Znaleziono 0 artykułów
05.11.2022

Cindy Crawford: Sława zza ściany

05.11.2022
Fot. Paula Kudacki

36 lat na topie. Znów reklamuje szampon, ale już własnej marki, oraz rodzinę: przystojny mąż, piękne dzieci, wszyscy sławni. Czy 56-letniej Cindy Crawford uroda pomaga, czy raczej przeszkadza pozostać człowiekiem.

Dłużej niż dekadę i pół nie można być ideałem, taka natura człowieka. Do Cindy Crawford prawda o niej samej dotarła 10 stycznia 2001. Z wręczonego do rąk własnych wezwania sądowego top modelka wyczytała, że sąsiadka z niej fatalna, nie daje innym żyć. Mieszkający piętro niżej państwo Marina i John French, on prawnik, ona żona prawnika, ani dnia dłużej nie zamierzają tolerować odgłosów intymnego życia Crawford i jej męża Rande Gerbera. Konkretnie chodzi o: dzwoniące telefony, otwieranie, zamykanie oraz domykanie drzwi, opróżnianie rezerwuaru w toalecie oraz... kroki, setki, tysiące mil pokonanych w wyniku przemieszczania się z salonu do kuchni, z łazienki do sypialni, nieustanne tup, tup, tup.

Fot. Paula Kudacki

– Wczoraj ktoś upuścił na podłogę garść monet – pan French poskarżył się dziennikarzowi „New York Timesa” – w moim mieszkaniu zabrzmiało to jak kanonada. Ponieważ pod numerem 33 przy Wschodniej 70 ulicy w Nowym Jorku (RODO Amerykanie rozumieją inaczej niż my, Europejczycy) Cindy i Rande pomieszkują sporadycznie, na stałe rezydują w Malibu, w domu o krok od oceanu, zamiast do sądu sprawa o zaburzanie spokoju trafiła do mediatora. I to by było na tyle, jeżeli chodzi o marzenia państwa French o milusiej emeryturze sponsorowanej przez sąsiadkę, której w życiu udaje się wszystko i nieustannie. I do tego jak wygląda! Nawet ciekawiej niż w czasach, gdy jej twarz i włosy koncern kosmetyczny Revlon wycenił na cztery miliony dolarów. Tyle dostała na start, za pierwsze cztery lata współpracy, potem gaża rosła po cichu, żeby nie drażnić nadwrażliwych na niesprawiedliwość świata. W 2000 roku Revlon zapragnął zmian i kontraktu nie przedłużył. Sprzedaż reklamowanych przez Cindy Crawford szminek od razu spadła o 11 procent. Ktoś decyzyjny najwyraźniej nie zrozumiał, że ma do czynienia nie z modelką, ale z instytucją i narodowym dobrem. Ciekawe, kiedy pojął swój błąd i ile za życiową pomyłkę zapłacił.

Fot. Paula Kudacki

Po naszej stronie Atlantyku Cindy reklamowała w latach 90. szampony i odżywki Elsève L’Oréal Paris. Przed kamerą brawurowo wymachiwała głową jak Rita Hayworth w „Gildzie”, tylko tak jakby nowocześniej. Sam też tak chciałem, ale mam za krótkie włosy, nie wychodzi. W reklamie w wyniku schylania się i podrzucania fryzura Crawford układa się w fale wcześniej widziane tylko na Renie lub Wełtawie. To były czasy, gdy osieroceni przez PRL czuliśmy się odrobinę drugoligowi. Napakowana proteinami piana obiecywała zmyć z nas nędzę i burość demoludów, na zawsze. W 2003 roku Cindy wróciła, trzymając w dłoni plastikową butelkę z wodą mineralną Arctic. Produkt polski, ale ambicje już globalne. Kwestię „Twój dzień twoja woda”, pełną podstępnych spółgłosek zwartych i wrednych szczelinowych, wyrecytowała z lepszym akcentem niż Meryl Streep swoje dwa zdania w „Wyborze Zofii”. Co wydarzyło się między szamponem a wodą? Sława, że hej, lawina sukcesów, status ikony i legendy, wieczna chwała. Oraz dwa małżeństwa, jeden szybki rozwód, jeden mały skandal z podtekstem seksualnym, a do tego jeszcze dość smutny film, kultowy teledysk oraz kasety VHS z instrukcją malowania twarzy i ćwiczenia ciała, by każdy mógł wyglądać jak Cindy. Z ankiety przeprowadzonej na początku lat 90. wynikało, że właśnie tego pragnie połowa obywatelek USA. Nikt nie miał sumienia powiedzieć im, że szansa jest jedna na miliard. Wykorzysta ją wyłącznie Kaia Gerber, córka Cindy, top modelka tego pokolenia, dla którego zabrakło już pojedynczych głosek.

Fot. Paula Kudacki

Różnica między Cindy a Kaią jest jak w aparatach fotograficznych między analogiem i cyfrą. Chodzi o szybkość, o łatwość osiągnięcia profesjonalnego efektu oraz o świadomość możliwości, jakie daje technika. – Każdy, kto potrafi zrobić dobre selfie, umie pozować – mówi Cindy, w tej dziedzinie ekspertka numer 1. W latach 80. pozowanie nie było nawet pracą, co najwyżej szybko wysychającym źródłem kieszonkowego, starczało na okres między maturą a końcem studiów, potem trzeba się było wykazać. Cindy z DeKalb w stanie Illinois zaczęła od sesji sweet portrecików dla lokalnej gazety. Nie zarobiła ani centa, ale w 40-tysięcznym miasteczku zaczęto mówić, że średnią córkę Crawfordów można pokazywać na okładkach magazynów. Pierwsze płatne pozowanie wywołało skandal. To była reklama bielizny dla domu towarowego Marshall Field z Chicago, 150 dolarów za dzień, podwójna stawka za dylematy moralne. Potem sypnęły się propozycje katalogów, folderów itd. Jeżeli na zdjęciu była twarz, to: albo prawy profil, albo znikał pieprzyk, w Chicago nie do przyjęcia, sorry dziecinko. Następnie był Nowy Jork, tam też pieprzyk przeszkadzał, ale tylko do 1986 roku, do pierwszej okładki dla „Vogue’a”

Cały tekst znajdziecie w listopadowym wydaniu magazynu „Vogue Polska”. Do kupienia w salonach prasowych, online z wygodną dostawą do domu oraz w formie e-wydania.

 

Piotr Zachara
Proszę czekać..
Zamknij