Znaleziono 0 artykułów
25.04.2022

Jennifer Venditti szuka prawdy, a znajduje gwiazdy

25.04.2022
Fot. Michele Mansoor

Gdy przygotowywaliśmy się do pierwszego sezonu „Euforii”, zorganizowaliśmy otwarty casting, który okazał się totalnym niewypałem. Kiedy się skończył, pomyśleliśmy: „To wszystko? Przecież w Nowym Jorku jest pełno fajnych dzieciaków, więc gdzie się chowają?” – mówi Jennifer Venditti, reżyserka castingów, która od ponad 30 lat w najmniej oczekiwanych miejscach odnajduje nieodkryte talenty. Takie jak te, które najpierw widzieliśmy w hicie HBO, a dziś – na czerwonych dywanach.

W pierwszej książce Jennifer Venditti – wypełnionej setkami polaroidów, ujęciami z przeglądów modelek, portretami aktorów i aktorek – najpierw uderza coś naprawdę oczywistego: nieskończona rozmaitość ludzkich twarzy. Oczywiście zaraz potem rzucają się w oczy te znajome. Drugoplanowa obsada „American Honey”, sfotografowana jako krnąbrne nastolatki na tle pokrytych graffiti murów w przeróżnych miejscach, od plaż Florydy po kluby ze striptizem w Oklahomie. Młodziutka Julia Fox w prostym czarnym tank topie z czasów, gdy jako artystka z Lower East Side została zauważona dzięki roli w „Nieoszlifowanych diamentach”. Elfickie rysy Hunter Schafer, nie do podrobienia nawet z rozjaśnionymi w 2018 r. brwiami, gdy była modelką ubiegającą się o rolę w tajemniczym wówczas serialu „Euforia”, który dopiero miał zostać wyprodukowany przez HBO. 

W „Can I Ask You a Question?”, wydanej przez A24, Venditti opisuje swoją długą i skomplikowaną karierę reżyserki castingów. Jednak najważniejsze jest chyba to, że w czasie, gdy pracowała nad tą książką, zaczęła dociekać, co sprawia, że już od trzech dekad ciągle czuje potrzebę poszukiwania nowych talentów w najmniej spodziewanych miejscach. – We wszystkim, co robię, chodzi tak naprawdę o wcielanie w życie wizji najlepszej osoby dla danego projektu – mówi Venditti. – Dużo pracowałam przy zwyczajnych castingach dla modelek i modeli, szukałam na ulicach, tworzyłam aktorów. Myślę jednak, że konsekwentnie poszukuję czegoś autentycznego, jakąkolwiek przyjmie to formę, skądkolwiek się bierze. Ludziom się wydaje, że interesuje mnie tylko street casting, podczas gdy tak naprawdę pragnę autentyzmu, tak jak objawia się u konkretnej osoby. 

Określenie „street casting” może wydawać się uproszczeniem, biorąc pod uwagę, w jak różnych miejscach pracuje teraz Venditti – dziś jej biura w Nowym Jorku i Los Angeles zajmują się głównie castingami do filmów i programów telewizyjnych, jednak ona nadal od czasu do czasu powraca do świata mody – to jej pionierskie podejście do poszukiwania modelek sprawiło, że nazwisko Venditti zaczęło mieć znaczenie w branży. Gdy była studentką w Chicago, miała obsesję na punkcie ubrań vintage. Jej ówczesnymi idolami byli Marc Jacobs i Anna Sui. Kiedy Jennifer dowiedziała się, że projektantka przyjeżdża do miasta, przekonała swojego chłopaka, modela, by załatwił im wejściówki na jej pokaz. Nie wstydziła się przedstawić projektantce – była to zapowiedź całego życia zuchwałego zagadywania do nieznajomych – i dostała kontakt do Keeble Cavaco & Duka, wpływowej firmy PR-owej organizującej pokazy Sui. Kilka tygodni później była już w Nowym Jorku na stażu u Nian Fish, z którą po raz pierwszy weszła na plan modowej sesji zdjęciowej. 

Piękno na wiele sposobów 

Dwa lata później rozpoczęła pracę dla uznanej stylistki Lori Goldstein. Modelką w pierwszej sesji, w której uczestniczyła, była Shalom Harlow, zdjęcia robił Steven Meisel. Mniej więcej w tym czasie zdała sobie sprawę, że nie chce skupiać się jedynie na ubraniach, a wąskie pojmowanie piękna przez branżę zaczęło być dla niej źródłem frustracji. – Pracowałam z najlepszymi fotografami i projektantami na całym świecie, ale zaczęłam dostrzegać jeden wzorzec piękna, na którym się opierali, i poczułam nudę, bo wszyscy mieli wyglądać tak samo – mówi Venditti. Gdy na początku lat 90. na modowej scenie pojawiła się Kate Moss – tak inna niż uznane wcześniej posągowe modelki, choć jej budowa ciała była jedynie wariacją na temat tej standardowo promowanej przez branżę – dla wielu osób wydawało się to radykalną zmianą. Ale nie dla Jennifer. – Przeszkadzało mi to, ponieważ nie widziałam w tym kreatywności – wyjaśnia. – Pragnęłam pokazywać, że można być piękną na wiele różnych sposobów. 

Mniej więcej w tym samym czasie z pisma „WWD” wydzielony został „W Magazine”. Przy zachęcie jego założyciela i dyrektora kreatywnego Dennisa Freedmana – znanego z wprowadzania do świata mody takich fotografów artystycznych, jak Philip-Lorca diCorcia, Alec Soth i Juergen Teller – Venditti w końcu mogła wykazać się swoim talentem do wyszukiwania specyficznych twarzy. Została poproszona m.in. o przeprowadzenie castingu do sesji fotografowanej przez Petera Lindbergha w Appalachach – naciskał, by zamiast modelek, z którymi pracuje normalnie w studiu, obsadzić w niej ludzi naprawdę żyjących w miasteczkach u podnóża gór. W innym projekcie rozchwytywany londyński fotograf David Sims skierował swój obiektyw na kampus Penn State University. – Myślałam sobie: „Chwileczkę, to ma być praca?” – mówi Venditti, po czym wybucha pełnym skruchy śmiechem. – Po prostu będą mnie wysyłać do tych wszystkich miejsc, gdzie mogę sobie spacerować i podchodzić do ludzi, mówiąc: „Myślę, że jesteś piękna/piękny”’? 

Okazało się, że to naprawdę jest praca – w dodatku wymagająca szczególnych umiejętności. Jednak tym, co sprawia, że Venditti jest w niej tak dobra, jest nie tylko jej czułe oko, lecz także urok osobisty i zdrowy rozsądek, niezbędne, by zachęcić wyjątkowych ludzi do udziału w projektach i doprowadzić zadanie do końca. – Tak naprawdę teraz moja praca wygląda inaczej niż na początku – wzdycha Venditti. – Gdy myślę o tamtych czasach, wydaje mi się, że były totalnie szalone. Chociażby to, ile czasu potrzebowałam, by pojechać w dane miejsce, trochę tam pobyć, nerwy, gdy nie udało mi się nikogo znaleźć. Teraz internet sprawia, że możliwości poszukiwania nowych twarzy są nieograniczone. Wtedy musiałam liczyć na przypadek i szczęśliwy zbieg okoliczności. 

Momentem przełomowym okazała się kampania Yohjiego Yamamoto w Budapeszcie w latach 90., dzięki której inne wielkie domy mody odkryły, ile nowych możliwości daje casting wykraczający poza modelki i modeli z dużych agencji. Dla Venditti był to jednak czas, gdy wrodzony talent do opowiadania historii ciągnął ją już w innym kierunku. – Wydawało mi się, że bardzo interesuje mnie moda, i tak jest, ale jeżeli chodzi o pracę, bardziej zależy mi na historii, którą można za jej pomocą opowiedzieć – mówi Venditti. – Uwielbiałam proces, gdy zastanawiałam się, kto opowie właściwą historię danego looku. Myślę, że to wtedy zaczęłam oddalać się od mody. Czułam, że szukam czegoś głębszego. 

Ironią losu jest to, że obecnie podejście Venditti jest już w zasadzie standardem. Walter Pearce i Rachel Chandler z Midland Agency znaleźli swoją niszę, wyszukując niesamowite twarze – większość z nich ma w dodatku nieprawdopodobne historie – dla takich gigantów, jak Gucci i Marni. Z kolei Eva Gödel z działającej w Düsseldorfie agencji Tomorrow Is Another Day, otwartej w 2010 r., jest specjalistką od smukłych chłopaków o artystycznej duszy i niekonwencjonalnym wyglądzie. To nie przypadek, że jej firma powstała w momencie, gdy Hedi Slimane powrócił do działu mody męskiej w Saint Laurent, a potem Celine. – Street casting jest teraz bardzo ważny, ale wiele z tych dziewczyn: Palomę Elsesser, Jane Moseley, Elizę Douglas pracującą dla Balenciagi, zauważyliśmy już lata temu, a ludzie z branży nie byli nimi zainteresowani – mówi Venditti. – Palomy nie chciała żadna agencja, uwierzysz? Pomagaliśmy jej jakąś znaleźć lata temu – dodaje. Podkreśla, że nie czuje goryczy. Ma filozoficzne podejście do tego, kiedy moda doceniła jej pionierskie działania. – Cieszę się, że w końcu się to stało – mówi. – Żyję na tym świecie od wielu lat. Wydaje mi się, że wreszcie nie zadowalamy się już niezbędnym minimum, i odczuwam z tego powodu satysfakcję. 

Jennifer Venditti: Od sesji mody do „Euforii”

Jak wszystkie nieoczekiwane odkrycia, których Venditti dokonała w ciągu lat pracy, wejście do świata filmu i telewizji było dziełem przypadku – a w zasadzie dwóch przypadkowych spotkań. Po tym, jak oczarował ją 15-latek, którego poznała w stołówce liceum w Maine w czasie jednej z podróży służbowych, Venditti zadebiutowała jako reżyserka krótkometrażowego filmu dokumentalnego „Billy the Kid”. Skupia się on na ekscentrycznych zachowaniach pozornie zwyczajnego nastolatka oraz emocjach, które w nim buzują. Film okazał się objawieniem i zdobył pierwszą nagrodę dla filmu dokumentalnego na South by Southwest Festival w roku 2007, przyciągając uwagę Ryana Goslinga, który przygotowywał się wtedy do pierwszego reżyserskiego wyzwania, oraz braci Safdie, których film krótkometrażowy również miał swoją premierę na tamtym festiwalu. 

Zarówno Gosling, jak i bracia Safdie zaczęli zachęcać Venditti, by pracowała przy ich następnych projektach: w przypadku Goslinga był to kontrowersyjny reżyserski debiut w stylu Lyncha, „Lost River”, który ukazał się w 2014 r., bracia Safdie zaproponowali jej natomiast pracę przy thrillerze „Good Time” z Robertem Pattinsonem z 2017 r. Szczególnie ten drugi projekt wpisywał się w pragnienie Venditti, by na ekranie pojawiali się aktorzy wolni od filtrów i autentyczni. – Zawsze powtarzam, że gdyby bracia Safdie nie zajmowali się tym, czym się zajmują, prawdopodobnie mieliby takie zajęcie jak ja. Widzimy ludzi w bardzo podobny sposób. Do swojej pracy podchodzą prawie jak dziennikarze lub dokumentaliści – mówi Venditti. Przygotowując się do współpracy przy kolejnym filmie, „Nieoszlifowanych diamentach”, bracia spędzili kilka miesięcy, studiując różne grupy etniczne składające się na wielobarwny, jaskrawy mikrokosmos w sercu Manhattanu. Pod lupę wzięli szczególnie społeczność żydowską, w której mocno osadzony jest antybohater grany przez Adama Sandlera. – Potrzebowaliśmy prawdziwych doświadczeń, by odtworzyć te społeczności w jak najbardziej autentyczny sposób – mówi Venditti. – Dla mnie praca jest ciągłą nauką. 

Najnowszym projektem Venditti, dzięki któremu jej nazwisko zdobyło ogromną popularność, jest serial HBO „Euforia”. Występuje w nim niebywała zbieranina postaci, m.in. aktorka, która jako dziecko grała w produkcjach Disneya, modelka, były skazany, gwiazda filmów pornograficznych oraz sporo uwielbianych przez widzów aktorów, których kariera dopiero nabiera rozpędu. – Gdy przygotowaliśmy się do pierwszego sezonu, zorganizowaliśmy otwarty casting, który okazał się totalnym niewypałem, ponieważ nikt nie miał pojęcia, o co chodzi – Venditti wspomina ze śmiechem. – Odbył się w kościele, a gdy się skończył, pomyśleliśmy: „To wszystko? Przecież w Nowym Jorku jest pełno fajnych dzieciaków, więc gdzie się chowają?”. 

Dopiero po zarzuceniu większej sieci zaczęła znajdować obecne gwiazdy serialu, z których wiele zdobywa teraz wspaniałe hollywoodzkie role i lukratywne kontrakty modowe. Dla Venditti największe znaczenie ma to, że była w stanie dać szansę tym charyzmatycznym młodym talentom. – Wielkie dzięki dla HBO za to, że z taką otwartością przyjęto ludzi z tak wielu różnych środowisk i pozwolono im być częścią tak niesamowitego zespołu – mówi. – To jedna z rzeczy, która sprawia, że Sam [Levinson, twórca „Euforii”] jest tak wspaniały. Czerpie z talentów tych ludzi pełnymi garściami – jeśli mają własne doświadczenia, które mogą wpleść w historię postaci, słucha ich i to robi. 

To firma A24 na początku pandemii zasugerowała, by wydać razem książkę. Venditti bała się poszukiwań w swoich rozległych archiwach, ale w końcu ustąpiła. – Chciałam, żeby była to książka o złożonej strukturze – mówi. – Nie tylko moje słowa, nie tylko zdjęcia. Znajdują się w niej drobne wstawki przedstawiające moją filozofię i podejście do pracy, a także listy i anegdoty – dodaje. Czy to, że zachowała wszystkie te materiały, oznacza, że spodziewała się ich publikacji? – To szaleństwo – mówi. – Kiedyś myślałam, że może fajnie byłoby zrobić wystawę polaroidów, i to chyba dlatego je zachowałam. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że wydam książkę. 

Być może najpiękniejszymi częściami tego projektu są kuszące migawki tego, co potencjalnie mogło się wydarzyć. Tysiące ludzi, którzy nigdy nie dostali głównej roli, lub fascynujący ostatni rozdział, w którym Venditti otwiera się na temat filmu, nad którym prace nigdy się nie zakończyły. Opowieść, w której mieszają się fakty i fikcja dotyczące archiwum rzadkich filmów należącego do Kim’s Video and Music w East Village i jego feralnej podróży do miasteczka na Sycylii. – Mam poczucie, że jest to prawdziwy list miłosny do procesu, jakim jest szukanie wyjątkowych ludzi na castingach – mówi. Choć ta książka to także list miłosny do nieustającej ciekawości, którą charakteryzuje się Venditti. Zanim się obejrzymy, będzie pracować przy kolejnym projekcie.

Materiał ukazał się pierwotnie na stronie Vogue.com.

Liam Hess
Proszę czekać..
Zamknij