Znaleziono 0 artykułów
30.06.2018

Bogdan Konopka: fotograf, który w ciemności szuka światła

30.06.2018
Bogdan Konopka, Lecons de Tenebres - Paris,1997

Paryż postrzega w odcieniach szarości, światła wypatruje tam, gdzie inni widzą już tylko mrok, o ludziach najwięcej mówią mu pozostawione po nich przedmioty. Bogdan Konopka, polski fotograf, który od 30 lat mieszka w Paryżu, w czasach błyskawicznej fotografii nadal używa pracochłonnej techniki srebrowej. Naświetlając czarno-białe zdjęcia na ogromnym negatywie, cierpliwie odprawia w ciemni swoje rytuały. Prace artysty można na co dzień oglądać m.in. w Centrum Pompidou.

Zazwyczaj o fotografii mówi się jako o „sztuce światła”. U pana widać ciemność. Dlaczego?

Nadmiar światła zabija fotografię. Jeśli powiesi pani w oknie zdjęcie, poddane działaniu słońca po dwunastu miesiącach wyblaknie. Nie jest więc wcale tak, że fotografia to światło. Tym, co określa światło, jest cień. Im mniej na nim światła, tym zdjęcie jest ciekawsze.

Pana fotografie przedstawiają świat szarości i półtonów.

Po latach doświadczeń doszedłem do granicy, gdzie światło się kończy, a zaczynają mrok i zmierzch. Światłomierz przestaje działać. Nasi przodkowie siedzący w swoich chałupkach krytych słomą, znakomicie ten nastrój wyczuwali. W dzień było jasno od światła słonecznego, ale wieczorem, gdy wracali zmęczeni po pracy, nie zapalali nawet lamp naftowych, bo oszczędzali. Teraz dzień i noc są równie jasne. Wystarczy, że pójdziemy do supermarketu, gdzie wszystko jest oświetlone jarzeniówkami. W telewizji operatorzy chcą mieć takie samo światło niezależnie od tego, czy ruszą kamerą w prawo, czy w lewo. Mnie takie mechaniczne odbijanie rzeczywistości od sztancy nie interesuje.

Sposób, w jaki robi pan fotografie, wymaga cierpliwości, koncentracji, zatrzymania. Świat nas dziś tego oducza.

I to dość skutecznie. Ja widzów traktuję bardzo poważnie. Zapewniam, że większość z nich, nawet jeśli nie znają się na fotografii, zatrzyma się przed moimi zdjęciami. Będą czuli, że „coś” tam jest, chociaż nie wiedzą dokładnie, co. Cały dowcip polega na tym, że ja, jako fotograf, nie dość, ze nurzam się w zmierzchach, świtach, półmrokach, to jeszcze potem muszę ten obraz w ciemni przez ciemność przeprowadzić, niczym przez grób. I tutaj kłaniają się właśnie moje tytułowe „Lekcje ciemności”.

Bogdan Konopka, Lecons de Tenebres - 2002,56 Paris Théâtre de L'Odeon
Bogdan Konopka, Lecons de Tenebres - 2002,06 Touquet Paris Plage

Skąd ta nazwa?

Używam negatywu w dużym formacie. Dzisiaj są już odpowiednie urządzenia do jego wywołania, ale gdy zaczynałem tak fotografować, mogłem to zrobić tylko w jeden sposób. Musiałem zgasić światło, położyć negatyw w kuwecie, w ciemności wywoływać zdjęcie przez 25 - 30 minut. Byłem cały czas sam ze sobą i z tym obrazem. Nie mogłem go zobaczyć. Wynurzał się powoli, niedostępny dla mojego oka. Telefonów komórkowych jeszcze nie znano, a minutniki ręczne były niedokładne. Dlatego puszczałem sobie „Leçons de Ténèbres”, czyli „Lekcje ciemności” francuskiego kompozytora barokowego Françoisa Couperina. Zawsze wiedziałem, kiedy wypadała piętnasta albo 25. minuta tego utworu. To utwór skomponowany na nocne nabożeństwo w Wielkanoc nazywane ciemną jutrznią. Polegało na rytualnym gaszeniu świec tuż przed Zmartwychwstaniem. Czyż to nie piękne? Czynić coś takiego, ale nie mówić, że jestem religijny albo że mi Duch Święty do kuwety wpadł. Bo nie wpadł. A poza tym, po ciemku i tak bym go nie zobaczył! Jednakowo bliska jest mi zresztą filozofia zen, jak i chrześcijaństwo. Ale to, co działo się wtedy w mojej głowie, to był kosmos!

Mam wrażenie, że z tych zdjęć przebija coś, co jest pod spodem. Przesącza się z drugiej strony rzeczywistości.

Światło w tych chałupach, o których mówiłem, przez lata właśnie się sączyło. Światło w supermarketach nieustannie nas zalewa. Ta powódź świetlna jest kataklizmem dla zmysłów. Myślę, że w głowach nam się od tego miesza. Ja jestem chory, gdy wchodzę do takiej przestrzeni. Mam też problemy ze słońcem. Dostaję od niego wysypki, bolą mnie oczy. Może dlatego szukam innego światła. Ale to nie znaczy, że wszyscy tak mają robić. Powstają przecież także piękne cyfrowe zdjęcia w kolorze. Ja mam swoją ścieżkę. Dla mnie każdy negatyw jest jak żywy organizm. Mogę wywołać go w wywołaczu, tym lub innym, ale to, jak wyszedł, jest przetłumaczone na papier jeden do jednego. Dokładnie tak, jak widziałem go na matówce. Negatyw trzeba przycisnąć do papieru szybą. Mówię często, że są one są wtedy jednością, bez pośredników, jak para kochanków. Każdy wielki negatyw wywołuje się pojedynczo, tak jakby wychowywało się dziecko. To wymaga mnóstwa czasu, pracy i dzisiaj, niestety, także mnóstwa pieniędzy. Nadzieja w tym, że młodzi zaczynają wracać do fotografii srebrowej, tak jak wróciła moda na winyle.

Rozgłos przyniosły panu fotografie ruin, miejsc opuszczonych, zdegradowanych. Skąd potrzeba pokazywania świata bez ludzi?

Powodów jest kilka. Podstawowy to czas. Jedno zdjęcie robię czasem nawet przez dwie godziny. Nie da się nikogo na ten czas „zamrozić”. Ale jest ważniejszy powód. Doszedłem do wniosku, że człowiek mi przeszkadza. Rzeczy, które stworzył, mówią o nim więcej niż on sam.

Bogdan Konopka, Lecons de Tenebres - Chalonne sur Saonne
Bogdan Konopka (fot. archiwum prywatne)

Wyjechał pan do Francji w 1988 roku. Chwilę później ludzie właśnie wracali do Polski, bo właśnie upadł komunizm. Pan wybrał odwrotny kierunek.

We Francji zostałem z miłości do mojej żony Jacqueline. Nie wiem, czy bym tu tak daleko zaszedł, gdyby nie ona. Bardzo mi pomogła – ona, a także jej przyjaciele, jej środowisko. Parę miesięcy po moim wyjeździe z Polski zaczął się Okrągły Stół, a ja we Francji musiałem zaczynać od zera. Gdybym został w Polsce to przez moje związki z opozycją pewnie mógłbym się „ładnie urządzić”.   Większość moich dawnych kolegów jest dzisiaj wykładowcami multimediów. Poszli w inną stronę niż ja, bo nie mieli wyboru. Ja straciłem w Polsce wszystko, łącznie z mieszkaniem, dlatego tak rzadko tu bywam, ale wygrałem to, że ja z tej fotografii żyję. Owszem, wykładam też w szkołach, ale z doskoku. A na co dzień żyję ze sprzedaży fotografii. I ze zleceń.  Obserwuję zwrot ku tradycyjnej fotografii. Jest więc szansa, że na stare lata znowu będę mieć pracę na srebrze. I to jest piękne! A miałem już naprawdę ciężki czas.

No tak, ale czy w sztuce chodzi o to, żeby było lekko?

Chyba właśnie nie. A ja jestem banitą z miłości. Gdyby nie żona, nigdy bym nie wyjechał z Polski. Było mi dobrze. Otaczali mnie cudowni ludzie. I dalej tu są. We  Francji brakuje mi pewnego rodzaju duchowości. Szczerego uśmiechu.

Ciekawe, że tak pan to widzi, bo wielu powie raczej, że na Zachodzie ludzie są dla siebie uprzejmi, a tu wiecznie niezadowoleni.

Ale tam rządzą uśmiech nr 32 albo nr 21. A ja mówię o rozbrajającym uśmiechu, takim ze szczerego serca. Odwykłem już od tego. Nawet pijacy śmieją się w Polsce szczerze.

Bogdan Konopka, Lecons de Tenebres - 2004,93 Paris Bibliothéque Nationale de France

Czym jest fotografia?

Fotografia jest ułudą, a ja tu robię za szamana. Na ścianie zainstalowałem studnię. Gdy ktoś przyjdzie do galerii, to uzna, że zdjęcie jest za małe. Zacznie podchodzić bliżej, żeby się lepiej przyjrzeć. A jak już podejdzie, to wpadnie do środka studni. I już z niej nie wyjdzie. I właśnie o to chodzi. Niech wyciągnie z tego spotkania swoje własne „lekcje z ciemności”. Ciemność uczy nas pokory wobec światła.

Dlaczego w pana słynnym cyklu „Szary Paryż” to pulsujące kolorami miasto pokazał pan w szarości. Skąd u pana ta dla jednych niezrozumiała, dla innych genialna, intuicja?

Jeszcze przed wyjazdem do Francji zrozumiałem, że tak naprawdę fotografia nie jest czarno-biała, tylko szara. Nie ma ani absolutnej bieli, ani absolutnej czerni. Nie da się pokazać w fotografii więcej niż czerń papieru. A bieli pani nigdy nie pokaże. Na papierze można uzyskać tylko 30 stopni szarości, a w słoneczny dzień tych szarości jest 20 tysięcy. Praktycznie każdy kolor rozcieńczony jest jednym z odcieni szarości. To jeden powód, żeby się szarością zainteresować. Dopiero gdy nie ma na zdjęciu czerni, wpada się do studni. Czerń zatrzymuje na powierzchni obrazu. Kolejna sprawa to skojarzenia. Szara pamięć, szary zmierzch, szary świt, szare komórki – wszystko w tej szarości składa się w coś spójnego, ważnego. Moje pierwsze paryskie prace nazwałem „Niewidzialne miasto”. To słowo stało się potem zbyt modne. Wtedy Adam Zagajewski napisał wstęp do katalogu mojej wystawy, który zatytułował „Szary Paryż”. Olśniło mnie. Wiedziałem, że podrzucił mi genialny tytuł.

Bogdan Konopka (fot. archiwum prywatne)
Bogdan Konopka Lecons de Tenebres - 1996

Muzyka, poezja – wszystko jest w tej fotografii.

Gdy byłem młodziutki, bardzo chciałem być poetą. Dzięki Bogu wszystko, co napisałem, zginęło. Na szczęście dla wszystkich jestem dziś poetą fotografującym a nie piszącym. To jest dla publiczności znośniejsze.

 

BOGDAN KONOPKA (ur. 1953) – fotograf i krytyk fotografii. Jeden z głównych twórców nurtu fotografii elementarnej, której program powstawał w latach 80. przy galerii Foto-Medium-Art we Wrocławiu. Od 1988 roku mieszka i pracuje we Francji, gdzie opiekuje się nim galeria Françoise Paviot. Prowadził autorskie pracownie w Państwowej Wyższej Szkole Fotografii w Arles we Francji, Warszawskiej Szkole Fotografii oraz w École de la Photographie de Vevey w Szwajcarii. Laureat Grand Prix de la Ville de Vevey w Europejskim Konkursie Fotografii w 1998 roku. Autor ekspozycji "Szary Paryż" („Paris, en gris”, 2000 r.) w Instytucie Polskim w Paryżu oraz „Paryż, niewidzialne miasto” ( „Paris, la ville invisible”, 2003 r.) w Centrum Pompidou. W swej twórczości preferuje fotografię srebrową, najchętniej wielkoformatową. Z reguły nie przedstawia ludzi, wyjątkiem była prezentacja "Twarze" (2004 r.) w warszawskiej Małej Galerii Związku Polskich Artystów Fotografików, gdzie pokazał 20 portretów przyjaciół.  Jego prace znajdują się we wszystkich najważniejszych zbiorach we Francji oraz w Muzeach w Belgii, Izraelu, Polsce, Rosji i Szwajcarii.

 

 

 

Anna Sańczuk
Proszę czekać..
Zamknij