Znaleziono 0 artykułów
26.05.2022

Cykl „In Waiting” Tori Ferenc: Fotograficzny dziennik ciąży i rodzicielstwa

26.05.2022
Fot. Tori Ferenc

Domowe sceny w ostrym świetle, choć sielskie, podszyte są niepokojem. W czasie ciąży i pierwszych miesięcy rodzicielstwa troska i czułość przeplatają się ze strachem i bezradnością. Ciało zmienia się tak gwałtownie jak plany, relacje i sposób życia. Można snuć marzenia, ale niewiele da się przewidzieć. Lepiej po prostu kontemplować ten niezwykły czas, przyglądając się jednemu z najbardziej niezwykłych doświadczeń w życiu. Z Tori Ferenc, autorką cyklu „In waiting”, rozmawiamy o macierzyństwie.

Gdy rozmawiamy, Mila ma 16 miesięcy, Tori 32 lata. Pytam, czy to dobry moment na macierzyństwo. – I tak, i nie – mówi z ambiwalencją. – W Polsce, gdzie większość moich znajomych ma stałą pracę, własne mieszkanie i wsparcie rodziny, może wydawać się, że to późno na pierwsze dziecko, ale tu, w Londynie, wciąż bardzo wcześnie. W szkole rodzenia byliśmy najmłodszą parą. A jeśli weźmiesz pod uwagę mój zawód, fotografki frilanserki, to okazuje się, że macierzyństwo to tak rzadka decyzja, że wydaje się niezwykła. Ale dla mnie to idealny czas. Mam za sobą dekadę beztroski i wolności, a teraz jestem gotowa iść dalej. Wiesz, jeszcze niedawno wcale nie myślałam o dziecku, to pojawiło się nagle, nawet nie wiem, w którym momencie. Poczułam, że jestem w bezpiecznej relacji, mam stabilną sytuację materialną i po prostu jestem gotowa – tłumaczy Ferenc.

Fot. Tori Ferenc

W 2019 roku Tori i Maciej wzięli ślub, rozmawiali o dziecku, ale mieli dać sobie jeszcze chwilę na podróże. Planowali wyjazd na Islandię, gdy wybuchła pandemia. Lockdown, odwołany lot, praca zdalna. – Zmieniły się warunki i nie chcieliśmy już czekać. Tori zrobiła dwa testy, drugi był już dodatni. – Zdziwiłam się, że poszło tak szybko, ale z drugiej strony poczułam, że bardzo tego pragnę.

Ciąża: Praca z ciałem

Pierwsze tygodnie i miesiące ciąży przebiegały gładko. Tori nie doskwierały nawet poranne nudności – Żadnych momentów grozy? – pytam z niedowierzaniem. – Może badania prenatalne, ale wszystko było dobrze. Dopiero później, w szóstym miesiącu, na rutynowej wizycie lekarka uznała, że coś jest nie tak – jeśli jej wątpliwości się potwierdzą, będę musiała leżeć przez miesiące, unieruchomiona w łóżku. Nie mogłam sobie tego wyobrazić, a rodzina powtarzała: „Przecież nie możesz się denerwować”. Tylko jak to zrobić… – wspomina artystka.

Po kilku tygodniach zagrożenie się rozwiało, ale Tori wiedziała już, że to organizm dyktuje warunki – musi obserwować i respektować sygnały ciała, bo każdy zdecydowany ruch, nieroztropna decyzja wiążą się z odpowiedzialnością. Ogromną, bo podejmowaną w imieniu dwóch istnień. Nie mogła pojechać na pogrzeb dziadka, z którym była blisko związana. Nie mogła przeżywać żałoby w rodziną. Co nie zmieniało faktu, że kwitła. – Nigdy nie czułam się tak kobieca i silna. Patrzyłam na to, jak wyglądam w lustrze, i myślałam, że mój organizm robi za mnie dobrą robotę. Realizuje jakiś magiczny plan. Jadła zdrowo, wmasowywała kremy i dzień po dniu przyglądała się, jak wszystko się w niej zmienia – Zniknęły wszystkie kompleksy z czasów nastoletnich – mówi.

Fot. Tori Ferenc

Poród: Doświadczenie ekstremalne

– Poród miał być naturalny. Wyobraziłam sobie, że urodzę w wodzie, komfortowo, z mężem trzymającym mnie za rękę, bo w Anglii, mimo pandemii, to wciąż było możliwe. Tak się nie stało, bo gdy zaczęły odchodzić jej wody, czas przyspieszył. – Dotarłam do szpitala z siedmiocentymetrowym rozwarciem. Lekarka żartowała: „Wow, przeżyłaś to sama. Gratuluję”. Później, równie gwałtownie, wszystko ustało. W terminologii lekarskiej: „brak progresu”. – Moja córka ustawiła się tak, że wylądowałam na stole operacyjnym, a poród odbył się metodą kleszczową. 

To był czarny scenariusz, znany dobrze z opisów innych mam czy bardziej tradycyjnych położnych. – Miałam mnóstwo wątpliwości. Słyszałam w głowie głosy: „Nie zgadzaj się! To niebezpieczne. Od razu proś o cesarkę”. Ginekolożka, do której chodziłam na badania w Londynie, przekonywała mnie, że z porodem kleszczowym mogą wiązać się różne komplikacje – odkształcenia na główce, w najgorszym razie neurologiczne problemy. W pierwszym odruchu nie chciałam brać tej opcji pod uwagę. W końcu z mężem zdecydowaliśmy się zaufać zespołowi, który zajmował się mną na miejscu. Wiedziałam, że mają duże doświadczenie – opowiada.

Tori o porodzie opowiada rzeczowo. Emocje ze wspomnień już wyparowały. Tak działa pamięć. Ewolucyjnie to ma sens – pojawiło się trudne doświadczenie, ale obyło się bez traumy. Gdyby jeszcze kiedyś zdecydowała się na dziecko, trudy pierwszego porodu nie powinny jej zniechęcać. 

Fot. Tori Ferenc

Macierzyństwo: Czas próby

Po 24 godzinach młoda mama z dzieckiem przyjechała do domu. – Pamiętam, że prawie nie spałam, bo pracowałam nad karmieniem. Wydaje się, że to coś naturalnego, coś co, dzieje się samoistnie, tymczasem wymaga metodycznej, sumiennej pracy. Na szczęście miałam przy sobie męża, który bardzo mnie wspierał – wspomina

Maciej na kilka tygodni przejął wszystkie obowiązki domowe – zakupy, gotowanie, pranie, sprzątanie. Dbał, żeby dieta Tori uzupełniała niedobory żelaza. Był wyrozumiały i spokojny. – Mogłam skupić się tylko na sobie i dziecku.

Ale to nie zmieniło faktu, że pierwszy rok był dla rodziców czasem próby. Dwójka kochających się ludzi w obliczu nawału obowiązków stała się od siebie ekstremalnie zależna. – Mila nie przesypiała nocy, nadal zresztą dość często się budzi. Brak snu dawał się nam obojgu we znaki. Z początku było to powodem konfliktów. Potem nauczyliśmy się być dla siebie wyrozumiali. W końcu jesteśmy w tym wszystkim razem – mówi

Kryzys, który dotyka pary wkrótce po urodzeniu dziecka, udało im się przekuć w nową jakość związku. – Rodzicielstwo odkryło w nas pokłady niemal nieskończonej cierpliwości i dużo większej czułości. Nauczyliśmy się lepiej rozumieć swoje emocje, analizować je i kontrolować. Jest to oczywiście długi proces. Nieraz zdarza mi się czuć irytację czy gniew, ale w takich sytuacjach zawsze zastanawiam się, dlaczego odczuwam akurat taką emocję, i często pomaga mi to nad nią zapanować. 

Fot. Tori Ferenc

Tori i Maciej starają się dzielić obowiązki w partnerskim modelu. – Mój mąż pracuje na pełen etat, więc w ciągu tygodnia to głównie ja zajmuję się Milą. Wieczorami, po powrocie z pracy, Maciej przygotowuje jej kolację i robi kąpiel. Natomiast w weekendy, często opiekuje się naszą córką, podczas gdy ja skupiam się na pracy. Jeśli zdarzy mi się mieć zlecenie w ciągu tygodnia, mąż zawsze stara się wziąć kilka godzin wolnego.

Dopiero kiedy Mila pójdzie do przedszkola, Tori w pełni wróci do pracy. – Największym wyzwaniem dla mnie jest ostatnio pogodzenie roli rodzica i pracującego artysty. Czytałam niedawno w „New Yorkerze” artykuł napisany przez jedną z moich ulubionych fotografek, Justine Kurland. Zapadł mi w pamięć fragment: „[Jestem] rozdarta (…) między rolami altruistycznego rodzica i narcystycznej artystki do tego stopnia, że czuję się jednocześnie jak narcystyczny rodzic i artysta bez tożsamości”. 
To są naprawdę trudne do pogodzenia role.

Tori kontynuuje swój fotograficzny dziennik.

*

Projekt „In Waiting” został zainicjowany na zlecenie „Washington Post” jako reportaż dokumentujący miłość w czasach pandemii COVID-19. Projekt znalazł się w ścisłej selekcji konkursu Taylor Wessing Portrait Prize w 2021 roku oraz Hellerau Portraits w Dreźnie w 2022. Wygrał Show Off Krakowskiego Miesiąca Fotografii w 2022 roku i będzie pokazywany na wystawie w Galerii ZPAFw Krakowie w ramach Krakowskiego Miesiąca Fotografii od 26 maja do 26 czerwca. Kuratorką wystawy jest Lola Paprocka.

Tori Ferenc (ur. 1989 w Gnieźnie) zajmuje się fotografią portretową i dokumentalną. W pracy twórczej podejmuje tematy tożsamości, wspólnoty, wykluczenia. Doświadczenie w fotografii portretowej pozwoliło jej nawiązać współpracę z „New York Timesem”, „Washington Post”, „Die Zeit”, „Time”. Mieszka i pracuje w Londynie.

Basia Czyżewska
Proszę czekać..
Zamknij