Znaleziono 0 artykułów
24.02.2022

Penélope Cruz o „Matkach równoległych”, rodzinie i syndromie oszusta

24.02.2022
Fot. materiały prasowe

Nagrodzona Oscarem za rolę w „Vicky Cristina Barcelona”, w tym roku ma szansę na statuetkę za kreację w „Matkach równoległych”. O swoim siódmym filmie wyreżyserowanym przez Pedro Almodóvara, o musicalu, który planuje ze swoim mężem Javierem Bardemem, oraz o tym, czego nauczyła się od swoich dzieci podczas pandemii, Penélope Cruz opowiada Radhice Seth z brytyjskiego „Vogue’a”.

Rola Janis, beztroskiej fotografki będącej główną bohaterką najnowszego, chwytającego za serce melodramatu Pedro Almodóvara, od dawna była przeznaczona Penélope Cruz. Reżyser po raz pierwszy opowiedział jej historię „Matek równoległych” – w której dwoje noworodków zostaje zamienionych tuż po narodzinach – ponad dwie dekady temu. Sfrustrowany kilkoma narracyjnymi problemami, na jakiś czas odłożył scenariusz na półkę. W międzyczasie aktorsko-reżyserska para współpracowała przy sześciu innych filmach, zanim w końcu do niego powróciła: w 1997 roku nagrali razem thriller erotyczny „Drżące ciało”, w 1999 dramat „Wszystko o mojej matce”, w 2006 był to spektakularny „Volver”, w 2009 pełne przepychu „Przerwane objęcia”, w 2013 komediowi „Przelotni kochankowie”, a w 2019 elegijny „Ból i blask”.

We wszystkich oprócz jednego Cruz grała matkę lub przyszłą matkę, jednak żadna z tych postaci nie była tak złożona, na pozór opanowana, a tak naprawdę targana emocjami jak Janis. Więc gdy Almodóvar w czasie pierwszego lockdownu w Madrycie wznowił pracę nad „Matkami równoległymi” i zaproponował tę rolę Cruz, była oczywiście zachwycona.

Janis poznajemy w trakcie zdjęć, które robi z Arturo (Israel Elejalde). Archeolog sądowy pomoże jej później w ważnym dla niej osobistym projekcie: musi doprowadzić do ekshumacji masowej mogiły znajdującej się w jej wsi, by znaleźć szczątki swojego dziadka, zabitego w czasie hiszpańskiej wojny domowej.

Fot. materiały prasowe

Widmo konfliktu, który w latach 30. pochłonął setki tysięcy istnień, cały czas jest obecne w tle, gdy widz pomału dowiaduje się coraz więcej o życiu Janis. Kobieta angażuje się w romans z Arturo, dowiaduje się, że jest w ciąży, a na oddziale położniczym zaprzyjaźnia się z Aną (Milena Smit), nastolatką zupełnie nieprzygotowaną na samodzielne macierzyństwo. Ich noworodki trafiają razem na obserwację i przez przypadek zostają zamienione, co Janis odkrywa wiele miesięcy później. Nie mówi o tym Anie z powodów, które wkrótce staną się oczywiste, ale sekret powoli ją wyniszcza. W czasie ostatecznej, wzruszającej spowiedzi Cruz jest niesamowita, dając surowy, pełen cierpienia pokaz aktorskiego talentu, przyćmiewającego jej spektakularną rolę w „Vicky Cristina Barcelona”, za którą została nagrodzona Oscarem.

Zanim stanie się jasne, czy Amerykańska Akademia Filmowa doceni aktorkę także za rolę w „Matkach równoległych”, Radhika Seth z brytyjskiego „Vogue’a” rozmawia z Cruz o niezwykle emocjonalnym procesie nagrywania filmu, o tym, jak się czuła, gdy prawie 30 lat po debiucie na festiwalu filmowym w Wenecji otrzymała tam nagrodę dla najlepszej aktorki, oraz o kostiumach Janis, które stanowią wskazówki co do jej prawdziwych intencji.

Pedro po raz pierwszy opowiedział ci tę historię dwadzieścia lat temu. Czy pamiętasz tamtą rozmowę?

Pedro ma wiele historii, które zaczyna pisać, a potem zostawia w połowie. Ma niesamowitą wyobraźnię, więc czasami trudno mu zdecydować, którą wybrać spośród tych wszystkich, które ma w głowie. Jeżeli chodzi o tę konkretnie, nigdy nie zapomniałam szczegółów, którymi się ze mną podzielił. Wtedy proponował mi rolę Any – byłam prawie 20 lat młodsza. Jednak ja zawsze chciałam zagrać fotografkę, postać Janis była mi bliska. Potem, gdy w czasie lockdownu zadzwonił, by powiedzieć mi, że możemy zrobić ten film razem, byłam bardzo szczęśliwa.

Z jakiego powodu zapamiętałaś Janis?

Jej postać bardzo mi się spodobała, a jednocześnie bałam się jej. To piękna bohaterka, złożona i stanowiąca wyzwanie. Według mnie reprezentuje wszystkie kobiety, które doświadczyły strachu przed utratą dziecka – albo prawdziwej straty. To, co dzieje się w filmie, jest dziwne, ponieważ dzieci zostają zamienione w szpitalu. Takie rzeczy zdarzają się naprawdę, choć nie są częste. Jednak to, co łączy wszystkie matki, to strach, który czuje Janis. To on mnie napędzał. Gdy naprawdę się bałam, myślałam: „Nie, musimy znaleźć w tym prawdę i potraktować ją z szacunkiem, ponieważ to niestety nie jest tylko fikcja”.

Fot. materiały prasowe

Mówiłaś, że bycie mamą pomogło ci zrozumieć, w jakie skrajności popada Janis. Czy włączyłaś do tej roli jakieś osobiste doświadczenia? Myślę tu szczególnie o bardzo ekspresywnej scenie porodu.

Pedro z pewnością nie ma za sobą takiego doświadczenia (śmiech). Zadawał mi pytania, a ja bardzo szczegółowo mu na nie odpowiadałam. Pytał: „Czy naprawdę w tym momencie musisz wiedzieć, ile masz centymetrów rozwarcia?”. Odpowiadałam: „Tak, muszę to wiedzieć, żeby podjąć odpowiednią decyzję. Co ile minut mam skurcze? Czy to poród ze znieczuleniem, czy bez, i dlaczego? Jak ułożone jest dziecko?”. Chyba doprowadzałam go tym do szału (śmiech). Ale musiałam podejść do tego bardzo technicznie. Wykazał się ogromną cierpliwością.

Słyszałam, że mieliście cztery miesiące prób. Na ile było to pomocne?

Potrzebowaliśmy tego. Janis wyraża swoje emocje w zupełnie inny sposób niż ja. Gdybym znalazła się w takiej sytuacji, cały dzień bym płakała. Ona nie może tego zrobić, nie jest też taka wylewna i otwarta jak ja. Dusi wszystko w sobie i staje się świetnym kłamcą, by chronić to, co kocha najbardziej. Co gorsza, musi okłamywać ludzi, których kocha i szanuje, ludzi, którzy również cierpią. Ja nie umiem kłamać.

Jakie to uczucie pojawić się na planie i wejść do wypełnionego sztuką mieszkania Janis, założyć kostiumy charakterystyczne dla filmów Almodóvara?

Wszystko jest tam przemyślane. Ponieważ Pedro wybrał czerwień jako kolor charakterystyczny dla mojej bohaterki – na przykład wspaniałą czerwoną marynarkę vintage od Chanel – są momenty, gdy widz ma wrażenie, że ogląda thriller albo film noir. Zastanawia się, czy wszystko nie skończy się katastrofą. Niektórzy ludzie mówili mi, że myśleli, iż Janis zabije Anę. Jest w tym obrazie coś klaustrofobicznego. Wchodzi się na plan i natychmiast czuje się energię, którą Pedro chce przekazać.

Po wyznaniu prawdy Janis doświadczyła fali emocji. Czy to prawda, że po niektórych z tych scen Pedro musiał dosłownie zbierać cię z podłogi?

Tak. Scena wyznania prawdy była dla mnie najbardziej przerażająca, ale musiałam przez nią przejść dla zdrowia psychicznego swojego i Janis. Miałam przekonanie, że widz musi doświadczyć tego ujścia emocji, ponieważ do tej pory Janis ciągle się kontrolowała. To jak tykająca bomba. Powiedziałam Pedro: „Rozumiem, czego od nas oczekujesz. Nie możemy płakać przed kamerami. Muszę odejść na bok, wypłakać się, a potem wrócić i nagrać tę scenę. Ale później musi dojść do ujścia emocji”. Odpowiedział: „Właśnie tak to zawsze widziałem”. Janis kończy w łazience, gdzie wymiotuje i prawie mdleje z bólu, ale to właśnie ten moment, kiedy może wyrazić to, czego nie wyraziła do tej pory. Ważne było dla mnie, by wiedzieć, że po miesiącach duszenia wszystkiego w sobie nadchodzą bardziej emocjonalne tygodnie.

Fot. materiały prasowe

Dla filmu istotny jest również wzruszający wątek dotyczący dziedzictwa hiszpańskiej wojny domowej. Czy liczysz na to, że młodzi ludzie oglądający film będą chcieli dowiedzieć się czegoś więcej o tej historii?

W niektórych ze scen Janis mówi głosem Pedro. To nie głos zemsty, ale głos, który chce zainspirować młode pokolenie do wyciągania wniosków z przeszłości, by nie popełniać tych samych błędów. Nie dotyczy to tylko mieszkańców Hiszpanii. Każdy kraj na świecie ma aspekty, o których jego obywatele chcą i muszą pamiętać. Janis nie chodzi o politykę. Chodzi o prawa człowieka i uhonorowanie wszystkich ludzi i rodzin, które zostały dotknięte wojną. O przywrócenie im godności.

To siódmy film, przy którym współpracujesz z Pedro. Jak zmieniła się wasza zawodowa relacja?

Zabawne jest to, że chociaż jest jednym z moich najlepszych przyjaciół, podczas kilku pierwszych dni nagrań strasznie się go boję (śmiech). Myślę sobie: „A co, jeśli mnie zwolni?”. Cierpię na syndrom oszusta. Dlaczego ciągle się tak czuję? To przez szacunek. Więc nie chcę czuć się inaczej.

Co wasza dwójka planuje na przyszłość? Dotarły do mnie plotki o ewentualnym remake’u „Małżeństwa po włosku” z Antonio Banderasem, mówiłaś też, że bardzo chciałabyś zrobić musical ze swoim mężem, Javierem Bardemem?

Pedro ciągle podpuszcza mnie takimi pomysłami. Ja i Antonio, gdy usłyszeliśmy o „Małżeństwie po włosku”, poczuliśmy się, jakby ktoś pokazał nam cukierek (śmiech). Pedro powiedział: „Może kiedyś fajnie by było zrobić ten remake razem”. Kilka miesięcy temu, gdy jedliśmy kolację w Nowym Jorku, opowiedział mi również o historii, którą ma w głowie, z kilkoma piosenkami w scenariuszu. Potem dodał: „Być może nigdy jej nie nakręcę, więc nie ekscytuj się za bardzo”. Może nigdy jej nie nakręci, a może zrobi to w przyszłym roku, kto wie? Ale wtedy zaczęłam go namawiać: „Nie, Pedro, ty musisz zrobić musical!”.

Fot. materiały prasowe

Za rolę w „Matkach równoległych” zdobyłaś już wiele nagród, ale najbardziej znacząca musi być dla ciebie Volpi Cup dla najlepszej aktorki w Wenecji, na festiwalu, na którym po raz pierwszy pojawiłaś się 30 lat temu. Czy poczułaś, że historia zatoczyła koło?

Gdy pierwszy raz pojechałam do Wenecji z filmem „Szynka, szynka”, miałam 19 lat i byłam tym niesamowicie podekscytowana. Byłam tam z Javierem (Bardemem – przyp. red.) i Jordim (Mollą – przyp. red.), z którymi ciągle się emocjonowaliśmy: „Patrz, tam jest Jack Lemmon! Tam stoi Coppola!”. Przez te wszystkie lata byłam tam już wiele razy, ale część mnie nadal reaguje tak samo. To, że wygrałam dzięki filmowi stworzonemu z Pedro, i to, że byłam tam z mężem, było szalenie wzruszające. Zadedykowałam nagrodę mojej mamie i teściowej, które niestety odeszły od nas latem. Gdy dowiedziałam się, że wygrałam, rozpłakałam się.

Jak przeżyłaś ostatnie dwa lata z Javierem i dwójką waszych małych dzieci?

Gdy ma się małe dzieci, większość uwagi skierowana jest na nie. Staramy się, by nie było to dla nich traumatyczne doświadczenie, ale by wiedziały wystarczająco dużo, żeby były odpowiedzialne i chroniły siebie i innych. Mam wrażenie, że dzieci na całym świecie dały dorosłym lekcję odpowiedzialności, empatii i współczucia. Tak szybko wszystko zrozumiały. Gdy mówię im, że nasze pokolenie nie miało takich doświadczeń jako dzieci czy nastolatkowie, nie mogą w to uwierzyć. Pytają: „Naprawdę?”. Ale mam nadzieję, że widać już światełko na końcu tunelu. Nie wiemy tego na pewno, ale ta nadzieja jest mi potrzebna.

Artykuł ukazał się oryginalnie na Vogue.co.uk.

Radhika Seth
Proszę czekać..
Zamknij