Znaleziono 0 artykułów
09.08.2022

Agata Tuszyńska: Co zawdzięczam Marii Kuncewiczowej

09.08.2022
Maria Kuncewiczowa (Fot. Miroslaw Stankiewicz/TVP/East News)

Maria Kuncewiczowa urodziła się w końcu XIX stulecia w Samarze, zmarła ponad 90 lat później w Lublinie. Była kobietą światową, podróżującą, piszącą i wykładającą w kilku językach. Miała dom w Anglii i dom w Ameryce, widok z okien w Paryżu i w Rzymie. Na dnie torebki stale nosiła klucze od warszawskiego mieszkania przy placu Trzech Krzyży, które zmuszona była opuścić po wybuchu wojny w 1939 r. Kilkadziesiąt lat spędziła na emigracji. Wszędzie u siebie i wszędzie „obca”. Swoją duszę nazywała lokatorską. Klucze od jej domów stały się po latach kluczami „do próżni”.

Maria Szczepańska miała być śpiewaczką, ale wobec paraliżującej tremy szybko dokonała innego wyboru. Literacką spowiedź rozpoczęła wcześnie. Autorka znakomitych kobiecych portretów w „Przymierzu z dzieckiem” i „Twarzy mężczyzny”, w „Cudzoziemce” osiągnęła mistrzostwo psychologicznej precyzji i odwagi. Książka zdobyła literacką nagrodę Warszawy w 1937 r. Jej wielbicielem został sam Bruno Schulz.

Twórczość Marii Kuncewiczowej jest niezwykle różnorodna. Pisała przez 60 lat – powieści, felietony i eseje, relacje z podróży i prozę autobiograficzną („Klucze”, „Fantomy”, „Natura”). Była także autorką pierwszej powieści radiowej Dni powszednie państwa Kowalskich”. Zwieńczeniem jej dorobku stały się napisane w obliczu utraty męża „Listy do Jerzego”, ostatnia z nim rozmowa.

Była pierwszą pisarką, jaką zobaczyłam w życiu. Zza płotu Domu Prasy w Kazimierzu nad Wisłą, u szczytu wąwozu Małachowskiego. Elegancka, dystyngowana, w perłach na szyi, nienagannie uczesana i umalowana przechadzała się po swojej posiadłości. Rozmawiała z gośćmi po angielsku lub po francusku, gestykulowała i śmiała się. Wydawała mi się postacią nie z tego świata. Chciałam być taka, jak ona. W moim dziecięcym umyśle bycie pisarką utożsamiałam ze splendorem i wolnością. Z czasem stała się moją powierniczką i literackim punktem odniesienia. Wiele jej zawdzięczam. Boleję nad tym, że została zapomniana. Że pamięć o jej bogatych literackich dokonaniach nie przekracza granic Kazimierza nad Wisłą, gdzie spoczywa obok męża Jerzego na lokalnym cmentarzu.

Nazywano ją Matką Boską Kazimierską, powołując się na jej wieloletni związek z przedwojennym, żydowskim miasteczkiem pod Lublinem. Odwiedziła je po raz pierwszy w latach 20. XX w. z grupą młodych malarzy pod wodzą Tadeusza Pruszkowskiego. Zafascynowała ją egzotyka tego miejsca – jego aura surrealizmu nie z tego świata”. Opowiedziała o nim w „Dwóch księżycach”.

Marzyła o domu, jak wszyscy wygnańcy. Ten „Pod Wiewiórką” podarował jej mąż jeszcze w 1927 r. Jako kamień węgielny wmurowano tam książki ich obojga, Marii i Jerzego, prawnika. Uciekając przed wojną żegnała się z każdym drzewem.

(Fot. Archiwum prywatne)

Nazwała ten dom ISTOTĄ – swoim „stałym siedliskiem”. Latami mieszkała w podróży, pomiędzy kontynentami, zakorzeniona nad Wisłą, w kazimierskich wąwozach, na Rynku, pod Farą, w polskich słowach, rozumiała jednocześnie bogactwo inności. Była ciekawa odmienności, zwiedzała różne kultury, zabytki wielu genealogii. I wielu losów. Możliwość bycia „pomiędzy” i umiejętność rozumienia traktowałam jako najważniejsze jej cechy. Istnienie w wielu przestrzeniach, pakowanie bagaży i siebie oznaczało dla mnie bycie pisarką. 

Potem przeczytałam „Cudzoziemkę”. Miałam może 14 lat. To było wielkie odkrycie. Zaczęłam łączyć wewnętrzne treści świata „pisarki zza płotu” z tym, co widziałam i wymyśliłam w dziecinnej potrzebie szukania wzoru. Nie wiedziałam jeszcze wtedy o moim podwójnym pochodzeniu, polsko-żydowskim dziedzictwie, nie przypuszczałam, że przez innych mogę być postrzegana u siebie jako cudzoziemka. Obserwowałam Różę, „Polaczkę” w Rosji, „Moskiewkę” w Polsce, jej obcość, poczucie „cudzoziemskiej gorszości”, przyglądałam się jej tęsknotom i bolesnemu poczuciu niespełnienia. Niekochana nie potrafiła kochać, zbuntowana wobec losu raniła, kogo się dało. Najbardziej tych, którzy byli najbliżej. Zdradził ją mężczyzna i zdradziły skrzypce, zagubiona rozdawała ciosy na oślep. Karała męża i dzieci, jedynie talent potrafiła zrozumieć, stąd łaskawość dla córki. Ale i ona nie zaspokajała jej władczej natury i ambicji. Nie narodziła się Róża artystka, Róża kobieta i matka stały się ofiarą własnej goryczy i niedoskonałości. Nieznośna, porażająco prawdziwa i godna pożałowania u progu ostatecznego wygnania.

Nie znałam podobnie groźnego i wspaniałego studium kobiecej duszy.

Potem czytałam kolejne jej książki. „Tristan 46” poruszył mnie poszukiwaniem nadziei w miłości. Towarzyszyłam Kuncewiczowej z daleka. Między Chicago, Rzymem a Puławami. Trwało to przez lata. W miarę ich upływu, coraz więcej z niej rozumiałam. Z życia, które koryguje marzenia, z konfrontacji z ludzką małością i lękiem, z konieczności trwania i mozołu „sztuki tracenia”. Próbowała mi tłumaczyć, że los za wszystko wystawia rachunek. I jeszcze – „póki słów, póty życia”.

W ostatnią drogę szła Maria Kuncewiczowa latem. Pochowano ją pod rozłożystym dębem. Nie chciała dzwonów ani żałobnych sztandarów. Polne kwiaty i koncert D-dur Brahmsa, ulubiony jej matki. 


Agata Tuszyńska – pisarka, poetka, reportażystka. Autorka biografii Isaaca Bashevisa Singera, Ireny Krzywickiej oraz Wiery Gran, a także osobistych „Rodzinnej historii lęku” i „Ćwiczeń z utraty”. W ostatnich latach wydała m.in.: „Oskarżona: Wiera Gran” (2010), „Narzeczona Schulza” (2015), „Jamnikarium” (2016), „Bagaż osobisty. Po Marcu” (2018), „Mama zawsze wraca” (2020) oraz „Ćwiczenia z utraty. Po 15 latach” (2021). W maju ukazała się jej najnowsza książka „Żongler. Romain Gary”. Laureatka Nagrody Polskiego PEN Clubu im. Pruszyńskich za wybitne osiągnięcia w dziedzinie reportażu i literatury faktu. W 2015 r. została uhonorowana srebrnym medalem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”. Jej książki przetłumaczono na kilkanaście języków.

Agata Tuszyńska
Proszę czekać..
Zamknij