Znaleziono 0 artykułów
23.07.2019

19. MFF Nowe Horyzonty: Mistrzowska forma

23.07.2019
Pedro Almodóvar i Penelope Cruz na planie filmu „Ból i blask” (Fot. Materiały prasowe)

Nazwisko nie gwarantuje sukcesu. Nawet najlepszym zdarzają się wpadki. Specjalnie dla was sprawdzamy więc, w jakiej formie są mistrzowie – Almodóvar, Dolan i Tarantino, których filmy zostaną pokazane we Wrocławiu.

Fatih Akin, „Złota rękawiczka”

Fatih Akin, „Złota rękawiczka” (Fot. Materiały prasowe)

Niemiecki reżyser tureckiego pochodzenia został uznany za wybitnego po filmie „Głową w mur” (2004). Stał się twarzą nowego pokolenia twórców, którzy dopuścili do głosu tych wcześniej niesłyszanych, ukazując zróżnicowanie etniczne zjednoczonych Niemiec. „Na krawędzi nieba” (2007) utrwalił jego mocną pozycję, „Soul Kitchen” (2009) nie wnosiło nic nowego, a za wielką wpadkę uznano „Ranę” (2014), przy której pracowali nagrodzony Oscarem polski scenograf Allan Starski oraz producentka „Idy” Ewa Puszczyńska. Wysoki budżet nie zagwarantował jakości ani zysków. Wielkim powrotem do formy było nagradzane na światowych festiwalach „W ułamku sekundy” (2017) z Diane Kruger. Najnowszy film Akina to zaś najprawdopodobniej najbardziej kontrowersyjny film tego roku, jeśli nie ostatnich kilku lat. Nawet Gaspar Noé nie może z nim konkurować. Akin wziął na warsztat prawdziwą historię seryjnego mordercy z lat 70., Fritza Honki. Główny bohater to odrażający typ, który w napadach pijackiej furii gwałcił i brutalnie zabijał prostytutki. Do tego Honka ociągał się z pozbywaniem się zwłok, a w mieszkaniu nie miał lodówki. Sceny krwawej kaźni nie były jak u Dextera sterylne, wyłożone folią ani symetryczne. Wszystko działo się na obskurnym poddaszu kamienicy w zapomnianej przez ludzi i Boga dzielnicy Hamburga, St. Pauli. Z premiery filmu na festiwalu w Berlinie krytycy wychodzili oburzeni. „To najobrzydliwszy film, jaki w życiu widziałem” – podobne opinie ukazały się na profesjonalnych światowych portalach. Reżyserowi zarzucono szowinizm. Czy Akin stworzył ten ohydny świat tylko po to, by epatować przemocą? Jedno jest pewne: „Złotej rękawiczki” poza wrocławskim festiwalem raczej nie zobaczycie, więc możecie to ocenić sami.

Quentin Tarantino, „Pewnego razu… w Hollywood”

Quentin Tarantino, „Pewnego razu… w Hollywood” (Fot. Materiały prasowe)

Film zamknięcia Nowych Horyzontów z pewnością przyciągnie tłumy, choć do powszechnej dystrybucji trafi niedługo po festiwalu. Widzowie są bowiem zawsze spragnieni nowych owoców wykręconej wyobraźni twórcy „Pulp Fiction”. Tym razem ekscytację podsyca cały polski kontekst: akcja filmu rozgrywa się w okresie bezpośrednio poprzedzającym morderstwo Sharon Tate, a aktorka i jej mąż Roman Polański pojawiają się na ekranie nie raz. Do tego w rolę reżysera wciela się polski aktor Rafał Zawierucha. Po canneńskiej premierze filmu głosy były podzielone. Największym problemem filmu zdaje się – nietypowa dla Tarantino – wolno postępująca, długo niezdecydowana co do swojego kierunku akcja. Bardzo wiele gwiazd, które miały mieć w „Pewnego razu…” epizody, z finalnej wersji wycięto, ci, którzy na ekran trafili, często wypowiadają dosłownie jedną kwestię. Wiele wynagradzają aktorski koncert grany na cztery ręce przez Leonarda DiCaprio i Brada Pitta, fenomenalna scenografia, kostiumy, klimat i oczywiście poczucie humoru. Oby zmiany montażowe, które Quentin obiecywał po Cannes, zadziałały – pole do poprawy było, i to spore.

Quentin Tarantino, „Pewnego razu… w Hollywood” (Fot. Materiały prasowe)

Pedro Almodóvar, „Ból i blask”

Pedro Almodóvar, „Ból i blask” (Fot. Materiały prasowe)

Pozostaje tylko włączyć się w pochwalny chór: „Almodóvar powraca w najwyższej formie!”. Przed wrześniową premierą polscy widzowie będą mieli okazję premierowo spotkać się z najnowszym filmem Hiszpana właśnie we Wrocławiu. Będzie to spotkanie pełne melancholii, czułości i namiętności. Gęste od drzemiących pod skórą emocji. Jak za najlepszych czasów, tylko ciszej, mniej teatralnie. Tak, Pedro zwolnił tempo, ale nie dlatego, że dostał zadyszki. Pozbycie się karnawałowej krzykliwości było w pełni przemyślane. I zadziałało bezbłędnie. Ta parabiograficzna opowieść o reżyserze w twórczym stuporze ma szansę przekonać do Almodóvara tych do tej pory nieprzekonanych. A takiego Antonio Banderasa jeszcze nie widzieliśmy. Kto wie, może dostanie Oscara?

Jean-Pierre i Luc Dardenne, „Młody Ahmed”

Jean-Pierre i Luc Dardenne, „Młody Ahmed” (Fot. Materiały prasowe)

Realistyczne kino belgijskiego duetu ma wśród bywalców Nowych Horyzontów mocną grupę fanów. Poruszeni niesprawiedliwością społeczną bracia od lat stoją, wraz z m.in. Kenem Loachem, na kinowym froncie walki z niewidzialnością nieuprzywilejowanych. Ich strategia to ujęcia z ręki, zero hollywoodzkich sztuczek. Czasami pracuje to wręcz wybitnie, jak w „Rosetcie” (1999) czy „Synu” (2002). Nie wątpię w to, że serca braci wciąż – równie mocno – biją po właściwej stronie. Ale ich nowa historia pełna jest fabularnych niedociągnięć i ideologicznych skrótów. Zbyt wiele wątków ledwie naszkicowano. W efekcie nie nawiązujemy głębokiej relacji z rozrywanym wątpliwościami bohaterem, a ta więź lub choćby szansa na nią nadaje seansowi sens. „Młody…” to kino aktualne, bo opowiada o tych, którzy stają się Obcy, choć byli Swoi – muzułmanach wychowanych w Europie, z konsolą, pracującymi mamami, świecką edukacją. Jednak siła emocjonalnego rażenia Dardenne’ów jest tym razem tylko mglistym wspomnieniem.

Xavier Dolan, „Matthias & Maxime”

Xavier Dolan, „Matthias & Maxime” (Fot. Materiały prasowe)

Z autopsji wiem, że wielu kinomanów irytuje bałwochwalczy stosunek branży wobec młodego Kanadyjczyka. Osobiście nie mam nic przeciwko kultowi, jakim otoczony jest – bardzo już bogaty – dorobek trzydziestoletniego montrealczyka. Dolan niewątpliwie stał się głosem pokolenia. Mówi o tym, co jego równieśników boli. Połączył też ogromną wiedzę o historii filmu ze świadomością aktualnych trendów, stylów i tendencji. Znalazł w swoim kinie ważne miejsce dla przedstawicieli społeczności LGBT+ i kobiet. Sfilmował kilka najlepszych sekwencji muzycznych. Lista jego zasług jest długa. Nie ulega jednak wątpliwości, że w pewnym momencie Xavier stał się nieco zbyt pretensjonalny. Wpadł w sidła sukcesu, zaczął w nieskończoność wałkować sprawdzony przepis. Na zapowiadany jako wielkie wydarzenie „The Death and Life of John F. Donovan” z Kitem Haringtonem i Jessicą Chastain lepiej spuścić zasłonę milczenia. „To tylko koniec świata” co prawda otrzymał w Cannes Grand Prix, ale wąż zjadał w nim własny ogon. Dolan sam chyba czuł, że traci grunt pod nogami, bo zaczęły się przebąkiwania o końcu kariery reżyserskiej i całkowitym odejściu do aktorstwa. Na szczęście odnalazł w sobie przestrzeń, czas i siłę na nowy oddech. „Matthias…” opiera się na prostym pomyśle. Kilka dni z życia paczki przyjaciół, jeden z chłopaków wyjeżdża, w obliczu jego odejścia na światło dzienne wychodzą skrywane emocje. To opowieść o wyparciu, straconym czasie, bliskości. O męskiej przyjaźni, która tyle zyskuje, gdy potrafi otworzyć się na czułość. Do tego kilka świetnie poprowadzonych przez Dolana ról, w tym jego własna. Słowa płyną wartkim potokiem, ale tym razem zamiast pretensjonalnych truizmów raczy się nas celnymi obserwacjami. Kanadyjczyk przypomina, że potrafi porywać.

Anna Tatarska
Proszę czekać..
Zamknij