Otwierałam drzwi, kiedy przychodził pijany. Nie chciałam, żeby sąsiedzi widzieli, jak leży na wycieraczce. Ściągałam mu buty, kładłam go do łóżka. Nigdy nie ponosił konsekwencji tego, że pił – mówi Kasia. Dagmara długo nie miała świadomości, że jej mąż bierze narkotyki. Obie przez lata nie wiedziały, że nie tylko ich partnerzy potrzebują pomocy, ale i one same – współuzależnione.
– Jestem wykształcona, mądra, mam silną osobowość. Nie mieści mi się w głowie, że tak długo nie zauważałam tak poważnego problemu – mówi Dagmara. Widziała, że mąż czasami nadużywał alkoholu, ale nie rozpatrywała tego w kategoriach uzależnienia. Tymczasem alkohol był jedynie przykrywką dla narkotyków. Kiedy Dagmara to dostrzegła, zaczęła obwiniać siebie. – Urodziły nam się dzieci, jedno po drugim. Mąż był ode mnie młodszy, więc uważałam, że jest przytłoczony i wszystko złe, co się dzieje, to moja wina. A on mnie w tym przekonaniu utwierdzał. Byłam niewiarygodnie zakochana. Wierzyłam mu we wszystko i czułam się przerażająco źle – wspomina.
Dagmara pracowała zawodowo, choć w tej sytuacji o rozwoju kariery nie było mowy, a do tego zajmowała się domem, dziećmi i mężem. – Żyłam jego życiem. Nie widziałam siebie, swoich potrzeb. Robiłam wszystko, by mu pomóc. Zmusiłam go nawet do odwyku, co – dziś to wiem – było błędem. Tak jak to, że zgodziłam się, żeby wrócił do domu, kiedy po trzech tygodniach wyszedł z ośrodka na własne żądanie – opowiada. – Zgodziłam się, tak jakby nic się nie stało.
Mąż Dagmary zaczął wprawdzie terapię, ale szybko okazało się, że cykliczne spotkania nie zastąpią pobytu w zamkniętym ośrodku – kiedy wybuchła pandemia, znów zaczął brać. – Nie miałam siły od niego odejść, a wiedziałam, że jest źle. Kiedy mu o tym powiedziałam, próbował mnie pobić. Przyjechała policja, zgłosiłam sprawę, a on dostał półroczny zakaz zbliżania się do mnie – mówi. Sama poszła na terapię, o której usłyszała od psycholożki, która pracowała z mężem. – Opowiedziała mi o współuzależnieniu i jego konsekwencjach, a ja, choć nie od razu, zrozumiałam, że jestem uzależniona od mojego uzależnionego męża – przyznaje.
Współuzależnienie: Uratować bliską osobą
Jak mówi Ewa Skrzypczak, terapeutka uzależnień, termin „współuzależnienie” pierwotnie odnosił się do osób, które są w związku z osobą uzależnioną, najczęściej uzależnioną od alkoholu, ale na przestrzeni lat ta definicja się zmieniła i pogłębiła, przede wszystkim o uzależnienia od narkotyków, hazardu, pracoholizmu. – Teraz o współuzależnieniu mówimy także w odniesieniu do osób, które żyją obok uzależnionej osoby, niekoniecznie pozostając z nią w związku – precyzuje Ewa Skrzypczak. – Osoby współuzależnione mają problem z postawieniem granic. Intensywniej dbają o osobę uzależnioną i jej potrzeby niż o swoje. Chcą nieść pomoc i skupiają całą swoją uwagę na osobie uzależnionej. Chcą ją uratować, wyleczyć, chociaż często robią to niepoprawnie, przenosząc ciężar uzależnienia na siebie. Współuzależnienie to uzależnienie wspólnie z kimś. Od emocji, od pomagania – wyjaśnia terapeutka i dodaje, że osoby współuzależnione potrafią tak funkcjonować przez wiele lat, a niekiedy nawet całe życie.
Przyczyny współuzależnienia mogą być różne. Dagmara dowiedziała się, że jej współuzależnienie miało związek z dzieciństwem i dorastaniem w domu, w którym był alkohol. Jak tłumaczy Ewa Skrzypczak, wiele osób łączy właśnie ta przyczyna: dom. – Osoby współuzależnione już mają pewne cechy, kiedy wchodzą w relację z osobą uzależnioną. Często to wzorzec zachowania wyniesiony z domu rodzinnego, w którym pojawiały się dysfunkcje – mówi terapeutka. W dorosłym życiu wybierają takie relacje, które dostarczają im silnych emocji. Kiedy uda się im wyjść z jednego toksycznego związku, powtarzają schemat w następnym. – W kolejnych partnerach szukają podobnych cech. Osoby współuzależnione dużo biorą na siebie, żeby pokazać swoją wartość w czynach. Mają deficyty poczucia własnej wartości, problem z akceptacją i polubieniem siebie, dlatego całą uwagę kierują na kogoś, kto ma ich wartość docenić, ale nie docenia – wyjaśnia.
To dlatego tak ważna jest terapia. Dla Dagmary, jak mówi, był to zbawienny czas. – Mogłam się uratować. Z mężem jesteśmy po rozwodzie, a ja czuję się bardzo dobrze. Trochę tak, jakbym dostała nowe życie. Jestem po terapii, ale od niej nie ma skrótów. Cały czas dokształcam się w temacie zdrowia psychicznego i emocji. Dowiaduję się, że moje współuzależnienie miało swoje przyczyny. Jestem DDA, dorosłym dzieckiem alkoholika. Były mąż zawsze będzie w moim życiu, bo mamy dzieci, ale nauczyłam się go nie słuchać. Potrafię stawiać granice – mówi.
– Uświadomienie, że jest się osobą współuzależnioną, to pierwszy, ale niezwykle istotny krok w procesie zdrowienia – tłumaczy Ewa Skrzypczak. – Potem przychodzi czas na naukę tego, czym są zdrowe, bezpieczne relacje, jak doceniać siebie i jak zmienić wzorce postępowania. To trudny proces, ale bardzo potrzebny – zapewnia terapeutka. Proces, do którego przez lata dojrzewała Kasia.
Terapia dla osób współuzależnionych: By sobie pomóc, nie wystarczy rozstanie z osobą uzależnioną
Kasia zawsze otwierała drzwi, kiedy chłopak, a później mąż przychodził do domu pijany. – Nie chciałam, żeby sąsiedzi widzieli, jak leży na wycieraczce. Ściągałam mu buty, kładłam go do łóżka. Nigdy nie ponosił konsekwencji tego, że pił – mówi. A pił dużo i długo, od kiedy tylko się poznali. Mieli wtedy po 15 lat, razem byli przez 11 kolejnych. – Na początku wręcz imponowało mi, że mój chłopak potrafi wypić osiem piw i stać na nogach. Że jest niezależny, sam o sobie decyduje. W moim domu rodzinnym nie było alkoholu, nie było papierosów. Nie wiedziałam, jak wygląda alkoholizm – wspomina Kasia. Sytuację w swoim związku nazywała „problemem”, ale robiła też wszystko, żeby zadbać o męża. – Zawsze czułam się źle, ale nie potrafiłam inaczej. Powinno być tak, że po jednej, dwóch sytuacjach powinno się odchodzić. Ja nie odchodziłam, a wręcz przeciwnie. Wchodziłam w relację głębiej – wspomina.
„Problem” trwał przez lata. – W końcu nastąpił przełom. Mój mąż upił się po raz kolejny. Postanowiłam wtedy, że muszę coś z tym zrobić, poprosić o pomoc. Przeczytałam książkę „Koniec współuzależnienia”. Dowiedziałam się, że mąż jest alkoholikiem, a ja jestem osobą współuzależnioną. Na prywatną, indywidualną terapię nie było mnie wtedy stać, trafiłam na grupową – opowiada.
Tam naprawdę zrozumiała, czym jest współuzależnienie: – Jak słuchałam tych dziewczyn, to byłam zła, że pomagają swoim partnerom. A ja robiłam dokładnie to samo. Wydaje mi się, że to był początek procesu zdrowienia. W ich schematach zachowań dostrzegałam swoje.
Kasia postanowiła rozstać się z mężem. Po półtora roku od podjęcia decyzji wzięli rozwód. Mają syna, który większość czasu spędza z Kasią. – Kiedy się rozstaliśmy, byłam szczęśliwa. Myślałam, że ta euforia będzie towarzyszyła mi przez całe życie. I że nie będę powtarzała tych samych schematów – wspomina. – Mój aktualny partner nie jest alkoholikiem, ale jest DDA, czyli dorosłym dzieckiem alkoholika. Kiedy wychodził z domu i nie mówił, dokąd idzie, bałam się, że wróci pijany. To był lęk, który czułam w poprzednim małżeństwie. Rozstanie z osobą uzależnioną nie rozwiąże wszystkich problemów. Praca nad współuzależnieniem to praca na całe życie.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.