Znaleziono 0 artykułów
26.03.2022

David Hockney: Interesują mnie sposoby widzenia

26.03.2022
Fot. Getty Images

Niezależnie od tego, czy maluje monumentalne panoramy Wielkiego Kanionu, czy rysuje bukiety kwiatów przy użyciu iPada, David Hockney nieustannie szuka nowych metod tworzenia obrazów. Sztuka Brytyjczyka udowadnia, że „patrzeć” nie zawsze oznacza „widzieć”.

Jedna z rzeczy, jakich nauczył mnie mój ojciec, to nie przejmować się tym, co myślą sąsiedzi. Takie podejście pasuje bardziej do arystokracji niż klasy pracującej, ale wziąłem sobie tę lekcję do serca – mówił David Hockney. Przyszły artysta dorastał w robotniczej rodzinie w Bradford, przemysłowym mieście na zachód od Leeds. Podobno od małego przejawiał szczególną zdolność: słyszał kolory. I choć później temu zaprzeczał, jego sztuka nosi znamiona synestezji. W dzieciństwie rysowanie odciągało go od ponurych realiów II wojny światowej. Matka (gorliwa metodystka i wegetarianka) oraz ojciec (pacyfista-obdżektor, który zgodnie z głosem sumienia odmówił służby wojskowej) zaszczepili w synu wierność własnym ideałom, okraszoną nutą buntu. Dbali, by wyrósł na oczytanego erudytę i myślącego nieszablonowo eksperymentatora. Tak też się stało.

David Hockney, "Two Boys in a Pool, Hollywood", 1965 © David Hockney

Krnąbrny dżentelmen

Z młodości zapamiętał widok ojca odmalowującego rower. – Jakież to było cudowne, tak zanurzać pędzel w farbie i zostawiać ślad na czymkolwiek – wspominał. Prozaiczne zdarzenie przesądziło o dalszym losie Hockneya. W 1959 roku podjął naukę w Royal College of Art w Londynie. Wyróżniał się. Godzinami ślęczał nad szkicownikiem lub przed sztalugą. Ubrany w prążkowany garnitur i pstrą koszulę, nerwowo poprawiał okrągłe okulary o grubych oprawkach. Był równie nieśmiały, co czupurny, a krasomówstwo przyprawiał wulgarnym dowcipem. Kolega ze studiów, Mark Berger, widział w nim prawdziwego angielskiego ekscentryka, który lubi być ułożonym dżentelmenem, ale robi wszystko, co temu przeczy. Najlepszym przykładem okazał się uczelniany dyplom. By go zdobyć, Hockney musiał napisać esej teoretyczny, jednak uznał to za stratę czasu. Wierzył, że jego obrazy obronią się same. I miał rację. Po raz pierwszy w historii Królewska Akademia ugięła się, nie tylko udzielając mu absolutorium, lecz także nagradzając jego talent Złotym Medalem.

Wczesne malarstwo Hockneya było ożywczą mieszanką abstrakcyjnego ekspresjonizmu i nowej figuracji, odzwierciedlającą jego gorliwe poszukiwania indywidualnego języka. Między chaotyczne pociągnięcia pędzla wplatał ludzkie postacie, wersy z poezji Walta Whitmana oraz pojedyncze słowa: „queen”, „love”, „queer”, czyniąc na płótnach subtelne, erotyczne aluzje. Nie krył swojej orientacji homoseksualnej, choć do 1967 roku groziła za to kara więzienia. Malowanie pozwoliło mu odkryć własną tożsamość – artysty i człowieka. – Stałem się częścią bohemy, świata sztuki, poezji, muzyki. Poczułem, że wreszcie do czegoś przynależę. Odnalazłem pokrewne dusze – wspominał Hockney. Do jego najbliższego kręgu należeli Derek Boshier, R.B. Kitaj, Allen Jones i Peter Blake – pionierzy brytyjskiego pop-artu. Przyjaźnił się również z reżyserem Ridleyem Scottem i projektantami mody Ossiem Clarkiem i Celią Birtwell, których później uwiecznił na wspólnym portrecie. Przez swingujący Londyn przetaczała się właśnie fala youthquake’u. Młodzi ludzie – bawiąc się w barwnych ubraniach Mary Quant przy muzyce Beatlesów – czerpali z życia pełnymi garściami. Jednak Hockney był spragniony czegoś większego, bardziej ekscytującego.

Fot. Getty Images

Englishman in New York

Jeszcze przed dyplomem, w 1961 roku, Hockney odwiedził Nowy Jork. Do Wielkiego Jabłka powracał wielokrotnie. – Urzekła mnie sama energia tego miejsca, niesłychanie seksownego i niewiarygodnie wyluzowanego. Czułem się tam całkowicie wolny – mówił. Któregoś dnia w telewizji zobaczył reklamę farby do włosów Lady Clairol, której slogan pytał: „Czy to prawda, że blondynki mają więcej zabawy?”. Postanowił sprawdzić to na własnej skórze. Utlenił włosy na żółtawą biel i pozostał jej wierny aż do pierwszej siwizny. Całkiem przypadkiem nowa fryzura budziła skojarzenia z innym srebrnowłosym. Hockney poznał Andy’ego Warhola w 1962 roku. Pomiędzy wzajemnym kreśleniem portretów toczyli dyskusje o Marilyn Monroe i telewizji. W najbarwniejszych rozmowach uczestniczył Henry Geldzahler, krytyk sztuki i kurator Metropolitan Museum of Art, o którym mówiono, że potrafi stworzyć i zrujnować karierę każdego artysty. Ujęty elokwencją i talentem Brytyjczyka, stał się nie tylko jego promotorem w Ameryce, lecz także dozgonnym przyjacielem.

David Hockney, "Mr. and Mrs. Clark and Percy", 1970–1971 © David Hockney Foto: Tate

California Dreamin’

Kiedy przyjechałem do Los Angeles, okazało się, że jest tam trzy razy lepiej, niż sobie wyobrażałem – wspominał Hockney. Do słonecznej Kalifornii przeprowadził się w 1964 roku. Jego obrazy napełniły się nagle nasyconymi kolorami i wyraźnym światłocieniem. Po porywczych maźnięciach nie było już śladu. Zastąpiły je emanujące spokojem połacie koloru: ciepłe pomarańcze, róże, soczyste zielenie i kojące błękity. Brytyjczyk ilustrował leniwą, dekadencką i rozerotyzowaną atmosferę Zachodniego Wybrzeża – jego słońce, modernistyczne wille, zraszane trawniki, palmy i plaże. Zwłaszcza refleksy wody w basenach działały na Hockneya niemal hipnotyzująco. Nieustannie robił im zdjęcia. – Jeśli je sfotografujesz, zamierają w bezruchu, lecz gdy użyjesz farby, te faliste linie wciąż będą falować – tłumaczył. Malował je więc na rozmaite sposoby: raz jako plątaninę wijących się smużek, kiedy indziej jako rozłożyste plamy płynnego koloru. Z tej niebieskiej toni nierzadko wyłaniają się mężczyźni (np. „Two Boys in a Pool, Hollywood”, 1965). Na wielu płótnach uwagę przykuwa zwłaszcza jeden – Peter Schlesinger – pierwsza wielka miłość Hockneya. Widnieje on m.in. w „Portrait of an Artist (Pool with Two Figures)” z 1972 roku. Dzieło to zyskało sławę 46 lat później, kiedy na aukcji w Christie’s wylicytowano je za rekordowe 90 mln dolarów – stało się jednym z najdrożej sprzedanych obrazów żyjącego artysty.

Fot. Getty Images

Zobaczyć niewidzialne

Na twórczość Hockneya składają się dziesiątki portretów, jednak szczególne miejsce zajmują portrety podwójne. Brytyjczyk malował najbliższych: swoich rodziców, Henry’ego Geldzahlera i Christophera Scotta, Freda i Marcię Weismanów, Dona Bachardy’ego i Christophera Isherwooda. Koncentrując się na dwóch postaciach, utrwalał na obrazie łączącą je niewidzialną relację: przyjaźń, miłość, porozumienie dusz. – Większość portretów Davida mówi o bliskości, o byciu razem – twierdzi Celia Birtwell – W pewnym sensie zawsze jesteśmy sami, ale dobrze być też częścią kogoś innego – dodaje. Po rozstaniu ze Schlesingerem Hockney stracił cząstkę siebie. Rozłąkę okupił głęboką depresją. Osamotniony, oddał się bez reszty pracy. Kredki, ołówki, akwarele i akryle towarzyszyły mu po 15 godzin dziennie. Podążając tropem idola, Pabla Picassa, zgłębiał tajniki percepcji. – Interesują mnie sposoby widzenia. Niemal każdy z nas widzi. Pytanie tylko, jak dokładnie – mówił. Coraz chętniej sięgał po aparaty fotograficzne Pentax i Polaroid, którymi postanowił uchwycić majestat Wielkiego Kanionu – wyzwania dla każdego artysty. – Starałem się sfotografować to, co niefotografowalne – mawiał. Powstałe zdjęcia układał w kolaże i rozciągał uchwycone widoki jak panoramę czasu i przestrzeni. Pokawałkowany pejzaż przenosił następnie na płótno, łącząc kilka różnych punktów widzenia. Te percepcyjne eksperymenty dowodziły głębokiej refleksji Hockneya nie tylko nad malarstwem, lecz także nad sposobem, w jaki postrzegamy świat.

David Hockney, "My Parents", 1977 © David Hockney Foto: Tate

Uczta dla zmysłów

– Jeśli przestajesz coś robić, nie oznacza to wcale, że się poddajesz. Mówisz tylko: chciałbym zobaczyć, co nowego kryje się za rogiem – stwierdził raz Hockney. Na początku lat 80. odstąpił od tradycyjnego malarstwa, by spróbować swych sił na scenicznych deskach – nie jako aktor, lecz twórca kostiumów oraz scenografii w nowojorskiej Metropolitan Opera House. Oprawa spektakli baletowych i oper Poulenca, Pucciniego czy Satiego przywodziła na myśl ilustracje z baśni bądź fantazyjne krainy z marzeń sennych. Przy ich projektowaniu Hockney kierował się jedną zasadą: nawet jeśli nikt nie występuje na scenie, to rozbrzmiewające dźwięki muszą być widzialne. Artysta zaaranżował więc efektowną grę barwnych świateł, zsynchronizowanych z akompaniamentem i budujących atmosferę. Recenzje teatralne mówiły o „genialnej palecie” i „uczcie dla zmysłów”. – Kiedy malowałem drzewa do opery Ravela, puszczałem na cały głos jego muzykę i to ona dyktowała mi kształty i kolory – wyznał Hockney, co potwierdzałoby jego synestezyjne „barwne słyszenie”. Nawet coś tak ekscytującego jak plastyczna oprawa widowisk szybko przejadło się Hockneyowi. Powrócił więc do malowania.

Fot. Getty Images

Zawsze en vogue

David Hockney to dandys – każdy, kto go zna, nie ma co do tego wątpliwości. Warto dodać, że jest także wyśmienitym kolorystą. Barwne marynarki, pasiaste swetry, wzorzyste skarpety, muchy, kaszkiety i krawaty w grochy pasują do szarmanckiego buntownika. Jego indywidualny styl był często interpretowany przez współczesnych projektantów, takich jak J.W. Anderson, Thom Browne, John Galliano czy Paul Smith. Sztukę, ale i wyczucie mody Brytyjczyka docenił już w 1985 roku „Vogue Paris”, który zaprosił go do współtworzenia grudniowo-styczniowego numeru. Hockney wykonał nie tylko okładkę magazynu (portret w duchu kubizmu Celii Birtwell), lecz także 41-stronicowy esej, złożony z fotokolaży, rysunków oraz tekstu o historii perspektywy w malarstwie. W „Vogue’u” – tym razem brytyjskim – artysta pojawił się znów 35 lat później. Okładkę wydania sierpniowego z 2020 roku zdobił pogodny pejzaż z łanami zbóż w hrabstwie Yorkshire, rodzinnych stronach Hockneya. Bukoliczny krajobraz miał za zadanie przynieść czytelnikom ukojenie, gdy światem zatrzęsła pandemia koronawirusa.

David Hockney, "Self Portrait, 22nd November 2021", © David Hockney, Fitzwilliam Museum

Malarstwo z iPada

Sam Hockney domową izolację spędził w Normandii, nieustannie tworząc i szukając innowacyjnych metod kreowania obrazu. Już wcześniej pomagała mu w tym nowoczesna technologia. W 1988 roku za pomocą faksu kopiował swoje grafiki, po czym wysyłał je na wystawy w galeriach w różnych stronach świata. Jako jeden z pierwszych artystów XX wieku wykorzystywał oprogramowanie komputerowe do tworzenia dzieł sztuki. Wraz z pojawieniem się na rynku iPhone’a malarstwo Brytyjczyka weszło w erę cyfrową. Dziś Hockney najchętniej używa iPada, bo – jak żartobliwie przyznaje – nie musi potem sprzątać pracowni. – Nowe sposoby widzenia oznaczają nowe sposoby odczuwania – mówi artysta. – Wierzę, że malarstwo potrafi odmienić świat. Kiedy więc pandemia zamknęła ludzi w domach i anulowała wszystkie kulturalne wydarzenia, w internecie ukazał się „tabletowy” obraz rozkwitających żonkili. W tytule Hockney zawarł pokrzepienie: „Pamiętajcie, wiosny nie można odwołać”.

Fot. Getty Images

Pomimo sędziwego wieku David Hockney nie ustaje w swoich artystycznych poszukiwaniach, wciąż ciekaw mechanizmów percepcji. Na powstałym w listopadzie 2021 roku autoportrecie siedzi w kraciastym garniturze, z którym kontrastują jaskrawożółte okulary i krawat. Pracuje, choć nie sposób dojrzeć nad czym. W jednej dłoni trzyma papierosa, w drugiej – pędzel, muskający krawędź obrazu. To gra z naszym spojrzeniem. Artysta maluje samego siebie i łypie okiem w naszą stronę, jakby pytał: patrzycie, ale czy widzicie?

Twórczość Davida Hockneya jest obecnie prezentowana na wystawach: „David Hockney: Insights” w Kunstforum Wien (do 19 czerwca 2022) oraz „Hockney’s Eye. The Art and Technology of Depiction” w Fitzwilliam Museum w Cambridge (do 29 sierpnia 2022).

Wojciech Delikta
Proszę czekać..
Zamknij