
Antonina Tosiek, laureatka Nagrody im. Wisławy Szymborskiej w roku 2025 za tom „Żertwy”, debiutuje w wydawnictwie Czarne opowieścią reporterską. W „Przepraszam za brzydkie pismo” sięga po tysiące zapomnianych głosów mieszkanek polskiej wsi. Kobiet, które pisały mimo zmęczenia, wstydu, przemocy i klasowego upokorzenia, bo chciały być wysłuchane. W ich pamiętnikach nie znajdziemy romantycznych opowieści. Główną bohaterką jest codzienność – trudna, przejmująca i prawdziwa. Tosiek nie interesuje styl, ale głos; nie literackość, ale prawda i kontekst, w którym te zapiski powstawały.
„Przepraszam za brzydkie pismo” to reportaż oparty na ponad 800 pamiętnikach mieszkanek wsi, pisanych na przestrzeni siedmiu dekad, głównie z myślą o udziale w konkursach organizowanych przez instytucje naukowe i państwowe. Antonina Tosiek przywraca im należne miejsce w debacie publicznej i historii piśmiennictwa, proponując, by czytać je jako „odpowiedź na poszukiwaną przez Andrzeja Ledera nienapisaną epopeję ludu chłopskiego”. Nie tylko przygląda się treści tych zapisków, lecz także analizuje formę, emocje i konteksty, w których powstawały. Jej celem nie jest „odczytanie” kobiet przez dzisiejszą wielowymiarową wrażliwość, ale oddanie im głosu na ich własnych warunkach.
Dlaczego kobiety pisały pamiętniki?
Pisanie pamiętników było dla wielu kobiet pierwszym w życiu aktem zaznaczenia swojej podmiotowości. To w zeszytach, często pisanych po kryjomu, zmęczoną ręką, przy przygaszonej lampie naftowej, kobiety odzyskiwały kontrolę nad narracją o własnym życiu. Jedna z autorek pisała: „Pisze to ręka prawdziwie wiejskiej kobiety spracowana trzęsąca i nieuczona. Ale wiem, że to moja pismo pujdzie do ludzi mądrych, więc jak tylko będą chcieli to przeczytają i zrozumieją”. Pisanie sprawiało, że zyskiwały władzę nad własną opowieścią. „Dla większości autorek praca nad pamiętnikiem była pierwszą w ich życiu próbą nadania własnemu losowi widzialności” – pisze Tosiek.
Motywacje były różne: pragnienie zrozumienia, nadzieja na pomoc, chęć wyrażenia niezależności, potrzeba bliskości. Niektóre pamiętniki pisane były z myślą o innych kobietach – jako forma porady, wsparcia, drogowskazu. Czasem chodziło po prostu o to, by ktoś wysłuchał. „Zdarzały się pamiętnikarki, dla których udział w konkursie był po prostu szansą na nawiązanie kontaktu z kobietami mierzącymi się z podobnym problemem co one” – czytamy w książce.
Jednym z najważniejszych impulsów do pisania była potrzeba ujarzmienia wstydu. Kobiety spisywały swoje doświadczenia z biedą, przemocą, porzuceniem – nie po to, by się użalać, lecz po to, by zrozumieć i opowiedzieć same siebie. „Nazwanie i opisanie własnego wstydu to w pewnym sensie także jego ujarzmienie. Pamiętnikarki, które zdecydowały się zanotować doświadczenia upokorzeń i poczucia gorszości, przejmowały kontrolę nad tym, w jakim stopniu opowieść o ich życiu zostanie zdeterminowana przez wstyd” – tłumaczy Tosiek, przywołując także refleksje badaczki Kaye Mitchell, która wskazuje, że odwaga przyznania się do trudnych emocji kształtuje kobiecą podmiotowość w tekście. Być dziewczyną ze wsi i „nie wstydzić się o tym mówić” – to był akt odwagi, ale i społecznego sprzeciwu.
W tym sensie pamiętnikarstwo stawało się narzędziem buntu wobec klasowych i patriarchalnych norm. „Dlatego jednym z najczęściej powracających powodów, dla których pamiętnikarki wsi decydowały się na udział w konkursach, była głęboka potrzeba opisania doświadczanej opresji” – stwierdza Tosiek. Kobiety pokazywały w pamiętnikach niesprawiedliwość systemu, w którym nie miały dostępu do edukacji, prawa do odpoczynku ani głosu w sprawach domowych. Zeszyt – często prowadzony w tajemnicy przed mężem – był miejscem symbolicznej wolności. Mógł być jedyną przestrzenią, w której mogły powiedzieć: „ja” – i nie zostać za to ukarane milczeniem, drwiną, przemocą.
Tosiek uczula jednak, że pamiętniki nie są „czystym” źródłem – jak każda forma autobiograficzna podlegają zabiegom autokreacyjnym: „Potrzeba uznania zazwyczaj wyprzedza rzetelność i odwagę, by przyznać się do własnych błędów”. Ale to właśnie potrzeba uznania – prawa do opowiedzenia swojego życia – stanowi ich rdzeń i siłę.
O czym pisały pamiętnikarki?
To nie były romantyczne zwierzenia zakochanych dziewczyn, lecz przejmujące świadectwa kobiet zmęczonych codziennością, ignorowanych przez historię. Pisały o pracy, która trwała po kilkanaście godzin dziennie, choć nikt nie nazywał jej „prawdziwą”. O samotnym matkowaniu, przemocy domowej, chorobach, braku kanalizacji i dostępu do opieki medycznej. O porzucanych marzeniach, ciężarze życia i niesprawiedliwości systemu.
W ich zeszytach powracały tematy niewidzialności i zmęczenia, ale też ambicji, aspiracji i potrzeby awansu społecznego. „Bo jak niby kobiety na wsiach mają wydajnie pracować, skoro do ich gospodarstw nadal nie można doprowadzić kanalizacji?” – pytała jedna z nich. Inna notowała: „Gospodyni wiejska pracuje dziennie średnio trzynaście godzin i 20 minut. A nikt nie powie, że to zawód”.
Edukacja – często niedostępna – była marzeniem, a czasem też aktem oporu. „Wychowawca kiedy zwraca uwagę rodzicom, że dzieci się źle uczą, czy nie mają odrobionych lekcji, słyszy: ministrem nie będzie i tak będzie w ziemi ryć” – pisała jedna z kobiet. Dziewczynki często przerywały naukę, by opiekować się rodzeństwem lub pracować w gospodarstwie. „O szkole marzyła niemal każda pamiętnikarka sprzed 1939 roku” – zaznacza Tosiek, podkreślając, że edukacja była często jedyną szansą na przekroczenie własnego położenia społecznego.
Ale nawet ci, którzy zdobyli wykształcenie, nie zawsze znajdowali w nim drogę do wolności. Zmiany ustrojowe od PRL po III RP raz oferowały złudną nadzieję, raz odbierały już zdobyte przywileje. „Awansowanie” oznaczało często konieczność odrzucenia własnej tożsamości: chłopskiego pochodzenia, wspólnotowości, języka. A nowa tożsamość nie była wcale dana – była patchworkowa, narzucona z zewnątrz, niepełna.
Pamiętnikarki pisały też o mężczyznach – często nieobecnych, przemocowych, zrzucających na kobiety cały ciężar dnia codziennego. Ale równie często wspominały inne kobiety: matki, sąsiadki, nauczycielki. W pamiętnikach wraca postać „siłaczki” – nauczycielki z opowiadania Żeromskiego, która kształci wiejskie dzieci, a umiera w biedzie. Jej obraz odbija się echem w wielu kobiecych losach: między ideą a realnością, między poświęceniem a osamotnieniem.
Czytały książki, ale jak pisze Tosiek, „zamiłowanie do literatury skutkowało raczej dojmującym poczuciem osamotnienia i niesprawiedliwości niż nadzieją na przyszłość”. Mimo to słowo stawało się narzędziem – nie tylko ekspresji, lecz także przetrwania.
Brzydkie pismo, wielkie historie
„Przepraszam za brzydkie pismo” – ten zwrot powraca w kobiecych pamiętnikach z częstotliwością, która nie pozwala o nim zapomnieć. A jednak to właśnie te „brzydkie” zapiski – często bez kropek, przecinków, pisane mową potoczną – stanowią jedno z najbardziej wiarygodnych świadectw społecznych XX wieku. Jedna z pamiętnikarek zaznaczała:
„Myślę, że każdy pamiętnik nadejdzie napisany od kobiety, którą los życia nie oszczędził. Bardzo wątpię, czy znajdzie się chociaż jeden, napisany przez osobę szczęśliwą. Mam nadzieję, że poprzez te pamiętniki – niejedna sytuacja się polepszy. Może niejedna z kobiet przez ten pamiętnik będzie szukała pomocy”.
Niektóre teksty miały formę listów, których bohaterki nigdy nie odważyłyby się wysłać. Inne przypominały surowe, ale pieczołowicie budowane sprawozdania z codzienności: mąż pije, dzieci głodne, gospodarstwo ledwo się trzyma, a ciało boli. Ale pisały dalej – z uporem, determinacją, czasem lękiem. I właśnie te autentyczne, przejmujące głosy spotykały się nierzadko z pogardą jurorów.
Kobiece pamiętniki były bowiem często krytykowane nie za treść, lecz za ton, język, „moralną postawę”. O męskich pamiętnikach nie mówiono, że są „wątpliwe etycznie” – o kobiecych jak najbardziej. Włodzimierz Odojewski pisał, że „niemal wszystkie” kobiety pamiętnikarki wykazują „brak samokrytycyzmu” i „tendencje autoterapeutyczne”. Wiesław Myśliwski jeden z pamiętników, którego bohaterką była dziewczyna zraniona przez chłopaka z PGR-u, skwitował krótko: „Dziewczyńskie ple-ple”.
Dziennikarz Jerzy Barszczewski zaś o innej, 19-letniej dziewczynie z okolic Kielc, która musiała porzucić naukę, by opiekować się dziesięciorgiem rodzeństwa, i która pisała swój pamiętnik w drewnianej chacie bez prądu, bez podłogi, w warunkach skrajnej biedy, napisał: „Owszem, życiorysik sympatyczny, ale nie podejmuje żadnych istotnych problemów”.
„Brzydkie pismo” to nie tylko opis graficznej formy – to też kod kulturowy. W tych zeszytach zawarta jest historia, którą przez dekady ignorowano. Napisana bez stylizacji, bez edytorskiej poprawności, za to w pełni własnym głosem.
Kobiecy punkt widzenia
Mężczyźni kochali krytykować kobiety, nie zauważając, że pamiętniki reprezentanci ich płci pisali, jakby historia ich życia była osią dziejów świata. U Tosiek czytamy: „O ile mężczyźni nierzadko koncentrują się na swoich indywidualnych dokonaniach, o tyle kobiety częściej umieszczają własne doświadczenia w kontekście wspólnotowym – rodziny, społeczności, lokalnej kultury”. Najważniejsza różnica pomiędzy pamiętnikami kobiet i mężczyzn zawiera się jednak w podejściu do ich statusu jako osób snujących opowieść. „Kobietom trudniej przełamać lęk przed ośmieszeniem, obawiają się, że zostaną uznane za aroganckie i próżne, z większym oporem traktują same siebie jak główne bohaterki” – zauważa Tosiek.
Chociaż wiele z tych autorek nigdy nie nazwałoby się feministkami, ich teksty brzmią jak manifesty. Helena z Albertowa pisała w latach 70. XX wieku: „Nie zgadzajcie się na wyzysk i brak szacunku. Mężowie powinni prać pieluchy i gotować obiady razem z wami”. Inna kobieta, podając powody, dla których pisze, odwoływała się do realiów: „Jak mamy dbać o zdrowie dzieci, skoro nie ma wody i gazu?”.
To są głosy polityczne, choć ukryte w języku codzienności. Kobiety nie mówiły o emancypacji – one ją praktykowały. Pamiętniki były przestrzenią, w której formowało się ich prawo do gniewu, do żądania sprawiedliwości, do bycia podmiotem. Ich pisanie to akt sprzeciwu wobec przypisanej im roli milczących wykonawczyń cudzych scenariuszy.
W stronę epopei
Książka Tosiek to nie tylko reporterska opowieść o kobiecym pamiętnikarstwie, lecz także gest uznania dla zapisu, który przez dekady był ignorowany lub pomniejszany. Dla kobiet, które – często anonimowo, często z lękiem – pisały o swoim życiu, nie oczekując splendoru ani literackiego uznania. Pisały, żeby zostawić po sobie ślad. Żeby ktoś przeczytał. Może zrozumiał. Tosiek otwiera te zeszyty z uwagą i szacunkiem. Pokazuje, że są w nich emocje, przemyślenia, analiza codzienności i systemu, który nie dawał tym kobietom ani czasu, ani języka, by mówić o sobie. W ich zapiskach są i polityka, i literatura, i historia – ale najpierw jest człowiek.

„Przepraszam za brzydkie pismo” to w tym samym stopniu tytuł, co znak. Przeprosiny wpisane w język klasowego wstydu, poczucia gorszego wykształcenia, niepewności, czy ich głos w ogóle się liczy. Tosiek nie poprawia tych zapisków. Nie przykrawa ich do żadnej tezy. Wydobywa je z archiwum i mówi: to ważne. Tak wyglądały kobiece biografie, o których rzadko uczymy się w szkole. Ich pamiętniki nie są idealne. Ale są prawdziwe. I to wystarczy, żeby ich słuchać.

Zaloguj się, aby zostawić komentarz.