Znaleziono 0 artykułów
12.01.2019

9 marek, o których będzie głośno w 2019 roku

12.01.2019
Rowen Rose (Fot. materiały prasowe)

Niektóre na przełom czekały kilka lat. Inne popularność zdobyły zaledwie kilka miesięcy po debiucie. Stoją za nimi absolwenci najbardziej prestiżowych uczelni mody, ale też projektanci bez formalnego wykształcenia, którzy odważnie podążyli za intuicją i spełnili swoje marzenia. Są luksusowe, ale też przystępne cenowo. Dostępne globalnie lub póki co znane tylko w zamkniętych kręgach. Oto marki, które typujemy na objawienia roku.

Rowen Rose

Rowen Rose (Fot. materiały prasowe)

Najpierw odkryłam konto Emmy – 22-letniej założycielki marki Rowen Rose. I od razu zwróciłam uwagę na jej niebanalne, mocno nawiązujące do mody vintage, stylizacje: koszule „hiszpanki” noszone z cygaretkami o mocno podkreślonej talii i z kolczykami w stylu Sade, mocno wydekoltowane dzianinowe sukienki, duże żakiety z klapami stylizowanymi na lata 80., czy chanelowskie bolerka, którą z wrodzoną (tak, tego na pewno nie da się nabyć) nonszalancją, łączyła z dżinsami i „nerką”. Rowen Rose, które zadebiutowało w zeszłym roku kolekcją Resort 2018, to sto procent Emmy w Emmie. Nazwa marki nie tylko jest tożsama z nazwiskiem swojej założycielki. Zawdzięcza jej też całą swoją estetykę, począwszy od inspiracji kulturą Europy Południowej, aż po detale, których wykonanie ociera się wręcz o sztukę.

Tak duże zamiłowanie Emmy do mody vintage stało się dla mnie oczywiste w momencie, gdy w jednym z wywiadów zdradziła, że jej ulubionym filmem w dzieciństwie były „Panienki z Rochefort” Jacquesa Demy’ego. Trudno, żeby ktoś, kto tak mocno przesiąkł typową dla lat 60. estetyką i kobiecymi stylizacjami, w jakich w musicalu występują Catherine Deneuve i Danielle Darieux, nagle porzucił ten kierunek dla minimalizmu i uniseksowych propozycji z gatunku gender fluid. Rowen Rose jest więc konceptem, w którym równie mocno co zamiłowanie do mody, widać zainteresowanie sztuką. Wyrósł z konkretnego rozumienia kobiecości i multikulturowości. W żyłach Emmy płynie bowiem francuska, hiszpańska i polska krew. Projektantka o swojej marce mówi, że stanowi połączenie szyku z zadziornością oraz wyrafinowanej, androgenicznej elegancji ze skupieniem na detalu. Projekty z metką Rowen Rose już w lutym wejdą do szerszej dystrybucji. Kolekcję na wiosnę-lato 2019 zamówiła już między innymi paryska Galeries Lafayette.

Christopher Esber

Christopher Esber (Fot. materiały prasowe)

– Projektuję dla kobiet, które kochają modę, ale się jej nie poddają – mówi Christopher Esber, australijski projektant libańskiego pochodzenia. Na tygodniu mody w Sydney zadebiutował w wieku zaledwie 25 lat, swoje kolekcje pokazywał także w Nowym Jorku i Londynie. Znaki rozpoznawcze jego projektów? Kroje, które równie mocno co do damskiej, nawiązują też do męskiej sylwetki. Minimalizm, w którym największą role odgrywa detal. Łatwy w noszeniu luksus. Dzianinowe, modułowe sukienki czy ich jedwabne i wyposażone w zmysłowe wycięcia w talii wersje to idealny przykład mody tworzonej z myślą o niezamykających się w ściśle określonej estetyce kobietach.

Christopher Esber (Fot. materiały prasowe)

Esber warsztatu uczył się już od dziecka. Jeszcze w Libanie, skąd jego rodzina wyemigrowała, gdy miał zaledwie kilka lat, podpatrywał ciotkę, która pracowała jako krawcowa. – Zawsze byłem cichym dzieckiem, miałem swój własny, mały świat – mówił w jednym z wywiadów. – Prawdziwego modowego bakcyla złapałem tuż po skończeniu liceum. Poszedłem na studia, a po nich od razu założyłem markę. Dlaczego tak szybko? – Od zawsze wiedziałem, że chcę prowadzić własny biznes. Tylko wtedy mogłem być w pełni kreatywny – mówi. Podobnie jak inni projektanci urodzeni w latach 80., Esber wśród swoich największych inspiracji wymienia okres swojego dzieciństwa, w tym przede wszystkim bohaterki wyprodukowanych w latach 90. filmów – szykowne, nonszalanckie i takie, które nie starają się wyglądać zbyt pięknie. 

Elissa McGowan

Elissa McGowan (Fot. materiały prasowe)

Pozostajemy w Australii, bo to właśnie tam urodziła się i tworzy kolejna warta obserwowania projektantka, Elissa McGowan. Jej założona w 2013 roku marka bazuje na trzech filarach: skrupulatnie rzeźbionej sylwetce, szlachetnych tkaninach i najwyższej jakości krawiectwie. Kolekcje McGowan tylko na pierwszy rzut oka można zakwalifikować do minimalizmu. Po dłuższej analizie zaczyna doceniać się bowiem detale, które w wielu projektach odgrywają pierwszoplanową rolę: w jedwabnej sukience dominują asymetryczne rękawy, troczki i zwisające po bokach wstążki, atramentowy model bez ramiączek wygląda jak nierówno zakończona rolka materiału, a purpurowy top o nazwie „Heaven Sent” urzeka ekstremalnym dekoltem, sznurowaniem z przodu i bufiastymi, opadającymi nisko rękawami.

Elissa McGowan (Fot. materiały prasowe)

Kolekcja na wiosnę-lato 2018-2019 (McGowan cały czas kieruje się sezonowością południowej półkuli) zatytułowana została „Eros et Psyche”. Czy oznacza to, że jest na wskroś romantyczna? I tak, i nie. Opróz klasycznych wizerunków mitologicznych postaci, McGowan inspirowała się także czarno-białym zdjęciem Joan Didion z magazynu „Time” z 1968 roku, Michelle Pfeiffer z „Człowieka z blizną”, czy Amber Valettą w obiektywie Craiga McDeana w kampanii Yohji’ego Yamamoto.

Orseund Iris

Orseund Iris (Fot. materiały prasowe)

Kulisy powstania marki Orseund Iris i kariery jej założycielki, Alany Johnson potwierdzają: mama ma zawsze rację. Kto wie, czy Johnson zdecydowałaby się przekuć marzenia w autorski projekt, gdyby nie rozmowa z matką, która wręcz kazała jej „przestać ględzić o marce ubrań i faktycznie powołać ją do życia”? Za błyskawicznym sukcesem Orseund Iris stoi jednak nie tylko determinacja i odwaga w podejmowaniu decyzji, które bezsprzecznie charakteryzują jej założycielkę. W przypadku tego konceptu strzałem w dziesiątkę okazał się także model biznesowy oparty o bezpośrednią komunikację z konsumentem i funkcjonujące niezależnie od sezonu kolekcje.

Zaczęło się od basików, które Johnson urozmaicała oryginalnymi i, jak się później okazało, bardzo atrakcyjnymi dla instagramowych influencerek, detalami. Krótkich t-shirtów z wszytym dzianinowym gorsetem, topów grubymi szwami pod biustem czy surowo obciętych swetrów z golfem i przeskalowanymi rękawami. Podstawowa kolekcja, co kilka miesięcy rozszerzana od tej pory o nowe i ewoluujące formą projekty, nadal obecna jest w sprzedaży. Orseund Iris jawi się więc jako eklektyczna, niezamykająca się w sztywnych ramach estetycznych marka, w której coś dla siebie znajdą zarówno instagramowe lolitki, miłośniczki stylu vintage i wszystkie kobiety zwyczajnie naśladujące to, co noszą największe influcerki. Te ostatnie pokochały bowiem Orseund Iris błyskawicznie. Courtney Trop, autorka Always Judging, robiła furorę w rodzinnym Pittsburghu w czerwonym płaszczu i chuście babuszki z nowej kolekcji. Leonie Hanne szalała na ulicach Hawany w jedwabnej sukience o regulowanej długości (to jeden z najlepiej sprzedających się modeli). Jedwabny top ze stójką i odkrytymi plecami nosiły już między innymi Xenia Adonts, Marie von Behrens i znana z pierwszego sezonu „Dynasti”, Nathalie Kelley. Projekty Johnson noszą też jednak tysiące dziewczyn na całym świecie. Bo jeśli mogłabym określić je tylko jednym mianem, powiedziałabym, że są wyjątkowo wszechstronne. Niby w trendzie, ale jednocześnie łatwe do wystylizowania na wiele sposobów. Odpowiednie na różne pory roku. 

Orseund Iris (Fot. materiały prasowe)

Johnson nazywa się niepoprawną marzycielką. – Mój proces twórczy wygląda następująco: projektuję to, o czym sama marzę – zdradziła kiedyś w wywiadzie. – Przygotowuję prototyp, a następnie noszę na rożne okazje. Sprawdzam, czy sprawia, że czuję się dobrze. Czy najbardziej kreatywne dziewczyny, które szanuję, także się w nim zakochają. I voilà! Ruszam z większą produkcją. Johnson może nie tylko pochwalić się ujmującą wizją i temperamentem (podobno zawdzięcza go ekscentrycznemu tacie). Posiada także techniczne umiejętności potrzebne do tego, by nadzorować każdy etap produkcji ubrań jej projektu. Mimo że w dużej mierze mody uczyła się sama, posiada formalne wykształcenie (ukończyła Fashion Institute of Technology) i doświadczenie w postaci stażu u Rosie Assoulin.

Simonett

Simonett (Fot. materiały prasowe)
Simonett / Fot. materiały prasowe

Jeszcze kilka dni temu przedstawiłabym ją pewnie jako Style Mafię. Wraz z końcem stycznia, coraz popularniejsza amerykańska marka przejdzie jednak rebranding, by zmienić nazwę na Simonett. To nawiązanie do imienia jej założycielki, Simonett Pereiry i przedstawienie znacznie bardziej dojrzałej odsłony pierwotnego konceptu. Zapowiada się naprawdę ekscytująco.

Tak jak Style Mafia podbiła serca fanek niebanalnym, mocno osadzonym w trendach designie w atrakcyjnej cenie, tak Simonett może stanowić odpowiedź na potrzeby także tych doceniających nieco bardziej skomplikowane formy i bardziej świadome podejście do projektowania. Marka nadal chce być sztandarowym przykładem na to, że luksus niekoniecznie musi być zarezerwowany dla najwyższej półki cenowej. Nie dodając zer ani marży do dość niskich cen, do których przyzwyczaiła klientki Style Mafia, Perreira pokazuje, że ewoluuje jako projektantka i młoda bizneswoman. Bardziej analitycznie podchodzi do harmonii między detalem i kolorem, chętniej eksperymentuje z konstrukcją i proporcją, pozwala sobie na wykorzystanie ryzykownych tkanin. Otwarcie przyznaje się do inspiracji naturą i sztuką.

Sophie Buhai

Sophie Buhai (Fot. materiały prasowe)
Sophie Buhai (Fot. materiały prasowe)

Zaczęło się od marki Vena Cava, którą Sophie Buhai założyła i prowadziła wspólnie z Lisą Mayock przez niemal dziesięć lat. Urodzona i wychowana w Los Angeles projektantka ready-to-wear zamieniła jednak na biżuterię, odkrywając jak wiele łączy małe, ozdobne formy z architekturą wnętrz, którą zafascynowała się, gdy urządzała swój pierwszy dom. Biżuteria Buhai to więc mocne, czyste linie, obłe lub nieco ostrzejsze, geometryczne formy i skrajności, po których widać, że w projektantce cały czas bój toczą minimalistyczna i eklektyczna natura. Sophie Buhai, która od kilku sezonów tworzyła także biżuterię na pokazy Christophera Lemaire’a, wśród swoich największych inspiracji wymienia artystów: rumuńskiego rzeźbiarza-abstrakcjonistę Constantina Brâncușiego i amerykańską malarkę Georgię O’Keeffe. I nie ogranicza się tylko do biżuterii. Jej marka to bowiem także mocna linia akcesoriów, w tym perłowych spinek, grzebyków i wykonanych z francuskiej satyny srunchies, do których ma jednak bardzo osobliwy stosunek. – To nienawiść, która przerodziła się w miłość – śmiała się w rozmowie z amerykańskim „Vogue’iem”. - Na początku uważałam, że są ohydne, a teraz? Mam na ich punkcie obsesję i potrzebuję co najmniej pięciu! W kolekcji Resort 2018, Buhai chętniej sięgnęła po naturalne surowce – masę perłową i muszle, tworząc z nich między innymi obroże, minimalistyczne naszyjniki, szerokie opaski do włosów i przeskalowane kolczyki.

Rotate Birger Christensen

Rotate Birger Christensen (Fot. materiały prasowe)
Rotate Birger Christensen (Fot. materiały prasowe)

Sukces Totême Elin Kling i Rotate – wspólnego projektu platformy Birger Christensen, Jeanette Madsen i Thory Valdimars – pokazuje, że marki zakładane przez skandynawskie influencerki są wręcz skazane na sukces. Madsen i Valdimars, które poznały się, gdy pracowały jako stylistki dla duńskiego magazynu „Costume”, z autorską kolekcją sukienek zadebiutowały na tygodniu mody w Kopenhadze w sierpniu zeszłego roku. Linia nazwana, po prostu, „Collection 1”, w sprzedaży pojawiła się w listopadzie – najpierw na platformie Net-a-Porter, a następnie w innych największych sklepach internetowych i w zlokalizowanym w Kopenhadze showroomie. – Chciałyśmy stworzyć coś, czego same szukałyśmy i co same chciałyśmy nosić – mówiły przy okazji premiery. – Od razu pomyślałyśmy o sukienkach – nieco zadziornych i z charakterem. Od początku zależało nam, by nasza debiutancka kolekcja była inteligentna i realizowała konkretne założenie. Projekty Madsen i Valdimars są więc w stu procentach odzwierciedleniem ich stylu (a także wielu innych skandynawskich blogerek) – ekscentryczne, kolorowe i inspirowane modą lat 70. oraz 80. Pochwały zbierają jednak nie tylko zastosowane w sukienkach korzystne dla sylwetki cięcia, architektoniczne formy czy bogata, zgodna z trendami paleta kolorystyczna, ale także przystępna cena. Niemal siedem razy niższa niż w przypadku innych, także zakładanych przez znane influencerki marek! Wiadomo już, że na jednej kolekcji się nie skończy. Dziewczyny pracują bowiem nad kolejną odsłoną swojej marki. W sukienkach Rotate już niedługo będziemy więc imprezować wszystkie.

La Llama

La Llama (Fot. materiały prasowe)

La llama, znaczy po hiszpańsku tyle, co ogień. Tak też autorską markę nazwała młoda Brytyjka, Lydia Cooper. La Llama to kolorowe, inspirowane hedonistyczną, ekspresyjną estetyką z lat 60. i 70., okrycia wierzchnie, sukienki i koszule, przetłumaczone na język współczesnej mody. A dodatkowo serwowane klientkom niezależnie od sezonów. Mimo nagromadzenia kolorów i detali (płaszcze w zebrę i panterkę mają wykończenia ze sztucznego futra, a sukienki pokrywają abstrakcyjne esy floresy) najważniejszy dla Cooper jest krój. Zainteresowanie perfekcją formy odkryła, gdy jako nastolatka szyła na zamówienia odzież wieczorową. Do dziś oferuje swoim klientkom szycie na zamówienie i dostosowywanie projektów La Llama do indywidualnych potrzeb i wymagań sylwetki. Wszystko musi leżeć idealnie.

La Llama (Fot. materiały prasowe)

Wizja Cooper jest prosta: La Llama jest marką skierowaną do nowoczesnych kobiet, które lubią modę, ale kupując nowe ubrania, chcą, by pasowały  do tego, co mają już w szafie. Doceniają też wymiar praktyczny – płaszcze są dwustronne, dzięki czemu pasują zarówno do dziennych, jak i wieczorowych stylizacji. Na specjalną prośbę klientki pracownicy marki mogą też zmodyfikować wzór i kolorystykę każdego projektu.

A R J É  

A R J É (fot. materiały prasowe)

Podobno z mieszania prywaty i biznesu nie może wyniknąć nic dobrego. Amerykańskie małżeństwo Bessie Afnaim Corral i Oliver Corral, którzy wspólnie prowadzą markę Arjé, zdaje się zadawać kłam temu stwierdzeniu. Państwo Corralowie autorski koncept założyli w momencie, gdy doszli do wniosku, że moda luksusowa, w której oboje posiadali już spore zawodowe doświadczenie, przestała spełniać wymiary praktyczny. Od początku skierowali się więc w stronę idei See-Now-Buy-Now. Zaoferowali swoim klientom zbiór ponadczasowych propozycji, których termin ważności nie upływa wraz z końcem sezonu. – Luksus to dla nas wygoda, styl i łatwość w przenoszeniu go na to, jak wyglądamy – mówią w rozmowie z „Forbesem”.  – Zależało nam na stworzeniu marki, której ubrania będą powstawać wyłącznie z myślą o kliencie, i w której to klient na każdym etapie będzie najważniejszy.

A R J É (Fot. materiały prasowe)

Każda kolekcja Arjé nosi miano „rozdziału", sugerując, że wszystkie projekty, bez względu na to, kiedy zostały wypuszczone do sprzedaży, składają się na jedną całość. Mogą więc łączyć się w różnych konfiguracjach. Co roku marka prezentuje trzy „rozdziały”, które do sklepów trafiają dwa tygodnie po debiucie. To przede wszystkim najwyższej jakości męskie i damskie kożuchy, ciepłe swetry, lekkie sukienki, jedwabne koszule, dwurzędowe żakiety oraz spodnie z szeroką nogawką. Widać, że taki tryb projektowania i przekazywania kolekcji w ręce konsumenta bardzo odpowiada Olivierowi i Bessi. I wszystko wskazuje na to, że w ich ślady już niedługo pójdzie coraz więcej marek. Klienci coraz bardziej zaczynają bowiem doceniać prostotę. Niekoniecznie w wymiarze estetycznym, ale na pewno komunikacyjnym.  

Michalina Murawska
Proszę czekać..
Zamknij