Znaleziono 0 artykułów
03.04.2020

Czas w czyśćcu

03.04.2020
Kevin Barry "Nocny prom do Tangeru" (Fot. materiały prasowe)

Kwarantanna to dobry moment na rozmowy. Niekoniecznie o epidemii. Można je prowadzić godzinami z domownikami, a jeśli chcemy od nich odpocząć, to ze starymi, sprawdzonymi przyjaciółmi, by powspominać dawne dobre czasy. Przez telefon, na Facetimie, Skypie czy WhatsAppie. W powieści Kevina Barry’ego „Nocny prom do Tangeru” Maurice Hearne i Charlie Redmond wcale nie muszą się izolować, ale i tak zabarykadowali się we własnym świecie. Siedzą w poczekalni hiszpańskiego portowego dworca w Algeciras. Czekają i podsumowują wspólne i osobne przeżycia.

Mają burzliwą przeszłość. Kryminalną i obyczajową. Irlandczycy po pięćdziesiątce, Maurice Hearne i Charlie Redmond, są byłymi handlarzami narkotyków. Już kiedyś korzystali z portu w Algeciras w południowej Hiszpanii, a do Tangeru pływali w sprawach zawodowych. W październiku 2018 r. znowu się tu znaleźli, tym razem z powodów rodzinnych. Szukają Dilly, córki Maurice’a. Wyjechała z domu zaraz po śmierci matki. Nie widzieli jej od trzech lat. Martwią się, bo podobno szwenda się po Hiszpanii czy Maroku z innymi młodymi włóczęgami, co to żyją w komunach i prowadzają psy na sznurkach. 

Siedzą więc w poczekalni albo w dworcowym barze i obserwują dziewczyny i chłopaków wyglądających jak łachudry. Może któreś widziało Dilly, a może przypłynie kolejnym promem z Maroka. Z troski o córeczkę Maurice zaczepia wyrostków z kundlami, panny z gitarami i przy wsparciu Charliego wypytuje o małą, ładną blondynkę, która pewnie zapuściła dredy. 

Maurice rozgląda się po upiornym terminalu jednym okiem – drugie ma szklane, „lewe oko – mętne i bez życia, drugie jak zaklęte, jakby, dla równowagi, dostało życia w nadmiarze. Mężczyzna ma na sobie znoszony garnitur, czarną koszulę z wykładanym kołnierzykiem, białe cichobiegi i melonik odsunięty na tył głowy. Kiedyś był z niego nie lada goguś, ale te czasy minęły”. Charlie przechadza się i „ciągnie za sobą prawą nogę miękkimi, płynnymi ruchami, z wyćwiczoną wprawą. Uderza łokciami o blat. Bije od niego aura nieskrywanej groźby. Obnosi minę ulicznego nicponia. Mówi po hiszpańsku z wyraźnym akcentem z północnego Corku”. Potrafią być bezlitośni w nękaniu. Mają swoje metody na wyciągnięcie informacji. Usadzają delikwenta między sobą i prowadzą podchwytliwy dialog, posługując się sobie tylko znanym kodem. Opowiadają, czego to nie widzieli, czego to nie robili, kogo to nie skrzywdzili. 

Kevin Barry (Fot. Conor O'Mahony)

Snują barwne wspomnienia. 

Poza powszechną edukacją, którą musieli w dzieciństwie zaliczyć, zawsze żyli poza systemem, poza strukturami społecznymi. To były czasy! Nie skalali się uczciwą pracą. Bo co z tej pracy by mieli? Pokaźne transporty haszyszu, który przemycali statkami i sprzedawali w Irlandii, pozwoliły im na wygodny byt, przynajmniej przez jakiś czas. Żeby wyprać pieniądze, czasem kupili bar, innym razem zbudowali osiedle – choć osiedle niespecjalnie wypaliło. Maurice z żoną Cynthią zainwestowali w trefną ziemię, bowiem na działce znajdował się elfi fort, czyli kopczyk z ziemi otoczony krzewami głogu. Jakkolwiek to brzmi, źle wróżyło. Kto się tylko zabierał za robotę, to albo łamał nogę, albo dostał udaru, trudno było o pracowników. Elfi fort musiał być czymś groźniejszym niż lokalne przesądy. Pech, pech – jak mówili. Pech zabijali kokainą i heroiną. Wtedy Dilly była jeszcze w kołysce. 

Bywały też czarne dni, gdy musieli żyć w ukryciu, uciekać przed kolegami po fachu. A nawet ukrywać się przed sobą wzajemnie.

Teraz patrzą na młodych z góry, kręcą głowami z pogardą i smutkiem. Wzdychają. 

„– Ech posłuchaj. Jesteśmy jak stragan z antykami. Małe skurwiele prowadzą hodowle we własnych sypialniach, pod lampami. Takiej trawy, jaka rośnie teraz w zachodniej Irlandii, nie kupiłbyś w górach Rif. 

– Albo kupują w internecie. 

– To smutny widok, Charlie.

– To nie w porządku, Maurice.

– Koniec całego stylu życia.

– Takich ja ty i ja nie będzie już nigdy, Moss”.

Maurice Hearne i Charlie Redmont siedzą w obskurnej poczekalni terminalu promowego niczym w czyśćcu. Chłopaki i dziewczyny z psami na sznurach spoglądają na nich to z zainteresowaniem, to z lekkim politowaniem. Dziwacy. Wzruszają ramionami. Jedni i drudzy myślą o sobie podobnie. Ale tylko starzy zatapiają się w awanturniczej przeszłości. Stali się sentymentalni, łatwo się wzruszają. Dręczą ich wyrzuty sumienia. Co jakiś czas zadają sobie pytanie: Jak myślisz Charlie, jak myślisz Maurice, doczekamy końca? Co jest potem? Na pewno nie raj. 

Podsłuchiwanie Maurice’a i Charliego to wspaniała przygoda dla czytelnika. Irlandczyk Kevin Barry skonstruował cudny filozoficzny dyskurs opakowany w czarną komedię. Mogę się założyć, że doczekamy się wersji filmowej. Bo to gotowy scenariusz. Oby tylko zachowano oryginalne wysmakowane dialogi – tu należą się też wyrazy uznania dla polskiego tłumacza Łukasza Buchalskiego. „Nocny prom do Tangeru” to już 18. powieść wydana nakładem młodziutkiego wydawnictwa Pauza. I znowu nie da się przejść obok niej obojętnie. 

Kevin Barry, „Nocny prom do Tangeru”, przełożył z angielskiego Łukasz Buchalski, wydawnictwo Pauza

Maria Fredro-Boniecka
Proszę czekać..
Zamknij