Znaleziono 0 artykułów
28.11.2021

Aborcja: Gratuluję, nie jesteś w ciąży

28.11.2021
(il. Izabela Kacprzak)

Wydawało mi się, że po tym wszystkim powinnam czuć się źle, mieć poczucie winy albo straty. A mijały lata i nie miałam – mówi bohaterka naszego tekstu, bo tak jak ciąża, z różnych powodów, nie zawsze jest wyczekiwana, tak reakcja kobiety na jej usunięcie jest bardzo indywidualna. W cyklu „Aborcja” wysłuchujemy prawdziwych historii kobiet, które rozważały lub zdecydowały się przerwać ciążę. 

To były początki mojego życia w Warszawie. Miałam 29 lat i stanowisko w korporacji, które pozwalało mi zapłacić za kartę miejską, jedzenie i mały pokój wynajmowany w mieszkaniu na Mokotowie. Wchodziłam w dorosłość.

Skończyłam resocjalizację i w wolnym czasie pracowałam też jako edukatorka seksualna. W infolinii Grupy Ponton odpowiadałam głównie na anonimowe pytania o antykoncepcję. Wiedziałam na ten temat wszystko, byłam rzeczowa, profesjonalna i otwarta.

Żyłam w pojedynkę. Nie wychodziłam, nie dawałam się nigdzie zaprosić. Nie chciałam i nie umiałam utrzymać żadnej relacji. Trochę nieufna, wciąż tęskniłam za chłopakiem, który porzucił mnie trzy lata wcześniej. Liczyłam, że może jednak wróci. 

Ale pojawił się Piotr. Był wrażliwy i wytrwały. Interesował się mną od kilku miesięcy – wiadomości, telefony, sporo uwagi. Czułam, że zaczyna być obecny w moim życiu w taki subtelny sposób, który mnie nie przerażał. Pewnego dnia poszliśmy na spacer, a potem do łóżka. Zabezpieczyliśmy się prezerwatywą. Wydawało mi się, że wszystko jest ok.
Miesiąc później, w lutym, nie dostałam miesiączki.

(il. Izabela Kacprzak)

Dwie kreski na teście. „Zamknięta w toalecie w wynajętym mieszkaniu zalewałam się łzami”.

Ciąża? Raczej nierealne, ale skoro nie miałam okresu, musiałam sprawdzić. Kupiłam testy. Nie jeden, tylko kilka, choć sama mówiłam dziewczynom na infolinii, że to objaw paniki, że jeden pozytywny wynik wystarczy. Zadzwoniłam do Piotra, a on zareagował najlepiej, jak mógł, w tej sytuacji. – Kurczę, to by było dziwne, ale jeśli chcesz, mogę przyjechać i być wtedy przy tobie – powiedział

Nie chciałam. To byłoby zbyt zobowiązujące. Gdyby wynik okazał się pozytywny, zaczęlibyśmy jakąś rozmowę o przyszłości i pewnie zapadłaby jakaś nasza, wspólna decyzja. A ja czułam, że potrzebowałabym podjąć ją sama, bez presji.

Wszystkie testy wyszły pozytywnie. Zamknięta w toalecie w wynajętym mieszkaniu, za ścianą słyszałam współlokatorki, których prawie nie znałam, i zalewałam się łzami. 

Poza Piotrem nie powiedziałam nikomu. Czułam wstyd. „Jestem nieodpowiedzialna”, „Zawiodą się na mnie”, „Taka nieprofesjonalna, przecież doradza innym” – myślałam. Piotr przyjął postawę milcząco-wspierającą. – Zaakceptuję wszystko, co zrobisz – powiedział coś, czego potrzebowałam.

Mimo przerażenia działałam racjonalnie. W przychodni rejonowej umówiłam się na badanie hCG – test ciążowy z krwi. Też wyszedł pozytywny, więc zapisałam się na wizytę do ginekologa.

Ciąża. „Znałam ten stan: Wracały moje stany depresyjne”.

Akurat zaczęły się dziesięciostopniowe mrozy. Pamiętam, jak stałam przed przychodnią w rozpiętej kurtce, bo zalewały mnie fale gorąca. Przed oczami stał mi obrazek: ja z dzieckiem w tym swoim malutkim, wynajmowanym pokoju. Kojec zajmuje połowę jego powierzchni.

Na tamtym etapie nie wiedziałam, czy w swoim życiu w ogóle będę chciała zostać matką, ale byłam pewna, że nawet jeśli, to nie w takich warunkach. Nie byłam gotowa finansowo, jak mogłabym nas utrzymać za 1700 zł? Emocjonalnie wciąż byłam zalęknionym dzieckiem. Dopiero zaczynałam zdrowieć po młodzieńczej miłości, nie zdążyłam się wybawić, pojechać na wakacje z przyjaciółkami. Czułam, że nie umiem się zaopiekować samą sobą, a co dopiero kimś innym. Nie dźwignę tego. Nie jestem gotowa.

Ginekolog – Syryjczyk, który wciąż uczył się polskiego i mówił o sobie w rodzaju żeńskim – starał się rozładować sytuację. – Ale narobiłaś zupy – powiedział, mając na myśli: bigosu, ale nie potrafiłam się śmiać. Myślałam tylko o tym, jak delikatnie poprosić go o pomoc. – Panie doktorze, ale ja nie chcę tej ciąży – wyszeptałam, a on tylko westchnął: – Ja to widzę, ale co zrobisz? 

Kolejne trzy tygodnie były koszmarem. Wiedziałam, że chcę aborcji, ale nie zrobię zabiegu w Polsce, bo jest za drogi. Nie mogę nawet pożyczyć pieniędzy, bo będę musiała kłamać albo tłumaczyć się rodzinie i przyjaciołom. A później jeszcze się okaże, że nie mam, z czego oddać. 

Zdecydowałam się na tabletki poronne. Zamówiłam je ze strony, którą sama polecałam na infolinii – Women on Waves. Po kilku dniach dostałam e-maila z informacją, że przesyłka do mnie nie dotrze. Tabletki są masowo zatrzymywane na granicy przez celników. 

Moje ciało zaczęło się zmieniać. Obrzęknięte piersi, obolały brzuch. Początek nudności. Wymiotowałam od zapachu kawy czy papierosów. Ze stresu nic nie jadłam. Czułam się na tyle źle, że zaczęłam zwalniać się z pracy. W domu spałam albo po prostu leżałam, patrząc w sufit. Znałam ten stan: wracały moje stany depresyjne.

Czułam jak się w pułapce. Postanowiłam, że zapytam o radę przyjaciółkę, która też pracowała w Pontonie. Kiedy ją zobaczyłam, nie potrafiłam przyznać, że chodzi o mnie. Byłam zbyt upokorzona swoim położeniem. A ona, po tym jak usłyszała historię o mojej koleżance, która potrzebuje pomocy, zupełnie szczerze odparła: – Teraz, kiedy te tabletki nie przychodzą, naprawdę nie wiem.

W kuchni, na korkowej tablicy zobaczyłam plakat infolinii dla osób przerywających ciążę pigułkami. Odebrała Maria, która później została moją przyjaciółką. – Ale wiesz, że w internecie możesz kupić tabletki od handlarzy. To czarny rynek, ale nie wszystkie są fałszywe. Przyślij mi link, powiem ci, czy są oryginalne – powiedziała coś najprostszego na świecie. To było światełko w tunelu.

Aborcja. „Wciąż byłam zaniepokojona, że jest za delikatne, że nie wystarczy”.

Po kilku dniach na adres mojej pracy przyszła zwykła biała kopertka zaadresowana na moje nazwisko. Wieczorem wzięłam pierwszą tabletkę, która miała mnie przygotować na aborcję. Następnego dnia wieczorem, w piątek, miałam zażyć kolejne, już te właściwe – usuwające ciążę. Umówiłam się z Piotrem, że przyjdzie.

Chodziło o wsparcie psychiczne, ale też o bezpieczeństwo. Gdybym straciła przytomność, nie mogła wytrzymać bólu albo dostała krwotoku, zawiózłby mnie do szpitala. Wiedziałam, że nie wpadnie w panikę ani nie wyprze problemu.

Przy nim połknęłam tabletki, a potem włączyliśmy jakiś film dokumentalny i czekaliśmy w lekkim napięciu, aż coś się wydarzy. Od czasu do czasu dzwoniłam do Marii z pytaniem, dlaczego to tak długo trwa, czy to normalne. Ona cierpliwie mnie uspokajała. Film się skończył, moje niczego nieświadome współlokatorki zaczęły szykować się na imprezę. Wreszcie zaczęło się krwawienie, ale wydawało mi się podejrzanie skąpe. Brzuch bolał mnie jak przy intensywnej miesiączce. Wciąż byłam zaniepokojona, że jest za delikatne, że nie wystarczy. 

Maria przypomniała mi wtedy, że połknęłam kilka ibupromów, i wciąż uspokajała, każąc czekać. Nagle, po północy, poczułam to fizycznie. Nie mogłam się powstrzymać i w łazience zdjęłam podpaskę, żeby dokładnie ją obejrzeć. Skrzepy krwi i zakrwawiona grudka – to musiał być zarodek. W słuchawce telefonu usłyszałam: – Gratuluję, nie jesteś w ciąży. Tak bardzo potrzebowałam tego zdania.

Po. „Wydawało mi się, że powinnam mieć poczucie winy albo straty. A mijały lata i nie miałam”.

Rano wstałam z poczuciem ulgi. Zjadłam zimne jedzenie, które zostało z poprzedniego dnia, zapaliłam papierosa i poprosiłam Piotra, żebyśmy pojechali do sklepu ogrodniczego. Chciałam przesadzić wszystkie kwiaty. Był koniec lutego, wciąż sroga zima, a ja zamarzyłam, żeby zrobić sobie wiosnę. 

Dwa lata później zaczęłam opowiadać koleżankom o swojej aborcji. Bardzo chciałam przerwać milczenie. Do opowieści dodałam jednak coś nieprawdziwego: mówiłam, że żałuję. 

Wydawało mi się, że po tym wszystkim powinnam czuć się źle, mieć poczucie winy albo straty. A mijały lata i nie miałam. Myślałam, że coś jest ze mną nie tak, że jestem złym człowiekiem. Zaczęłam więc udawać, odgrywać rolę, która wydawała mi się właściwa. Dopiero po kilku latach, kiedy zaczęłam pracować z innymi kobietami z doświadczeniem aborcji, przekonałam się, że tak czasem bywa. U niektórych ta decyzja nie jest dramatyczna, nie oznacza depresji ani załamania, nie jest roztrząsana. Jest trudna, ale przyjmowana, a życie toczy się dalej.

 

O aborcji mówi się dużo, ale abstrakcyjnie – to temat społeczny, ewentualnie doświadczenie dalekiej koleżanki. Tymczasem statystyki CBOS wykazują, że ciążę przynajmniej raz w życiu przerwało nawet 5,8 mln Polek. Choć nie jesteśmy tego świadomi, są wśród nich nasze przyjaciółki, mamy, babcie, sąsiadki, nauczycielki, koleżanki z pracy. Tę decyzję podjęły na jakimś etapie swojego życia, bo wierzyły, że będzie dla nich najlepsza. Niektóre nie chciały mieć dzieci, inne nie mogły liczyć na wsparcie partnera i rodziny, jeszcze inne bały się o sytuację materialną albo zdrowotną, na przykład nie były w stanie urodzić dziecka, które wymagałoby dożywotniej opieki. Każda z tych sytuacji była bardzo indywidualna. A w Polsce, w związku z jednym z najbardziej restrykcyjnych praw antyaborcyjnych na świecie, również ryzykowna – bo często spycha kobietę do podziemia.W ten sposób skazuje na samotność i zamyka usta. W nowym cyklu „Aborcja” będziemy wysłuchiwać prawdziwych historii kobiet, które rozważały lub zdecydowały się na aborcję. Chcemy przywrócić im głos.

Basia Czyżewska
Proszę czekać..
Zamknij