Znaleziono 0 artykułów
09.10.2022

Fat suit: Ciało do zdejmowania

09.10.2022
Courtney Cox w serialu "Przyjaciele" (Fot. East News)

Spektakularna transformacja – przez lata był to niezawodny sposób filmowców, by przyciągnąć przed ekrany widzów, być może wywołać sensację. Zdeterminowani aktorzy chudli więc, tyli albo przybierali na masie mięśniowej. Z nadzieją, że ich starania docenią, poza fanami, rozmaite gremia, przyznające nagrody. Do ról osób o wyższej wadze, niż nakazują hollywoodzkie standardy, zatrudniani są również szczupli aktorzy, a potem poddawani pogrubiającej charakteryzacji.

Droga spektakularnej transformacji okazała się słuszna dla wielu. Utrata kilogramów przyniosła Oscara między innymi Tomowi Hanksowi („Filadelfia”), Anne Hathaway („Les Misérables: Nędznicy”), Matthew McConaugheyowi („Witaj w klubie”), Joaquinowi Phoenixowi („Joker”). Nadprogramowe kilogramy przemieniły się co najmniej w nominacje u Charlize Theron (która tyła nie tylko do „Monster”, lecz także do „Tully”), Christiana Balea („American Hustle”, „Vice”), Roberta DeNiro („Wściekły byk”) czy Hilary Swank („Za wszelką cenę”).

Jared Leto w filmie "Rozdział 27" (Fot. East News)

Zbyt szybka zmiana wagi to dla organizmu obciążające doświadczenie. O radykalnych sposobach wykorzystywanych przez aktorów, by zmienić się do roli, krążą w branży legendy. Dieta złożona jedynie z kostek zbożowych i soku jabłkowego? Picie lodów w płynie w ramach diety 7000 kalorii dziennie? Brzmi jak gotowy przepis na chorobę i czasami tym właśnie jest. Problemów z ciśnieniem, cholesterolem i artretyzmu dorobił się między innymi Jared Leto, który by zagrać zabójcę Johna Lennona w „Rozdział 27”, przytył ponad 30 kilogramów. „Moje ciało było w stanie szoku z powodu wielkiego przyrostu wagi. Pod koniec zdjęć musiałem korzystać z wózka inwalidzkiego, tak bardzo bolały mnie stopy. Powrót do względnej normalności zajął mi prawie rok” – wspominał aktor w wywiadzie dla portalu Digital Spy.

Odrealnione kanony piękna wymuszają na aktorach utrzymywanie ciał w kompaktowym rozmiarze. Znając wartość fizycznej perfekcji, nie każdy był gotów na takie poświęcenia jak Leto, Bale czy Theron. Kiedy więc na ekranie miała się pojawić grubsza postać, twórcy często stawali przed wyborem: zatrudnić kogoś nieznanego (wszak grubych gwiazd nie ma) lub sztucznie powiększyć wagę odtwórcy roli. Przeważnie sięgano po to drugie rozwiązanie. Tak zwany fat suit nosiło na ekranie wielu znanych i lubianych, od Courtney Cox w „Przyjaciołach”, przez Colina Farrella („Batman”), Toma Hanksa w „Elvisie” po Brendana Frasera w „Wielorybie”. Śmiech – różnej jakości – swoimi fałdkami i drugą brodą generował Eddie Murphy w „Grubym i chudszym” czy „Norbicie”, zwykle filigranowa Gwyneth Paltrow w „Płytkim facecie” czy John Travolta w „Lakierze do włosów” z 2007 roku. Na osobną kategorię zasługuje amerykański komik Tyler Perry, który wielokrotnie wcielał się na ekranie w bardzo rozłożystą „Madeę” Simmons, ponoć wzorowaną na jego matce i ciotce. Co symptomatyczne, Madea jest postacią komediową, a jedną z cech budujących jej charakterystyczny styl jest właśnie tusza. 

Gwyneth Paltrow w „Płytkim facecie” (Fot. East News)

Bridges Jones została zapamiętana jako pocieszna kobieta, która nie jest szczupła

Od niedawna w branży rozrywkowej mówi się więcej niż wcześniej o ciałopozytywności, inkluzywności. Ta zmiana napawa optymizmem. Ale przez lata większy rozmiar był w Hollywood powodem do śmiechu – tak jak wiele lat wcześniej nieheteronormatywność. To nie przypadek, że większość aktorek plus size, które zrobiły kariery, realizowało się właśnie w komediach, jak Melissa McCarthy, Chrissy Metz, Amy Schumer czy Rebel Wilson. Większość z nich ma też na koncie spektakularne odchudzania i efekty jojo.

Cytowany przez „New York Times” profesor psychologii J. Kevin Thompson zwraca uwagę na pewien poważny problem. Tycie, jak wiele innych zagadnień w Hollywood i poza nim, ma płeć. W wypadku mężczyzn przytycie do roli uznawane jest za osiągnięcie doceniane i pożądane, powód do dumy, podobny do nowego rekordu na siłowni. U kobiet postrzegane jest jako poświęcenie, coś skrajnie drastycznego, na co zdobywają się nieliczne. Wszak o wartości kobiety w mediach, nawet w tych pozornie bardziej inkluzywnych czasach, decyduje aparycja.

Renée Zellweger w roli Bridget Jones (Fot. East News)

Thompson szacuje, że z tego powodu kobiety o wiele częściej skazane są na pogrubiający kostium. Nieliczne, które zdecydowały się na przytycie naprawdę, wspomina się nawet po wielu latach. Jak w wypadku Renée Zellweger w roli Bridget Jones. Bohaterka została zapamiętana jako pocieszna kobieta, która nie jest szczupła i jakimś cudem udało jej się nawiązać relacje z przystojnymi i smukłymi kolegami. Ewenement! Jednak jeśli przyjrzyjmy się sprawie dokładniej, dostrzeżemy, że Bridget nosiła rozmiar około czterdzieści i była tym samym znacznie szczuplejsza niż znaczna część Brytyjek. Czyli lansująca nierealne wzorce branża wystrychnęła nas na dudka. Sama Zellweger mówiła o niej: „Waga Bridget jest całkowicie normalna i nigdy nie rozumiałam, dlaczego tyle się o tym mówiło. Żadnemu aktorowi płci męskiej nie przypatrywano by się tak dokładnie, gdyby zrobił dla roli to, co ja”.

Colin Farrell w filmie „Batman” (Fot. Warner Bros. - Bazmark Films - R/Collection Christophel/East New)

Zdjęcia z planu „Matyldy”, do której Emma Thompson została sztucznie pogrubiona, wywołały falę krytyki

Jednak nie wszystkie role, dla których aktorzy sięgają po pogrubiający kostium, można stawiać na równi. Niezrozumiałe – lub wyrachowane – wydaje mi się obsadzanie szczupłego aktora w roli, która fat suitem przykrywa jego aparycję w stopniu czyniącym go nierozpoznawalnym, jak u Colina Farrella w „Batmanie” czy u Sarah Paulson w roli Lindy Tripp w „American Crime Story: Impeachment”. Bo skoro nie widać ani centymetra ciała odtwórcy, dlaczego wybrano właśnie jego albo ją? 

Trudno zestawić to choćby z sytuacją – również za fat suit krytykowanego – Brendana Frasera. Niegdyś muskularny „George prosto z drzewa” został co prawda znacznie pogrubiony do roli śmiertelnie otyłego nauczyciela w „Wielorybie”, jednak obecnie sam jest osobą z nadwagą. Co więcej, z powodu zmiany rozmiaru na większy wielokrotnie był przez Hollywood odrzucany i doskonale wie, jak funkcjonuje się w branży, kiedy nie pasuje się do jej wymogów.

Brendan Fraser w „Wielorybie” (Fot. Materiały prasowe)

Nie zawsze jednak taka historia, jak Frasera, chroni aktora przed atakami. Choć Emma Thompson znana jest z krytycznej oceny branżowych standardów fizyczności, to i tak jej zdjęcia z planu musicalu Netflix „Matylda”, gdzie została sztucznie pogrubiona, wywołały falę krytyki. A przecież mowa o bajce! Skoro nie przeszkadzają nam doczepiane nosy, protezy uszu czy sztuczne łysiny, dlaczego protesty przeciwko fat suits są coraz mocniejsze? 

Być może dlatego, że są one nie tylko narzędziem używanym do skutecznej charakteryzacji, lecz także wspierają nierealnie wyśrubowane standardy piękna, lansowane przez branżę. Ich wykorzystanie zabiera szansę na zawodowy rozwój osobom utalentowanym, ale z wyższą wagą, i doprowadza do absurdalnego wniosku: by grać grubych, powinno się schudnąć i włożyć kostium z poduszek. 

Grubsze ciało na ekran dopuszcza się zazwyczaj jedynie jako przebranie

Fat suit to rozwiązanie okrutne. Przede wszystkim dla aktora, który podczas charakteryzacji w kilkadziesiąt minut dostaje nowe ciało, z którym ma się zespolić, zintegrować, funkcjonować, jak gdyby nigdy nic, choć w lustrze nie widzi siebie. Ale takie działanie uznawane bywa za bezpieczne, bo jest chwilowe.

 Tom Hanks w „Elvisie” (Fot. Warner Bros. - Bazmark Films - R/Collection Christophel/East New)

A przecież grubsze ciało na ekran dopuszcza się zazwyczaj jedynie jako przebranie. Kiedy szczupły aktor w pogrubiającym kostiumie, udający na planie osobę otyłą, znika sprzed oka kamery, zdejmuje poduszki i pianki, jego idealne ciało na powrót objawia się światu. Zderzenie codziennej aparycji artysty z tą filmową (w przeszłości nierzadko dodawana była do tego jeszcze odmienna płeć granej postaci) sugeruje, że większe ciało jest absurdalne, nienaturalne, monstrualne. Zaakceptować można je tylko jako przejściową sytuację, nie coś stałego.

Łatwo powiedzieć, że nie ma znaczenia, jaki rozmiar ma aktor, że casting powinien wygrać najlepszy. Jeśli jest chudy, a ma grać kogoś z wyższą wagą, sprawę załatwi charakteryzacja. Problem jest jednak w tym przypadku podobny, co u aktorów transpłciowych. Nie mają oni równych szans w rywalizacji, ponieważ są wykluczani już na początkowych etapach pracy. Dotyka ich dyskryminacja, która sprawia, że do pokoju castingowego docierają tylko nieliczni. Trudno bezrefleksyjnie żądać, żeby wygrał najlepszy, jeśli pula kandydatów nie jest komponowana na bazie talentu i pozostaje niekompletna z powodu kulturowych uprzedzeń.

Anna Tatarska
Proszę czekać..
Zamknij