Znaleziono 0 artykułów
10.05.2019

Czarnobyl: Krajobraz po katastrofie

10.05.2019
Okładka książki "Czarnobyl. Instrukcja przetrwania" (Fot. Materiał prasowe)

Trudno wyobrazić sobie eksplozję reaktora jądrowego, której siłę porównuje się do siły czterech bomb atomowych zrzuconych na Hiroszimę. Skalę tego, co się wydarzyło 33 lata temu w Czarnobylu, próbuje oddać poprzez obraz reżyser Johan Renck w miniserialu HBO. Z tematem zmierzyła się również historyczka Kate Brown, autorka książki „Czarnobyl. Instrukcje przetrwania”, w której opisuje nie tylko samą katastrofę i akcję ratunkową, ale też dramatyczne, a czasem zupełnie przyziemne skutki katastrofy.

Tamte dni, przynajmniej w Warszawie, były bardzo słoneczne. Co prawda wiało, a wiatr pod koniec kwietnia najczęściej oznacza chłód, ale wiosna, zwłaszcza tak wspaniale rozkwitająca, zachęca przecież do spacerów. Warto podpytać o koniec kwietnia 1986 roku ówczesne młode mamy, a uzyskamy w zasadzie jedno wspomnienie: kurteczki, czapeczki, w wózkach cieplejsze kocyki. I dawaj z dziećmi do parków i na skwery. Zrazu nikt nic nie wiedział, aż wreszcie pojawiła się szeptanka, w której powtarzano informacje z Wolnej Europy lub Głosu Ameryki, plotka stugębna, a więc tym bardziej przerażająca. Obracała się wokół jednego słowa – Czarnobyl.

Gdy wreszcie informacje o awarii w elektrowni atomowej na radzieckiej Ukrainie pojawiły się w kontrolowanych przez władzę mediach (stonowanych i bagatelizujących), od matek z dziećmi zaroiło się tym razem nie w parkach, lecz pod ośrodkami zdrowia. Wydawano tam tzw. płyn Lugola, czyli roztwór jodu w jodku potasu, który miał chronić młode organizmy przed skutkami domniemanego napromieniowania.

Kate Brown (Fot. Annette Hornischer courtesy of the American Academy of Berlin)

Po wielu latach można było usłyszeć opinie uczonych, że profilaktyczna akcja medyczna po wybuchu w Czarnobylu akurat w Polsce była zbędna. Skutki eksplozji reaktora w radzieckiej elektrowni jądrowej nie okazały się dla nas nadmiernie groźne. Lecz strach, spowodowany również niewiedzą, rządzi się swoimi prawami. Wtedy Polacy po prostu się bali. Nic dziwnego. Przeciętny Polak (choć nie tylko Polak) o katastrofie w Czarnobylu nie wiedział nic, jeśli nie liczyć informacji wyłowionych z medialnego szumu. Władze Związku Radzieckiego utajniły wszystko, co można było utajnić.

A przecież Moskwa powinna bić na alarm. Katastrofa reaktora sprawiła, jak pisze Kate Brown, autorka „Czarnobyl. Instrukcje przetrwania”, że ilość uwolnionego promieniowania radioaktywnego „była porównywalna z eksplozją dużej głowicy jądrowej, równej czterem bombom, jakie zrzucono na Hiroszimę”. Tymczasem mieszkańcom „społeczności wystawionych na opad radioaktywny z czarnobylskiej elektrowni jądrowej” mydlono oczy informacjami, że „główna część radioaktywności uległa rozpadowi” i „nie ma powodów, byście ograniczali spożycie lokalnych produktów rolnych”. A w kolejnych zdaniach tej samej broszury zalecano nie włączać do jadłospisu jagód i grzybów, nie pozwalać dzieciom bawić się w lesie, regularnie myć ściany domów, a nawet zebrać wierzchnią warstwę ziemi w ogrodach i zakopać ją w specjalnie przygotowanych dołach. Zresztą sama Kate Brown była w Związku Radzieckim na studenckim stypendium rok po katastrofie i… podobnie jak inni studenci z tej lepszej strony istniejącej wówczas żelaznej kurtyny nie wierzyła podsłuchanym tu i ówdzie wieściom, że mogło dojść do tak wielkiej tragedii. „Słyszałam coś o problemach zdrowotnych w Żytomierzu, w Kijowie zauważyłam pikietujących pracowników elektrowni jądrowych, ale nie przykuło to mojej uwagi (…) Podczas podróży przy zbieraniu materiałów do tej książki starałam się być bardziej spostrzegawcza”.

Kadr z serialu" Czarnobyl" (Fot. Materiały prasowe HBO)

Autorka jeździ po miejscach najbardziej dotkniętych wybuchem reaktora. Pyta, ogląda, notuje, odgrzebuje pożółkłe, poufne dokumenty. Jej relacja, jak trafnie zauważa w podtytule, układa się w imponujący zestaw swoistych „instrukcji przetrwania”. Były one inne zaraz po wybuchu oraz pożarze reaktora, a inne są dzisiaj. Inaczej więc funkcjonowali ludzie mieszkający w bezpośrednim sąsiedztwie Czarnobyla, inaczej lekarze ratujący chorych na chorobę popromienną, a jeszcze inaczej naukowcy, fizycy, propagandziści. Największa w dziejach ludzkości katastrofa elektrowni jądrowej tak bardzo naznaczyła Związek Radziecki, że musieli się do niej odnieść partyjni oficjele, państwowi planiści, profesorowie wyższych uczelni, funkcjonariusze KGB, aktywiści i dysydenci alarmujący o skutkach zdarzenia w Czarnobylu.

Czego jak czego, ale spostrzegawczości Kate Brown nie brakuje. Nadto autorka zna się na atomie jak mało kto (jej poprzednia książka to wielokrotnie nagradzana „Plutopia. Atomowe miasta i nieznane katastrofy nuklearne”). Dostajemy więc do rąk opasły tom, a w nim drobiazgową opowieść nie tylko o samej katastrofie (tego akurat jest najmniej) i akcji ratunkowej, lecz przede wszystkim o jej wielopłaszczyznowych skutkach, spektakularnie dramatycznych i całkowicie przyziemnych, rozłożonych w czasie i – co bardzo ważne – dotykających nawet tych, którzy nigdy nie zahaczyli o czarnobylską strefę radioaktywnego skażenia, a w 1986 roku nie było ich jeszcze na świecie. Czy mieszkańcy Polski, zachodniej Europy, USA czy Kanady wiedzą, iż w dżemie jagodowym, który jedzą na śniadanie, mogą być napromieniowane owoce spod Czarnobyla, zawierające nawet trzy tysiące bekereli radioizotopów na kilogram?

Kate Brown, „Czarnobyl. Instrukcje przetrwania”, tłumaczenie Tomasz S. Gałązka, wydawnictwo Czarne

Maria Fredro-Boniecka
Proszę czekać..
Zamknij