Znaleziono 0 artykułów
23.09.2020

Martyna Czech: Nałóg malarski

Basia Czyżewska

30-letnia malarka w świece sztuki uchodzi za czarownicę. Jej prace są mroczne, ekspresyjne i bardzo osobiste. Obnażają ból, bezradność i codzienną walkę z życiem. – Nie jestem feministką, ani ekolożką. W moim świecie panują prawa przyrody – przetrwają najsilniejsi. Dlatego oswajam cierpienie. Tylko tak mogę nad nim zapanować – mówi Martyna Czech. Jej pierwszą w Warszawie indywidualną wystawę będzie można oglądać w najbliższy weekend w przestrzeni Clay Warsaw

Płacz królika

Do Warszawy może przyjechać tylko na kilka godzin, bo w mieszaniu w Katowicach czekają na nią króliki. W tym momencie ma cztery – stare, niedołężne, chore i bezbronne.  – Znajduję je w internecie. Na OLX-ie jest mnóstwo ogłoszeń, bo ludzie najpierw się nimi bawią, później rozmnażają, a na końcu mają królika gdzieś. Jeśli nikt się nie znajduje, jadę – opowiada. Pociągiem albo stopem. A później, w swoim pustym, 70-metrowym mieszkaniu, urządza im drugie, lepsze królicze życie. Nadaje imiona, karmi, leczy i na nowo oswaja. Zwierzętom nie wolno tylko jednego – wchodzić do pracowni. Toksyczne wyziewy farb mogłyby je zabić.

Martyna Czech (Fot. Luka Łukasiak)

Ta miłość nie wzięła się z dzieciństwa, bo chociaż Martyna wychowywała się na podtarnowskiej wsi u dziadków, w gospodarstwie hodowano inne zwierzęta. Fascynacja przyszła w dorosłym życiu. – Nikogo nie interesuje, że króliki cierpią w milczeniu. Jedyny dźwięk, jaki wydają, to płacz przypominający wycie dziecka.

Cierpienie to słowo, którego Czech używa najczęściej, opisując swoją pracę. Cierpienie jest jej mantrą. – Czasami jest mocne i oślepiające, innym razem słabnie. Wtedy można poczuć coś jeszcze. Moje obrazy są oczywiste. Historie, które przedstawiam też, zresztą dopowiadam je tytułami.
„Ubrana we wstręt”, „Wypróżnianie miłości”, „Zbuk”, „Do końca, do rozkopania” to tylko kilka z nich. – Ale to nie jest terapia. Malarstwo nie pomaga mi w mierzeniu się bólem, nie przynosi mi szczęścia, ani ukojenia. Tylko na chwilę mnie pochłania, a później wracam do tej samej pustki, w której byłam – mówi.

Potrafi nie malować miesiącami, a później tworzy kompulsywnie. Działa w afekcie, na tydzień wyłączając się z życia. Maluje po śmierci dziadka, po seksie, po rozstaniu, po odkryciu zdrady, po stracie królika. Gdy czuje, że ma coś do powiedzenia. Obraz zawsze powstaje za jednym posiedzeniem. Praca nad płótnem trwa od kilkunastu minut do kilkunastu godzin. Kiedy jest skończone, jest skończone. Nie ma przyglądania się, ani poprawek. Płótna stoją złożone w pracowni, Martyna nie żyje między nimi, nie analizuje. – W mieszkaniu są krzywe ściany, nie ma warunków na wieszanie prac. Maluję, bo mam nałóg malarski. 

Martyna Czech (Fot. Luka Łukasiak)

Determinacja 

Nałóg wciągnął ją w dzieciństwie – najpierw bazgroliła na czym popadnie, później w ogniskach plastycznych, wreszcie na studiach, na które dostała się za pierwszym razem. Wymarzona Akademia Sztuk Pięknych okazała się brutalną szkołą życia, bo najpierw kazała walczyć o byt, a później o tożsamość. – Pracuję fizycznie od 14. roku życia, od 18. utrzymuję się sama. Myłam toalety, sprzątałam, wyjeżdżałam na saksy. Studiując dziennie od poniedziałku do piątku, żeby przetrwać, musiałam pracować we wszystkie weekendy, a czasami zawiesić szkołę na tydzień, dwa – wspomina. Żeby malować na płótnach, zbierała kawałki materiału, które na maszynie zszywała jej mama, sama naciągała je na blejtram.

Ale ta determinacja wiązała się z misją, Martyna robiła to, żeby malować dla siebie i po swojemu, na przekór całemu światu, w tym profesorom. Jej ekspresyjny styl wiązał się z niedopracowaniem szczegółów. Ekshibicjonistyczne tematy, mieszające intymność z fizjologią, szokowały. – To się nie podobało. Wiele razy usłyszałam, że nie powinnam tu studiować, że muszę nauczyć się pokory i zmienić język. Tyle, że na mnie działało to odwrotnie.

Wolność poczuła dopiero pięć lat temu po Bielskiej Jesieni. Kiedy jako nieznana nikomu studentka wystawiła swoje prace na Biennale Malarstwa, została okrzyknięta wielkim odkryciem. Przyciągnęła uwagę krytyków, kolekcjonerów i mediów. Została nominowana do Paszportów Polityki i została laureatką  Talentów Trójki. Zaczęła sprzedawać prace, bywać, udzielać wywiadów. Stała się rzadkim ptakiem, którego każdy kojarzył, ale ostrożnie „obwąchiwał”, nie wiedząc zupełnie, czego może się spodziewać. Ta artystka potrafiła przeklinać. Rozmawiając, patrzyła prosto w oczy, a w dodatku nie zdecydowała się na współpracę z żadną z prestiżowych galerii, które zabiegają o nią do dziś. – Lubię decydować o sobie. I mam problem z zaufaniem. Na wszystko przyjdzie czas – kwituje Martyna.

Martyna Czech (Fot. Luka Łukasiak)

Piotr Bazylko do dziś wspomina, że pierwsze prace, które kupił, artystka przywiozła mu osobiście, pociągiem w poszewkach po starej kołdrze.
Tomasz Pasiek przyznaje, że choć lubi rozmawiać z malarzami, Martyny starał się unikać, a pierwszy obraz kupił bez przekonania, na próbę.
Dziś obydwaj kolekcjonerzy wiedzą, że wpadli po uszy – zahipnotyzowała ich szczerość i odwaga malarstwa Czech. Trochę konkurując, a trochę motywując się wzajemnie, postanowili połączyć siły – otworzyć prywatne zbiory i razem z kuratorką Ewą Tatar zorganizować pierwszą w Warszawie monograficzną wystawę zatytułowaną „Martyna Czech. Budzi emocje”. W ostatni weekend września płótna artystki zawisną w przestrzeni Clay Warsaw. Po „Wielkich gryzących bułki” Pawła Sliwińskiego i „Opłatkach” Bownika to będzie trzecia wystawa w tej przestrzeni organizowana w ramach projektu Clay.Art, promującego sztukę współczesną, a także jej kolekcjonowanie.
Zamiast białych ścian będą różowe tynki, zamiast sterylnej cementowej wylewki – zabytkowa posadzka w szachownicę. Wnętrze, które na co dzień pełni funkcję siedziby firm produkcyjnych Analog/Digital, Photoby, Menu i Contents oraz studia fotograficznego, na trzy dni zmieni się w galerię. Zgodnie z nowym trendem ma przypominać prywatne mieszkanie. W tej formule sztuka nie uderza w widza, nie peszy, pozwala niespiesznie kontemplować. Sprawia wrażenie przyjemnej, choć wcale nie musi być łatwa. – Zawsze kiedy moje obrazy wychodzą z pracowni, wydaje mi się, że łagodnieją. Ale tylko pierwsze wrażenie – mówi Martyna.

Wystawę „Martyna Czech. Budzi emocje” można oglądać od 25 do 27 września w przestrzeni Clay Warsaw (ul. Burdzińskiego 5, Warszawa)

3/5Martyna Czech: Nałóg malarski

Proszę czekać..
Zamknij