Znaleziono 0 artykułów
19.05.2018
Artykuł z numeru 4 Artykuł z numeru 4

Paweł Pawlikowski: Czuję olimpijski spokój

19.05.2018
Paweł Pawlikowski (fot. Wunsche & Samsel)

Obraz Pawła Pawlikowskiego „Zimna wojna” otrzymał aż trzy nominacje do Oscarów 2019: jako najlepszy film nieanglojęzyczny, za zdjęcia oraz reżyserię. Jego bohaterowie nie mogą być ze sobą, ale nie potrafią być też bez siebie. Ich historię, inspirowaną historią własnej rodziny, reżyser zamknął w formie poetyckiego musicalu. Aktorom mówił, że mają być, nie grać. Czasami mieli ochotę go zabić. Dzisiaj mówią, że warto było poddać się jego wizji*. 

Akcja filmu Pawła Pawlikowskiego zaczyna się w Polsce na początku lat 50. Zula – grana przez Joannę Kulig – to dziewczyna po przejściach. Udaje, że jest ze wsi, żeby dostać się do ludowego zespołu pieśni i tańca. Pochodzi z patologicznej rodziny, ciąży na niej wyrok w zawieszeniu za to, że pchnęła ojca nożem. Kariera w „Mazurku” to dla niej ogromna szansa. Potem okazuje się, że Zula to samorodny talent. Jest stworzona do bycia na scenie.    

Przemiana Zuli to między innymi zasługa Wiktora, dyrygenta i pianisty, w którego wciela się Tomasz Kot. To on pierwszy dostrzega jej temperament, artystyczną charyzmę. I szybko się w niej zakochuje. Ona najpierw z nim pogrywa. Donosi na niego granemu przez Borysa Szyca towarzyszowi Kaczmarkowi, a dopiero potem odwzajemnia jego uczucie. Wiktor jest dla niej kimś z lepszego świata. Imponuje jej. Miłosne perypetie tej pary rozgrywają się po obu stronach żelaznej kurtyny – on pewnego dnia ucieka na Zachód, ona zostaje – i trwają wiele lat. Wiktor i Zula nie mogą być ze sobą, ale nie potrafią być też bez siebie.    

***

Z Pawlikowskim spotykam się dwa razy. Za pierwszym razem mówi mi, że musiał przepisać scenariusz – tak, żeby film nie był za bardzo o jego rodzicach. Notuję sobie to zdanie, myślę o nim i wracam do niego w kolejnej rozmowie:

– Dlaczego to byłby problem?

– To byłoby zbyt proste i dosłowne – ocenia Pawlikowski. – I tak nie byłaby to pełna prawda, bo tej nie da się nigdy oddać w filmie. Filmy powinny mieć czystą formę, coś z przypowieści. Ale wiele punktów stycznych między moimi bohaterami a rodzicami zostało: też wyjechali z Polski osobno, także rozchodzili się i schodzili, w Polsce i na emigracji. Mój ojciec był kobieciarzem. Mama o tym wiedziała i się na nim mściła po swojemu. Żeby wzbogacić całą tę historię i dodać jej bajkowości, zanurzyłem ją w świecie muzyki – od folkloru, aż po jazz i pop. Muzyka stała się prawdziwym bohaterem filmu.

Scenariusz był tylko punktem wyjścia. Pawlikowski jest byłym dokumentalistą i lubi pracować na żywym organizmie:

– Zdjęcia trwały ponad 50 dni, ale film był kręcony z przerwami. Tylko w Polsce mieliśmy siedem lokacji, może więcej. Zaczęliśmy kręcić na ukraińskiej granicy pod Przemyślem, potem koło Tomaszowa Lubelskiego, na Dolnym i Górnym Śląsku, nad Narwią. Pomiędzy każdą lokacją były pauzy, w tym czasie było trochę montażu, a trochę pisania. Wyjściowy scenariusz – sklecony przy współpracy Piotrka Borkowskiego i świętej pamięci Janusza Głowackiego – modyfikowałem wiele razy. Tak już mam, że podczas zdjęć wymyślam nowe sceny, kasuję inne, dodaję lub kondensuję dialogi, staram się jak najwięcej przekazać obrazem. Szukam organicznej formy, której na papierze nie da się znaleźć. Tworzę pewną rzeczywistość, a potem w niej rzeźbię.  

Paweł Pawlikowski  (fot. Wunsche & Samsel)

„Zimna wojna” powstawała też w Splicie oraz Paryżu. Jednak część paryskich ujęć została przeniesiona do Łodzi. Okazuje się, że Łódź miejscami przypomina stolicę Francji z połowy ubiegłego wieku. Za to Berlin z powodzeniem grają w filmie dwie wrocławskie ulice.

Wprawne oko dostrzeże również, że jedna ze scen „Zimnej wojny” rozgrywa się w miejscu, które pojawiło się już w oscarowej „Idzie”. Zula i Wiktor trafiają na rozstaje dróg, na których wcześniej znalazły się Ida i jej ciotka, Wanda. Można powiedzieć, że powód tego powtórzenia był prozaiczny: lokacja z „Idy” była idealna, Pawlikowski nie mógł znaleźć lepszego tła. Można też szukać w tym jednak drugiego dna. I na oba filmy spojrzeć jak na komplementarne wypowiedzi o tym, co to znaczy: dokonać wyboru. Jaki ciężar może on mieć? Co to znaczy: wybrać tożsamość, kraj, zawód, kogoś na życie?   

– Mówiłeś, że „Ida” to był list miłosny do Polski. Nowy film to list napisany po latach do rodziców?

– Do rodziców i do Polski. W filmie wychodzą rzeczy, które lubię, a które są bardzo nasze. Od folkloru i czystej, wiejskiej prawdy, melancholijnych pejzaży i muzyki, aż do jazzu, poczucia humoru, polotu i straceńczej liryki. To hołd dla Polski nie szlacheckiej, ale szlachetnej. Takiej, która się czymś podnieca, jest twórcza i gotowa do szaleństw i uniesień, która raczej kocha niż nienawidzi. Tej drugiej Polski – zakompleksionej, nieufnej, z pretensjami – też tam trochę jest. Ale nie chce mi się o takich rzeczach i ludziach robić filmów. Nie mam pojęcia jak ugryźć rzeczywistość dziś, uciekam więc w historię.

***

„Zimna wojna” to wspaniałe wizualne doświadczenie. To poezja ułożona za pomocą obrazów. Zresztą prasa o Pawlikowskim pisze: niedoszły poeta. Może dlatego, że w Oksfordzie pisał doktorat o twórczości Georga Trakla. Wśród ulubionych autorów reżyser jednym tchem wymienia Rimbauda i Rilkego. Jednak utworem, w którym – jak w żadnym innym – odbija się cały świat, jest dla niego „Ziemia jałowa” T.S. Eliota.

Po premierze „Idy” mówiono też o widocznych inspiracjach Nową Falą w kinie i zdjęciami Henri Cartier-Bressona. Jakie tropy estetyczne pasują do „Zimnej wojnie”? Razem z operatorem Łukaszem Żalem Pawlikowski oglądał dużo zdjęć z lat 50. – przedstawiających występy „Mazowsza”, zadymione jazz cluby Paryża, zniszczone ulice Berlina – jednak uważa, że teraz przede wszystkim czerpie sam z siebie i wysnuwa wnioski z własnych doświadczeń filmowych:

– Kiedy zabierałem się do robienia „Idy”, odczuwałem znużenie typowymi kinowymi zabiegami: niepotrzebnymi jazdami kamery, cięciami, filmowym świeceniem – tą całą „gramatyką”. Chciałem zrobić film w pewnym sensie samobójczy, bo nudny – wszystko zamknąć w statycznych obrazkach. Myślałem, że „Ida” to być może mój ostatni film i nie chciało mi się zabiegać o względy widza. A widz o dziwo i tak się znalazł. To ośmieliło mnie do zrobienia „Zimnej wojny”. Z historią Zuli i Wiktora chodziłem od dziesięciu lat, ale się bałem, że to zbyt trudne i osobiste. Dopiero po „Idzie” uwierzyłem, że może z tego powstać dobry film. Chciałem, żeby tu też obraz był czarno-biały, ale bardziej kontrastowy, z pazurem. No i z muzyką. „Zimna Wojna” to w pewnym sensie musical.   

– Przy okazji premiery „Kobiety z Piątej Dzielnicy” powiedziałeś: „Moje filmy zawsze jakoś odzwierciedlają to, gdzie znajduję się w życiu”. Co „Zimna wojna” mówi o tobie? W jakim miejscu jesteś dziś? – pytam na koniec.

– Czuję olimpijski spokój. Mam swoje lata. Kiedyś każdym filmem chciałem się wykazać, coś udowodnić. Dzisiaj na wiele spraw patrzę z większym dystansem. Kino to nie wszystko. Jestem po wielu życiowych zakrętach. Żyłem w kilku krajach. Doświadczyłem różnych kultur, ale dotąd nigdy nie byłem u siebie. Teraz czuję, że jestem.

*Tekst jest fragmentem reportażu o „Zimnej wojnie”, który został opublikowany w „Vogue Polska”.

Hanna Rydlewska
Proszę czekać..
Zamknij