Znaleziono 0 artykułów
22.05.2022

Céline Sciamma: Nie ma kina bez kobiet

22.05.2022
Céline Sciamma (Fot. Getty Images)

Céline Sciamma słynie z wyrazistych poglądów i filmów, o których trudno zapomnieć. Jej „Portret kobiety w ogniu”, dramat historyczny o miłości dwóch kobiet, zachwycił widzów w Cannes, skąd wyjechał z nagrodą za scenariusz. Film zdobył liczne nagrody, między innymi Cezara, a z ceremonii rozdania tych statuetek reżyserka wyszła w geście sprzeciwu wobec nagradzania Romana Polańskiego. Teraz powraca z kameralną historią o siostrzeństwie. „Mała mama” już w kinach.

W „Małej mamie” mówisz o stracie i nauce akceptowania losu. To trudny temat, a opowiadasz o nim z pomocą dziecięcych bohaterów.

Pomysł na ten film przyszedł mi do głowy zupełnie niespodziewanie. Zazwyczaj bardzo trudno mi wskazywać, w której chwili rodzą się moje filmy. Za dużo rzeczy mnie inspiruje, by móc jasno powiedzieć, która myśl jest momentem zapalnym. Ale w przypadku „Małej mamy” umiem o tym bardzo dokładnie opowiedzieć. Najpierw nawiedził mnie obrazek dwóch dziewczynek bawiących się razem w domku na drzewie. Od samego początku było dla mnie jasne, że to matka i córka. Po prostu czułam, że nie może ich łączyć inna więź, jak tylko taka. Nie mam pojęcia, skąd mi się to wzięło. Nie potrafię znaleźć dla tej myśli żadnego uzasadnienia. Jednak to właśnie ten widok był startem dla całego projektu.

Kadr z filmu "Portret kobiety w ogniu" (Fot. materiały prasowe)

Co cię w tym obrazku pociągało?

Był na swój sposób rewolucyjny, odwracał znany porządek, odrywał się od tego, jak wyobrażamy sobie układ matka-córka. Myślałam o tym w ten sposób, że w takiej relacji mamy do czynienia z podporządkowaniem, hierarchią. Ale to, co przecież łączy matkę i córkę, to fakt, że jednocześnie obie są córkami, obie miały jakieś matki. Wydało mi się to interesujące, dlatego chciałam je ze sobą zrównać i postawić obok siebie. Kiedy o tym myślałam, przychodziły mi do głowy rozmaite antyczne opowieści, w których relacja matka-córka była pokazywana w najrozmaitszy sposób. Dopiero w nowożytności się dość mocno znormalizowała. Poczułam, że idąc tym tropem, mogę na ten temat powiedzieć coś zupełnie od siebie, w autorski sposób.

Jakie myśli towarzyszyły ci przy pisaniu scenariusza?

Zastanawiałam się, czy gdybym jako dziecko spotkała swoją matkę, ale młodą, to byłaby moją matką czy przyjaciółką. A może siostrą? I czy moja babka byłaby wtedy dla nas obu matką? Zależało mi, żeby pokazać, że uczucia i emocje są czymś, co jest międzypokoleniowe, co dzielimy niezależnie od wieku. W trwającej dyskusji na temat siostrzeństwa mój film jest głosem, który pokazuje, że ten rodzaj relacji dotyczy też matek i córek. Dlatego tak bardzo chciałam, żeby w filmie zagrały siostry, chociaż grają matkę i córkę.

Kadr z filmu "Portret kobiety w ogniu" (Fot. materiały prasowe)

Jak ci się pracowało z tak młodymi aktorkami?

Całkowicie im zaufałam. Nie robiłam castingu, który polegałby na tym, że wybieram kilka dziewczynek, a spośród nich najlepsze. Nie chciałam rywalizacji. Chodziło raczej o to, by wzbudzić w nich poczucie, że stają się częścią projektu, czyli podchodziłam do nich dokładnie tak samo, jak do wszystkich moich aktorek i aktorów. Myślę, że gdy dziecko dostaje od dorosłego autonomię, zaczyna czuć się pewne siebie. Moim zadaniem jako reżyserki było tej pewności siebie sprostać bez wywierania na nich zbyt dużej presji. Jestem zwolenniczką metody pracy, która opiera się na wzajemnym zaufaniu i szczerości. A dzieci takie rzeczy wyczuwają.

Czy to prawda, że na ekranie oglądamy miejsca związane z twoim dzieciństwem?

Tak, zdjęcia kręciliśmy tam, gdzie dorastałam. Pośród drzew, gdzie bawią się dziewczynki, sama biegałam jako dziecko. Chata, którą zbudowaliśmy w całości na potrzeby „Małej mamy”, jest z kolei połączeniem stylów mieszkań obu moich babć, w których spędzałam dużo czasu w dzieciństwie. Film jest więc na swój sposób również powrotem do mojego własnego dzieciństwa.

Słyniesz z tego, że pracujesz nad strojami do swoich filmów. Tym razem też tak było?

W „Małej mamie” mogłam nadzorować najdrobniejszy nawet szczegół, co było niemożliwe przy „Portrecie kobiety w ogniu”, dramacie historycznym, gdzie wymagana była specjalistyczna wiedza, żeby oddać prawdę realiów z okresu, kiedy działa się akcja. W „Małej mamie” wszystko zostało wykreowane na potrzeby tego filmu w studiu, więc mogłam zadbać, by strona wizualna wyglądała dokładnie tak, jak chciałam. Kostiumy są w niej bardzo ważną częścią, bo chodzi nie tylko o to, jak wyglądają w nich bohaterowie, lecz także jak wpływają na kadr poprzez swoje kolory i faktury.

Kadr z filmu "Mała mama" (Fot. materiały prasowe)

W jaki sposób siostrzeństwo zmienia krajobraz kina?

Tak, bo to my jesteśmy tą zmianą, my ją wprowadzamy. Świetnie jest być częścią branży teraz, bo w kinie zrobiło się miejsce dla wszystkich. Istnieje oczywiście wiele kryzysów pogrążających sztukę, ale faktem jest, że wywalczyliśmy miejsce dla osób, które do tej pory były pomijane. Choć w kinie wysokobudżetowym kobiety są wciąż rzadkością na stanowisku reżyserek. Ale już w kinie środka jest coraz więcej różnorodnych głosów i perspektyw, które różnicują to, co oglądamy.

Kobiety od zawsze tworzyły kino, były obecne przy jego narodzinach. To nie jest tak, że nagle zainteresowałyśmy się dziedziną sztuki, która wcześniej nas nie obchodziła. Byłyśmy w nim od zarania. Alice Guy-Blaché była pionierką X muzy, miała nawet własne studio filmowe. Ale historia niechętnie o niej pamięta, rzadko się jej postać eksponuje i przypomina. A przecież odegrała ważną rolę w audiowizualnej rewolucji.

Dlaczego tak jest?

Bo sprawa kobiet to sprawa polityczna. W dyskusji o historii kina nie chodzi o to, by mówić o faktach, tylko by przedstawiać pewną ideologię. A ta obowiązująca mówi, że za kino zawsze odpowiadali mężczyźni i właśnie oni wiedzą, jak robić to najlepiej. Teraz, kiedy dyskusja o płci zatoczyła szersze kręgi, dążenie do równowagi stało się zauważalnym procesem. Pomogły w tym platformy streamingowe, które nieustannie potrzebują kontentu. Mężczyźni nie są w stanie wyrobić się z jego produkcją, więc kobiety dostały szansę, by pracować dużo i często. I nagle okazało się, że ich dokonania są równie chętnie przez widzów oglądane, że płeć twórcy nie ma znaczenia dla odbiorcy. Nie ma jednak we mnie zgody, żeby mówić, że dopiero teraz dostałyśmy głos w kinie. Miałyśmy go od zawsze, bo jesteśmy częścią historii kina od początku. Mówiąc o tym, czuję się jak rebeliantka, bo oddawanie kobietom ich miejsca w historii jest nadal działaniem antysystemowym.

Kadr z filmu "Mała mama" (Fot. materiały prasowe)

Nawet taki film, jak „Mała mama”, jest filmem politycznym?

Oczywiście, bo kino jest zawsze polityczne, nawet kiedy nie zdaje sobie z tego sprawy. Twórcy, którzy tej świadomości nie mają, są najbardziej niebezpieczni, bo nie wiedzą, do czego ich dokonania się przykładają. Wchodząc do świata sztuki, trzeba wiedzieć, w czym bierze się udział.

Jesteś filmowczynią, która wyraźnie akcentuje swoje sympatie i antypatie. Razem ze swoją partnerką, aktorką Adèle Haenel, wyszłyście z ceremonii wręczania Cezarów, gdy Roman Polański dostał nagrodę za „Oficera i szpiega”.

Wiele osób prosiło mnie o komentarz w tej sprawie, ale ja nie będę się na jej temat wypowiadać.

Dlaczego?

Bo gdybym zaczęła coś mówić, to by oznaczało, że chcę wywołać debatę na ten temat. A tutaj nie ma o czym debatować. Sprawa jest jasna, nie wymaga żadnego dodatkowego komentarza ani dopowiedzeń. Wszyscy wiedzą, co się stało, nie ma nic do dodania.

Artur Zaborski
Proszę czekać..
Zamknij