Znaleziono 0 artykułów
19.07.2020

Rzeźby jak życie

Basia Czyżewska

Jeszcze do końca lipca można oglądać wystawę rzeźb Katarzyny Przezwańskiej. 

Skończyła malarstwo w warszawskiej ASP, ale nigdy nie interesowały jej klasyczne media. – Najwięcej malowałam przed egzaminem, później poszukiwałam – opowiada. Myślała o scenografii i wzornictwie. – Ideałem było dla mnie połączenie wizualności i funkcjonalizmu – pamięta, że w Akademii najbardziej brakowało jej osadzenia w „tu i teraz”. Poczucia, że to, co robi, należy do realnego świata, a czasem też zmienia jego postrzeganie.

(Fot. Maciej Miloch / This is Contents)

Dlatego po trzecim roku studiów wzięła dziekankę. Przez kilka miesięcy szukała dystansu, pracując i stażując w Londynie. Za zarobione pieniądze pojechała w podróż po Europie śladami m.in. Le Corbusiera. Jej fascynację architekturą podsycały też projekty Liny Bo Bardi i Louisa Barragana. Tak odkryła sprawczą moc koloru. – Kolor w kulturze wysokiej to kicz, przesada i infantylność, a ja chciałam nim oswajać i humanizować przestrzeń, która w świecie sztuki jest najczęściej pozbawiona emocji i biało-szara – tłumaczy.

Pomysły wprowadzała w życie i testowała na sobie. W pracy dyplomowej – artystycznej adaptacji własnego mieszkania okno okleiła żółtą folią, żeby filtrowało światło, imitując słoneczną aurę, a biurko podzieliła na geometryczne pola – umowne przegródki, które miały mobilizować do utrzymania porządku. Kolory wybierała starannie, próbnikując z okolicznych bloków i roślinności, cytując ulubionych architektów i artystów. – Byłam przekonana, że to moja ostatnia praca, że po dyplomie zajmę się czymś innym – wspomina. Nie miała strategii na karierę. Jej poszukiwania były osobiste, nie przekładały się na płótna ani fotografię. Trudno było je sprzedać albo wystawić. Nie pretendowały do sztuki nagradzanej w konkursach.

(Fot. Maciej Miloch / This is Contents)

Pochwała prostoty

Po wspólnym projekcie z kolegą ze studiów Sławkiem Pawszakiem, dla którego zaaranżowała kolorystycznie ściany galerii, czyli przestrzeń wystawienniczą jego obrazów, zauważono jej nazwisko. Została uznana za specjalistkę od koloru, która bardziej interweniuje, niż tworzy. Zaczęła dostawać zaproszenia na wystawy i wyjazdy. Wzięła udział w festiwalu Warszawa w Budowie, zrealizowała projekt w Parku Rzeźby na Bródnie, wyjeżdżała na warsztaty i zagraniczne rezydencje. Jedną z ważniejszych prac z tego okresu są malowane na różowo fragmenty betonu alejek parkowych na Bródnie. – To był mój sposób na podkreślenie śladów naturalnych ruchów ziemi – spękań, wybrzuszeń, szczelin, przez które wyrastają rośliny. Pokazanie, że tymi małymi ruchami przyroda się uwalnia – opowiada.

Ważnym etapem okazała się rezydencja w Brazylii. – Właściwie nic tam nie zrobiłam. Pojechałam oglądać naturę i architekturę. A z podróży przywiozłam walizkę skarbów – listki, kamyczki i nasiona, które zebrałam na spacerach. Oczywiście nielegalnie, bo prawo zakazuje przewożenia materii organicznej między kontynentami – uśmiecha się. 

Egzotyczne znaleziska zalegały w jej domu, a z czasem zmieniły się w prace. W skomplikowanym użyłkowaniu liścia wybrała jedną linię i zaznaczyła ją czerwoną farbą. W kokosie dostrzegła zaciśniętą pięść i zrobiła z niego rzeźbę. – Prawdę mówiąc, dopiero parę lat później na targach sztuki w Miami ktoś powiedział mi, że to kokos – nigdy nie interesowało jej rozpoznawanie roślin albo przypisywanie im szczególnych znaczeń. Wystarczyło, że były organiczne i nieokreślone. Uruchamiały wyobraźnię, pozostając zwykłymi przedmiotami.

(Fot. Maciej Miloch / This is Contents)

Ciało i erotyzm

W pracowni na Sadybie nadal gromadzi przedmioty – kryształy, pióra, muszle, suszone rośliny, gałęzie, nasiona. To jej materiały. Przygląda się im, a później wykorzystując oryginalność form i faktur, konstruuje miniaturowe rzeźby. – Nie jestem czarownicą – mówi i pokazuje małą lakiernię, którą zaaranżowała, żeby pokrywać swoje człekokształtne instalacje opalizującą farbą. – Nie interesuje mnie magia, a przyroda. Farba jest po to, żeby na coś znajomego spojrzeć w świeży sposób.

Na wystawie „Rzeźby” pokazała 20 prac. Wyeksponowała je na ziemi, czasami na postumentach z kawałka kamiennej płyty albo białej cegły – materiałów, które znalazła w pracowni. – Nie lubię nadprodukcji ani rozbuchanej formy – tłumaczy. 
Obiekty są tak małe, że widzowie klękają, żeby je obejrzeć. Wpatrują się w skupieniu w pękające orzechy i łuszczyny, nabrzmiałe żołędzie i tamaryndowce, lśniące muszle. To piersi, waginy, usta czy długie paznokcie, kopulujące pary – biologizm i seks pokazany bez pruderii, przy pomocy garści „śmieci”. Najbardziej naturalne, ludzkie tematy. 

– Lubię podobieństwa między roślinami a nami. To, jak system nerwowy liścia jest w uproszczeniu podobny do naszego, części płodne rośliny podobne do naszych. Lubię sprowadzać sztukę do codzienności – mówi, dopijając herbatę. Na kubku błyszczą jej perfekcyjne paznokcie w kształcie migdała, pomalowane mieniącym się seledynowym lakierem. Mogłyby być miniaturą jej rzeźb, można je tak odczytać. Od dwóch lat Przezwańska z koleżankami prowadzi kółko manikiurowe. Dziewczyny wzajemnie malują sobie paznokcie. To trochę przedłużenie prac artystki, trochę zabawa – wspólne pole, które dzieli z kobietami. – Lubię rzeczy, które są jednocześnie poważne i śmieszne. Chcę, żeby moje prace działały bezpośrednio, były proste i zrozumiałe – mówi.

 

Fotograf: Maciej Miloch / This is Contents
Set design: Natalia Mleczak
​Asystent: Miłosz Bańdura

* Wystawę „Rzeźba” Katarzyny Przezwańskiej można oglądać w Galerii Dawid Radziszewski do końca lipca.

 

 

 

6/7Rzeźby jak życie

Proszę czekać..
Zamknij