Znaleziono 0 artykułów
05.08.2022

Nieznane oblicze księżnej Kornwalii

05.08.2022
(Fot. Jamie Hawkesworth)

W szczerej rozmowie, która ukazała się w lipcowym wydaniu brytyjskiego „Vogue’a”, księżna Kornwalii opowiada o życiu pod baczną obserwacją prasy, swojej przyszłości jako małżonki króla, SMS-owaniu z wnukami i 75. urodzinach. 

Pierwszą niezwykłą rzeczą tego dnia są przeprosiny, które padają z jej ust. – Przykro mi, że dziś rano musi pan sfotografować starego nietoperza – mówi jej królewska mość księżna Kornwalii, gdy na powitanie ściska dłoń fotografa Jamiego Hawkeswortha. Patrzy na niego niebieskimi oczami, pełnymi ciepła i powściągliwego uroku. Jesteśmy w Clarence House – londyńskim domu, w którym księżna mieszka z mężem, jego królewską mością księciem Walii. Mały zespół reprezentujący redakcję brytyjskiego „Vogue’a” znajduje się w Pokoju Ogrodowym, którego wytapetowane ściany i przyciągające wzrok cenne przedmioty skąpane są w delikatnym świetle szarego kwietniowego poranka. Na biurku znajdują się stosy książek, w rogu pomieszczenia błyszczy złota harfa, obok niej stoi fortepian, na którym rzucają się w oczy rodzinne fotografie (uśmiechnięci dwudziestoletni książęta William i Harry, książę Walii w szkarłatnym mundurze galowym walijskiej gwardii, a na samym przedzie książę i księżna Sussex w dniu ślubu).

Gdy przygotowujemy się do pierwszego zdjęcia, Camilla, księżna Kornwalii, bacznie się nam przygląda

Grupa kreatywnie pracujących osób ma dziś wyjątkowo na sobie garnitury i garsonki. Na twarzy księżnej Kornwalii widać odrobinę rozbawienia, ale i cień zdenerwowania. Mówi nam, że jest ubrana w suknię wieczorową marki Bruce Oldfield Couture, która jak wszystkie ubrania wykorzystane w sesji pochodzi z jej własnej garderoby. Księżna lubi modę, choć bez przesady. Wie, w czym wygląda dobrze, blisko współpracuje z garderobianą Jacqui Meakin (która ubierała również królową matkę) i stawia raczej na aspekty praktyczne, a nie chwilowe kaprysy. Alergicznie reaguje na zamieszanie wokół swojej osoby. – Miałam przedłużone paznokcie, ale odpadły mi wczoraj, gdy pracowałam w ogrodzie – wzdycha, patrząc na swoje dłonie. Jednak pragnienie, by wyglądać dobrze, nie jest jej obce. W czasie oględzin lokacji – ogrodów – dwa tygodnie wcześniej zespół „Vogue’a” natknął się na kwitnącą wisterię i zapytał służbę księżnej, czy jej królewska mość ma w swojej garderobie coś w tym samym kolorze. Okazało się, że to absolutnie wykluczone. Księżna ma nawet specjalne określenie na ten odcień: „menopauzalny fiolet”.  

Giles Hattersley z brytyjskiego „Vogue’a” dołączył do księżnej Kornwalii, ubranej w niebieską jedwabną sukienkę dzienną brytyjskiej projektantki Fiony Clare, pochodzącej z jej własnej garderoby, by wypić z nią filiżankę herbaty w jej prywatnym gabinecie w Clarence House.

(Fot. Jamie Hawkesworth)

Księżna była wzruszona naszym zaproszeniem do sesji. Po całym życiu spędzonym w brytyjskich wyższych sferach, 17 latach jako żona przyszłego króla, perspektywa zdjęć dla „Vogue’a” w wieku 75 lat wydała jej się przyjemną odmianą.

17 lipca Camilla obchodzić będzie 75. urodziny, więc pomyślała: „Dlaczego nie?”. Nie chodzi o to, że przywiązuje jakąś szczególną wagę do urodzin, bo przyznaje, że dziś interesują ją jeszcze mniej niż kiedyś. – 75 lat to dla nikogo nie jest wymarzony wiek, ale nic nie da się z tym zrobić – tłumaczy później. Jej arystokratyczny sposób mówienia, który osiągnąć można tylko rodząc się w odpowiednim czasie i miejscu na społecznej drabinie, powoduje, że brzmi to jeszcze bardziej ironicznie. – Takie jest życie – dodaje.

Jeszcze przed urodzinami księżnej można powiedzieć, że jest to dla niej wyjątkowy rok. 13 czerwca została uhonorowana Orderem Podwiązki, najwyższym brytyjskim odznaczeniem. W uroczystości brali udział, między innymi Valerie Amos i Tony Blair. – To chyba moja ulubiona ceremonia – mówi jej królewska mość. – Ze względu na to, że odbywa się w pałacu w Windsorze, towarzyszą jej kolory i wielka gala. Jednak najważniejsza dla księżnej wiadomość pojawiła się w lutym, gdy królowa, w oświadczeniu wydanym z okazji 70-lecia panowania, napisała: „Jest moim szczerym życzeniem, że gdy nadejdzie mój czas, Camilla będzie tytułowana jako >>królowa małżonka<<”.

Po prawie 20 latach spekulacji w końcu dostała to, na co tak bardzo czekała: ostateczny dowód akceptacji od „szefowej”.

Jak w wielu kwestiach w swoim życiu, księżna i tu poruszała się po niezbadanych wodach: jest pierwszą rozwódką, która wyszła za przyszłego króla, nie zakłócając przejęcia przez niego tronu; przetrwała tabloidowe bagno z końca XX w.; jest też potencjalną przyszłą królową posiadającą dzieci, wnuki i życie poza „firmą”. Warto odnotować, że księżna pozostaje w formalnym związku ze swoim obecnym mężem od prawie 25 lat, z czego przez blisko dwie dekady pełni oficjalne obowiązki członkini rodziny królewskiej. A jednak są tacy, którzy ciągle traktują ją jak nowo przybyłą. Czy po tak długim czasie w końcu zostanie uznana za stały element rodziny?

Wygląda na to, że tak. Czym kieruje się w doborze swoich misji? Wybiera klasyki, takie jak służbę publiczną, i nie wychyla się. A jednak, pomimo awersji do bycia w centrum uwagi i rezerwy, z którą prawdopodobnie podchodzi do prasy, bez wahania zgodziła się na ten wywiad, pierwszy taki od lat. Na potrzeby sesji zdjęciowej proponuje kilka stylizacji ze swojej garderoby, jednocześnie zabawiając naszą ekipę ciekawą rozmową. – Ten obraz Moneta – zachwyca się, pokazując nietypowe dla artysty dzieło „Study of Rocks, La Creuse: Le Bloc”  – został kupiony przez królową matkę w 1945 r. za 2 tys. funtów. Teraz wart jest miliony. Ogólnie rzecz biorąc, do wizyty ekipy „Vogue’a” podchodzi z humorem, bardziej tolerując niż zachwycając się pozowaniem przed obiektywem, choć życzliwie chichocze, gdy Hawkesworth biega po pokojach ze swoim aparatem, wołając raz po raz: – Pięknie, wasza królewska mość!

Następnego dnia wracam do Clarence House sam.  Nasze fotograficzne popisy musiały wypaść dobrze, ponieważ księżna zapowiada, że przyjmie mnie w swoim osobistym gabinecie, pełnym książek pokoju z widokiem na otoczone murem ogrody, za którymi leżą aleja The Mall i pałac Buckingham. Zapada cisza, gdy jej prywatna sekretarka puka do drzwi i zaprasza mnie do środka. Jej królewska mość, ubrana w niebieską sukienkę dzienną, zdejmuje okulary i wstaje z krzesła. – Wypijemy filiżankę herbaty i zjemy herbatniki, by miał pan siłę – mówi radośnie, z błyskiem w szafirowych oczach. – Proszę położyć go gdzieś tam – mówi, przesuwając swojego iPada, by zrobić na stole miejsce na mój dyktafon. – Codziennie gram z wnuczką w Wordle. Pisze do mnie: „Wystarczyły mi trzy próby”, a ja na to: „Przykro mi, mi wystarczyły dziś dwie”. Odczuwam satysfakcję, gdy mówi mi, jak genialna jestem – śmieje się.

Księżna nie zalicza się do kategorii „typowej babci”. Nie dajcie się zwieść herbatnikom. Od czasu, gdy spotkaliśmy się ostatnio, była w National Theatre na południowym brzegu, gdzie w roli nowej patronki tej instytucji (którą w tym roku przejęła po księżnej Sussex) spotkała się z jej zarządem i obserwowała aktorów przygotowujących się do nowej sztuki. Stamtąd pojechała na wystawę obrazów Alfreda Munningsa w Belgravii, jako patronka British Sporting Art Trust. Z kolei dzisiejszego ranka spędziła kilka godzin w siedzibie BBC World Service, gdzie rozmawiała z zespołami zajmującymi się przygotowaniem serwisów informacyjnych i korespondentami wojennymi. Typowe 24 godziny.

Tydzień później jadę do Manchester Central Library, by zobaczyć, jak otwiera I Am, wystawę portretów ludzi, którzy przetrwali przemoc domową, wykonanych przez wielokrotnie nagradzaną fotografkę Allie Crewe. Wystawa ta wspierana jest przez SafeLives, organizację charytatywną założoną w 2004 r. przez Dianę Barran, której księżna jest patronką. Od kilku lat w swojej pracy charytatywnej skupia się głównie na problemach przemocy domowej, wykorzystywania seksualnego i gwałtu. Nie zapomina jednak o wspieraniu nauki czytania i pisania, sztuki, ochrony zdrowia oraz pracy na rzecz zwierząt. Jej królewska mość jest prezeską lub patronką ok. 100 organizacji, a jej grafik przyprawiłby o dreszcze każdego prezesa firmy, nawet o połowę od niej młodszego.

(Fot. Jamie Hawkesworth)

Myślę, że każdy z nas zna kogoś, komu się to przytrafiło – mówi księżna o swojej pracy z osobami, które przeżyły przemoc domową i molestowanie.

– Zbyt często o tym słyszałam, od przyjaciół, którzy mieli przyjaciół… Pomyślałam, że może powinnam się temu przyjrzeć i zobaczyć, czy mogę gdzieś pomóc. W roku 2016 wzięła udział w spotkaniu w londyńskiej siedzibie SafeLives, gdzie usłyszała historię Joanny Brown, brutalnie zamordowanej w 2010 r. przez męża, pilota brytyjskiej armii. – Jej matka, Diana Parkes, siedziała naprzeciwko mnie. Pamiętam jej widok, ponieważ bardziej współodczuwamy emocje ludzi ze swojego pokolenia. Wzięła do siebie dzieci Joanny i sama wychowywała je na Isle of Man. Widziałam, jak po jej twarzy płynęły łzy. Wszyscy się wtedy totalnie rozkleiliśmy.

Kolejną osobą, która tego dnia opowiedziała księżnej swoją historię, była Rachel Williams. – Była właścicielką salonu fryzjerskiego, a jej partner przestrzelił jej kolana w obecności 15-letniego syna. Sześć tygodni później syn popełnił samobójstwo, ponieważ nie mógł tego znieść. Księżna jest blada. – Pamiętam, że powiedziałam do Diany Barran: chciałabym ci jakoś pomóc. To chyba wtedy wszystko się zaczęło.

Poza oficjalnymi wystąpieniami księżna Kornwalii regularnie odwiedza schroniska w południowym Londynie, gdzie rozmawia z mieszkającymi tam kobietami i mężczyznami. – Poza tym, zawsze gdy jedziemy w podróż, w różne miejsca świata, staramy się znaleźć schroniska, odwiedzić tych, którzy w nich przebywają i porozmawiać. Interesujące jest zdobywanie wiedzy na temat tego, co dzieje się w innych krajach. Lubi też dzielić się zdobytą wiedzą, a niedawno została patronką Mirabel Centre w Lagos, pierwszego nigeryjskiego ośrodka dla ofiar molestowania seksualnego. Jak zauważa, nie wszędzie można stosować to samo podejście, jednak jest dumna z aktywnej postawy Wielkiej Brytanii. – Oczywiście dużo trudniej jest działać w państwach Bliskiego Wschodu. Ale tam też są miejsca, które wykonują kawał dobrej roboty.

Wzrusza ją poczucie wspólnoty, z którym spotyka się w czasie pracy w tym obszarze. – Okazuje się, że ludzie, którzy sami byli ofiarami, zawsze wracają, by pomagać innym. Myślę, że mają poczucie, iż będąc w sytuacji kryzysowej, uzyskali pomóc, więc chcą się odwdzięczyć.

Księżna rozumie, jak złożony jest to problem. Dotyczy spraw, w których spotyka się rodzina, opieka społeczna i policja, a które rozpatrywane są różnie, w zależności od poszczególnych społeczności. – To nadal temat tabu – mówi. – Ofiary mogą kochać tych, którzy się nad nimi znęcają, mieć tak silne poczucie winy i wstydu, że myślą, iż to ich wina. Wtedy ukrywają problem. Staje się on strasznym sekretem. Pytam, czy jako królowa małżonka będzie kontynuowała pracę na tym polu. – Oczywiście, będę robiła tyle, ile będę mogła – odpowiada bez wahania. – Nie zostawia się niedokończonych spraw. Ciągle jest wiele do zrobienia.

W wieku, gdy większość ludzi jest już na emeryturze albo ją rozważa, uczucie przygotowywania się do najważniejszej roli w swoim zawodowym życiu musi być dziwne.

Księżna mówi, że nie przywiązuje już wagi do kolejnych urodzin. – Nie przejmuję się nimi. Oczywiście, z radością przestawiłabym wskazówki zegara – dodaje ze śmiechem (to dziewczęcy chichot, w czasie którego ujmująco błyszczą jej oczy). – Każde okrągłe urodziny, nieważne czy kończysz 30, 50 czy 70 lat, powodują, że myślisz: o Boże, jaka jestem stara.

Na chwilę przerywa, a potem mówi: – Wie pan, moja mama zmarła w wieku 72 lat. Żyję więc dłużej niż ona, co wydaje mi się trochę dziwne. Czy widzi jakieś pozytywy w życiu po 70-tce? – Cóż, myślę, że nie można zrobić już zbyt wiele dla samego siebie – wzdycha ze stoickim spokojem. – Zrobiło się już wszystko, co w naszej mocy. Myślę, że trzeba zaakceptować się takim, jakim się jest. Trzeba być 75-latkiem.

Najbardziej męczące i wymagające są podróże zagraniczne, jednak ogólnie rzecz biorąc, księżna uwielbia swoją pracę. Jako zapalona czytelniczka, w czasie jednego z lockdownów założyła własny online’owy klub książkowy, The Duchess of Cornwall’s Reading Room, gdzie rekomenduje książki, które sama przeczytała – od bestsellerowej fikcji, takiej jak „Gdzie śpiewają raki”, po ezoteryczną poezję. Do współpracy zaprasza takie osoby, jak Kazuo Ishiguro i Judi Dench czy Bena Okri, oraz swojego syna, krytyka kulinarnego Toma Parkera Bowlesa. Goście czytają fragmenty książek i polecają pozycje warte przeczytania. Profil klubu na Instagramie obserwuje teraz 136 tys. osób. – Praktycznie nie miałam pojęcia, czym jest Instagram – mówi księżna. To znaczy, że wasza królewska mość nie miała sekretnego konta służącego do podglądania innych? Śmieje się. – Nie wiedziałam nawet, jak go znaleźć i jak się zalogować. Rozkręcenie mojego konta kosztowało nas sporo wysiłku. Ale, co bardzo mnie zaskoczyło, okazało się sukcesem. Wspaniałe jest to, że zaglądają na nie ludzie z całego świata, a ja dostaję teraz listy z Papui Nowej Gwinei czy Chile. To prawdziwa społeczność.

Moje pytanie o to, czy jest feministką, księżna uważa za absurdalne: oczywiście, że tak! Z entuzjazmem zaczyna opowiadać o Ebony Horse Club w Brixton, ośrodku jeździeckim na południu Londynu, gdzie lokalne nastolatki dostają szansę zmiany życia. – Spotykam wiele kobiet, które są dla mnie ogromną inspiracją. Przykładem może być urocza Khadijah Mellah, która przed wstąpieniem do Ebony Horse Club nigdy nie miała nic wspólnego z jeździectwem. Chciała trenować, by stać się bardziej sprawną i na początku nie bardzo jej to wychodziło. Wiele razy spadała z konia i chciała się poddać. Potem zdobyła zaświadczenie od lekarza, ukończyła kurs, pojechała w konkursie dla amatorek Magnolia Cup w Goodwood, który wygrała. Takie historie uwielbiam. O osobach, które zupełnie w siebie nie wierzyły, a teraz robią coś znaczącego i przecierają szlak innym kobietom.

Gdy spokojnie opowiada o swojej pracy – dniach, kiedy podróżuje ze spotkania na spotkanie, starając się odwiedzić jak najwięcej ludzi, w międzyczasie szybko zjadając zupę i ciastko ryżowe – trudno jest pogodzić obraz tej niesamowicie miłej, altruistycznie nastawionej babci z jej statusem jednej z najczęściej opisywanych postaci naszych czasów.

(Fot. Jamie Hawkesworth)

Urodzona jako Camilla Rosemary Shand w roku 1947 w Londynie, córka byłego oficera i biznesmena majora Bruce’a Shanda i jego żony Rosalind, wychowywała się w sielankowym otoczeniu wiejskiego hrabstwa Sussex. Ukończyła prywatną szkołę dla dziewcząt Mon Fertile w Szwajcarii, a następnie studiowała literaturę francuską w Paryżu. W roku 1965 zadebiutowała w towarzystwie młodych ludzi z otoczenia rodziny królewskiej i, co wie każdy, kto w ciągu ostatnich 50 lat włączył telewizję lub otworzył gazetę, była w związku z księciem Walii, zanim oboje poślubili innych ludzi.

Z małżeństwa z Andrew Parkerem Bowlesem, brytyjskim oficerem, z którym rozwiodła się w 1995 r., księżna ma dwójkę dzieci, Toma i Laurę. Lata 90. – dekada, gdy zarówno jej małżeństwo, jak i związek księcia Walii i księżnej Diany, zostały oficjalnie zakończone – były okresem, gdy media nie odstępowały wszystkich stron tych związków na krok – do dziś nieznany jest drugi przypadek takiego medialnego zainteresowania. Nie zważając na brutalność dyskusji, ludzie opowiadali się po różnych stronach konfliktu. Przez lata, które minęły od tamtego czasu, księżna zjednała sobie dużą część opinii publicznej. Jednak tamten okres odcisnął na niej swoje piętno.

– To trudny temat – mówi zamyślona. – Byłam pod ciągłą obserwacją tak długo, że musiałam nauczyć się z tym żyć. Ciągły nadzór to coś, czego nikt nie lubi. Stale byłam krytykowana… – na chwilę pogrąża się we wspomnieniach. – Ale wydaje mi się, że udało mi się być ponad to i nieźle sobie poradzić.  Życie toczy się dalej – mówi, delikatnie wzruszając ramionami.

Na placu przed wejściem na otwarcie wystawy I Am, w otoczeniu policji i barierek, tłum ludzi, w tym zaciekawionych przechodniów, czeka, aż księżna wysiądzie z samochodu. Na przyjęciu w środku budynku na każdym kroku towarzyszy jej ekipa dokumentalistów telewizji ITV, a ona przez godzinę rozmawia z bohaterkami zdjęć i wolontariuszami, bacznie przysłuchując się ich historiom. Dawn Munroe, która organizuje pomoc dla potrzebujących w Nottingham i sama doświadczyła przemocy domowej, pięknie przemawia o potrzebie stawania po stronie słabszych i mocy, jaką ma dzielenie się doświadczeniami. Następnie występuje księżna, która gorąco dziękuje Dawn i innym zaangażowanym oraz podziwia inkluzywność wystawy. Dzięki jej obecności informacja o wydarzeniu trafia do lokalnej i krajowej prasy, a ona wraca prosto do samochodu, który wiezie ją na kolejne spotkanie, przyjęcie związane z jubileuszem królowej.

Jeżeli chodzi o lipcowe urodziny księżnej, jak mówi, obchody nie będą huczne. – Spędzę ten dzień z rodziną i kilkorgiem przyjaciół. Dużo bardziej interesuje ją jej pięcioro wnuków, w wieku od 12 do 14 lat, z którymi uwielbia SMS-ować. – Bardzo miło jest dostać wiadomość – mówi. – My uczymy się czegoś od młodych ludzi, a oni uczą się od nas. Zawsze tak było.

– W byciu babcią miłe jest to, że od czasu do czasu można rozpieszczać wnuki, dawać im to, czego zakazują im rodzice – mówi, a jej twarz rozjaśnia się. – Jedna z moich wnuczek chodzi do szkoły w pobliżu mojego domu, więc gdy ja jestem w Wiltshire, a jej rodzice wyjeżdżają, mogę ją odebrać i zabrać do siebie. Dziewczynki zaczynają interesować się modą i makijażem i trochę mnie przeraża, gdy widzę je z przekłutymi uszami, nowym make-upem i kolorowymi włosami – mówi rozbawiona. Księżna znana jest z tego, że nie ma przekłutych uszu. – I nigdy nie będę miała! – deklaruje, udając władczy ton. – Nie, nie będzie to mój prezent na 75. urodziny. Wnuki będą próbowały mnie do tego przekonać, ale nie dam przekłuć sobie uszu za żadne skarby świata.

Ryzykuję pytanie, jak z tak napiętym grafikiem znajduje czas dla swojego męża? – Czasami nie jest łatwo, ale zawsze staramy się spotkać w ciągu dnia – mówi. – Bywa, że jesteśmy jak statki mijające się w nocy, ale zawsze staramy się razem usiąść, wypić filiżankę herbaty i porozmawiać o tym, jak mija nam dzień. Mamy chwilę dla siebie – wyjaśnia. – Cudownie jest wymienić się wtedy spostrzeżeniami. Gdy gdzieś wyjeżdżamy, najmilej jest, gdy siedzimy w różnych narożnikach tego samego pokoju i czytamy książki. To bardzo relaksujące, bo wiemy, że nie musimy o niczym rozmawiać. Po prostu jesteśmy razem.

Wystarczy jedno spojrzenie na jej królewską mość, siedzącą wśród książek w ciszy Clarence House, by zdać sobie sprawę, że jej miłość do księcia Walii zrodziła się ze wspólnie spędzonych dekad. To z pewnością sprawia, że ze spokojem oczekuje tego, co przyniosą kolejne lata. Zastanawiam się jednak, co księżna lubi robić, gdy jest sama? –Trochę pracuję w ogrodzie, chodzę na spacery, czytam książki – odpowiada. – Tak wyobrażam sobie niebo – jako cichą wieś, gdzie można się odprężyć i pomyśleć. Sama myśl o tym wywołuje uśmiech na jej twarzy. – Myślę, że najważniejsze jest dla mnie poczucie szczęścia, że nadal tu jestem.

Artykuł oryginalnie ukazał się na Vogue.co.uk.

Giles Hatersley
Proszę czekać..
Zamknij