Znaleziono 0 artykułów
22.01.2022

Aborcja: Już jestem mamą

22.01.2022
il. Izabela Kacprzak

– Myślę, że gdy Klementyna dorośnie, opowiem jej tę historię, powiem też mojej młodszej siostrze. Chcę być z nimi uczciwa –  mówi 35-letnia bohaterka naszego cyklu, matka i żona, która nie była gotowa na drugie dziecko w swoim życiu. Razem z mężem zdecydowali się przerwać ciążę.

Jako nastolatka zaczęłam brać tabletki hormonalne. Nie chodziło o antykoncepcję, tylko nieregularny okres i zaburzenia hormonalne. Miałam podejrzenie zespołu policystycznych jajników i w ten sposób lekarze próbowali wyregulować mój cykl. Po siedmiu latach, kiedy żadne z leków nie pomagały, odstawiłam pigułki. Wystarczyło pół roku, żebym zaszła w ciążę.

il. Izabela Kacprzak

Miałam wtedy 26 lat i męża, ale dziecka nie było w naszych planach. Nie zabezpieczaliśmy się, bo z jakiegoś powodu wydawało mi się, że nie ma szans, abym tak szybko zaszła w ciążę. Może lekarz nie uprzedził mnie wyraźnie o ryzyku, może coś sobie dopowiedziałam, a może zabrakło edukacji. Nie wiem, w każdym razie byłam w ciąży i bardzo mi to nie pasowało.

To był moment, kiedy zawodowo zaczynałam prostować plecy, za pół roku miałam pojechać na wymarzony zagraniczny staż. Wreszcie była okazja, żeby wykazać się, zacząć coś poważnego. Chwilę wcześniej zaplanowałam z Pawłem dwumiesięczną podróż do Indonezji, naszą wspólną przygodę życia. Tylko że dziecko kasowało te scenariusze. Stażu nie dało się przesunąć, a podróż rozwiała się jak fatamorgana.
Czułam gorycz, wściekłość i ogromny żal, ale ani ja, ani Paweł nie braliśmy pod uwagę terminacji. 
Dlaczego? Bo aborcja nie mieściła się w świecie, w którym dorastaliśmy. Po prostu w ogóle nie brałam tego rozwiązania pod uwagę, nie przeszło mi ono nawet przez myśl.
Moja mama zawsze powtarzała, że dziecko jest darem. Sama starała się o mnie przez sześć lat. Macierzyństwo było w jej świecie największym szczęściem i realizacją życiową kobiety. Na widok bobaska rozpromieniała się i cmokała, moje siostry i kuzynki reagowały tak samo, podczas gdy ja stałam z boku i zupełnie nie wiedziałam, o co im wszystkim chodzi.

Do ciąży podeszłam zadaniowo – dam radę. Nie pamiętam z tego czasu prawie nic – na terapii doszłyśmy do wniosku, że wyparłam ten okres. Jeden moment utkwił mi w głowie – kiedy przewróciłam się na schodach i w panice konsultowałam się z lekarzem, żeby wiedzieć, czy nic nie stało się dziecku. Czułam się odpowiedzialna i przeżyłam chwile strachu, ale nie sądzę, żeby w tym było coś więcej, jakieś rodzicielskie przebudzenie. 

Rodzicielstwo: Byłam odcięta od emocji

Kiedy Klementyna miała rok, poszłam na terapię. Miałam kilka celów, a wśród nich: stać się dobrą mamą. Cotygodniowe spotkania, szczere rozmowy zaczęły mnie zmieniać. Zaczęłam odkrywać. Po pierwsze, dowiedziałam się, że jestem istotą emocjonalną, mam uczucia i mogę się im przyglądać. Wcześniej wszystkie swoje decyzje podejmowałam na zimno. Robiłam coś, bo tego ode mnie oczekiwano, albo ważyłam w głowie racjonalne argumenty.

Po drugie zrozumiałam, że swojej ciąży ani rodzicielstwa nie potrafiłam przeżywać z radością. Nie ekscytowałam się, nie czułam wzniosłości. Żyłam w stresie, obciążona wydłużającą się listą zadań, i w emocjonalnym  odcięciu, tak jakbym nie miała do czegoś dostępu.

Mimo że kochałam i kocham  swoją córkę, nie uruchomił się we mnie instynkt macierzyński. To było bolesne odkrycie, ale poczułam też ulgę. Wreszcie potrafiłam być ze sobą szczera.

Przez kolejne lata przeszłam długą drogę. Na warsztatach uczyłam się pracować ze swoim ciałem, co nie było łatwe, ale daje coraz piękniejsze efekty. Dziś jestem dumna, kiedy Klementyna, gdy jestem w kwarantannie, mówi, że tęskni za przytulaniem się do mnie. Przeczytałam wiele wywiadów, odbyłam wiele rozmów i zobaczyłam pewien ważny dokument „Instynkt (nie)macierzyński” – zrozumiałam wtedy, że nie jestem sama. Wiele kobiet czuje podobnie, a niektóre – na szczęście dla nas wszystkich – potrafią o tym głośno mówić. 

Ale kiedy myślałam, że wyszłam na prostą, osiągnęłam względną równowagę i staję się coraz lepszym rodzicem, okazało się, że spóźnia mi się okres. Po dziewięciu latach poczułam znajomy ból nabrzmiałych piersi. I naprawdę się przeraziłam.

Poprosiłam Pawła, żeby kupił mi test, po godzinie wszystko było jasne – dwie czerwone kreski.

Pięć tygodni wcześniej, gdy kończył mi się okres, uznałam, że do dni płodnych mam jeszcze chwilę, nie zabezpieczyliśmy się. Teoretycznie mieliśmy pieniądze, stabilną sytuację, moglibyśmy pozwolić sobie na drugie dziecko. Paweł zachował się bardzo wspierająco, powiedział, że uszanuje każdą moją decyzję.
A ja zaczęłam zastanawiać się, czy jestem w stanie to wszystko udźwignąć. Już teraz miałam na plecach spory balast – samą siebie, dorastające dziecko i męża, który też czasem potrzebował mojego emocjonalnego wsparcia. Czy dam radę jeszcze więcej? Czy znów na siłę mam wchodzić w rolę, która do mnie nie pasuje?

Miałam 35 lat i byłam na tyle dojrzała, że nie potrzebowałam szukać więcej argumentów. Poczułam zdecydowane „nie” i powiedziałam to na głos. A później zastanawialiśmy się tylko, jak to zrobić.

Aborcja: Musiałam zaufać pomocy kobiet

Braliśmy pod uwagę trzy opcje: wycieczkę na Słowację, tabletki poronne albo zabieg w Polsce.

Zaczynała się właśnie pandemia, więc wyjazd okazywał się kłopotliwy. Szukanie zaufanego lekarza na miejscu byłoby dużym wyzwaniem.

Zadzwoniłam na infolinię Aborcji bez Granic i w rozmowie z dziewczynami szybko okazało się, że najsensowniejsze będą tabletki. Byłam rzeczowa i spokojna, wewnętrznie pewna tego, co chcę zrobić. Jeszcze tego samego dnia przez stronę zamówiłam tabletki. Przyszły po pięciu dniach.

W tym czasie Paweł zawiózł Klementynę do rodziców, powiedzieliśmy, że jestem chora i przez kilka dni potrzebna będzie ich pomoc. Zadzwoniłam do pracy, żeby zgłosić, że na kilka następnych dni wyłączę się. Na pytanie, czy wszystko w porządku, odpowiedziałam zupełnie otwarcie: – Będę robić aborcję. Wiedziałam, że mogę sobie na to pozwolić, że moja szefowa zrozumie i będzie wspierająca.

Powiedziałam też przyjaciółce i dwóm znajomym. Mówiłam, komu mogłam, bo to mi pomagało. Dlaczego miałabym się chować i żyć w poczuciu wstydu?
Nie czułam, że robię coś złego. To system, który kazał mi lawirować, chować się i narażać swoje zdrowie fizyczne i psychiczne, jest chory i okrutny.

Myślę, że gdy Klementyna dorośnie, opowiem jej tę historię, powiem też mojej młodszej siostrze. Chcę być z nimi uczciwa. Wyposażyć je w swoje doświadczenie. Chcę, żeby wiedziały coś, czego ja nie wiedziałam, gdy miałam 26 lat – że tak można, że każdy ma prawo decydować o sobie. 

W zwykłej kopercie, która przyszła do mnie z Holandii, znalazłam brązowy papier, a w nim tabletki bez blistra. Żadnego listu z instrukcją, żadnego logotypu. Googlowałam, żeby sprawdzić, jak wyglądają Mifepriston i Mizoprostol, które zamówiłam, okazało się, że podobnie.

Ale tak naprawdę, nie miałam pewności, ja, control freak, musiałam odpuścić i zaufać. Uwierzyć, że ta wielka samopomocowa sieć kobiet naprawdę działa, że ktoś, pakując dla mnie przesyłkę, miał dobrą intencję. Wyjął pigułki z blistra, bo chciał tylko ukryć je przed celnikami, nie wykorzystał swojej przewagi i nie wysłał mi aspiryny albo słodzika. 

Upewniłam się jeszcze na infolinii, że taka jest praktyka pakowania tabletek, zweryfikowałam zdjęcie z doświadczonymi dziewczynami na forum, a potem połknęłam pierwszą, po 24 godzinach kolejną i kolejną. Wkrótce zaczęły się skurcze i krwawienie. Trochę bólu, ale bez dramatu. Mam wrażenie, że moje ciało łatwo poddało się farmakologii i bardzo ze mną współpracowało. 
Następnego dnia nie wychodziłam z łóżka, do wieczora oglądałam seriale. 
Okres powrócił dopiero po półtora miesiąca. Wtedy poczułam głęboką ulgę.

 

***

 

 

O aborcji mówi się dużo, ale abstrakcyjnie – to temat społeczny, ewentualnie doświadczenie dalekiej koleżanki. Tymczasem statystyki CBOS wykazują, że ciążę przynajmniej raz w życiu przerwało nawet 5,8 mln Polek. Choć nie jesteśmy tego świadomi, są wśród nich nasze przyjaciółki, mamy, babcie, sąsiadki, nauczycielki, koleżanki z pracy. Tę decyzję podjęły na jakimś etapie swojego życia, bo wierzyły, że będzie dla nich najlepsza. Niektóre nie chciały mieć dzieci, inne nie mogły liczyć na wsparcie partnera i rodziny, jeszcze inne bały się o sytuację materialną albo zdrowotną, na przykład nie były w stanie urodzić dziecka, które wymagałoby dożywotniej opieki. Każda z tych sytuacji była bardzo indywidualna. A w Polsce, w związku z jednym z najbardziej restrykcyjnych praw antyaborcyjnych na świecie, również ryzykowna – bo często spycha kobietę do podziemia.W ten sposób skazuje na samotność i zamyka usta. W nowym cyklu „Aborcja” będziemy wysłuchiwać prawdziwych historii kobiet, które rozważały lub zdecydowały się na aborcję. Chcemy przywrócić im głos.

Basia Czyżewska
Proszę czekać..
Zamknij