Znaleziono 0 artykułów
10.04.2022

Ołena Zełenska: Jak można żyć po czymś takim?

10.04.2022
Olena Zelenska w 2021 r. /(fot. Stephan Lisowski dla Vogue Ukraine)

Najważniejsze to nie przywyknąć do wojny – nie traktować jej jako statystyki. Musicie kontynuować protesty, domagać się działań od waszych rządów. Ukraińcy to tacy sami ludzie jak wy, ale trochę ponad miesiąc temu nasze życie zupełnie się zmieniło” – apeluje Ołena Zełenska, która od początku rosyjskiej inwazji podtrzymuje Ukraińców na duchu i walczy dla nich o wsparcie. O życiu pod okupacją, bohaterstwie swoich rodaków oraz o tym, skąd czerpie nadzieję – z pierwszą damą Ukrainy rozmawia Taylor Antrim z amerykańskiego „Vogue’a”.

„Vogue”: Czy może pani opisać pierwsze dni inwazji? Co zapamiętała pani najbardziej?

Ołena Zełenska: Bardzo dobrze pamiętam jej początek. To był normalny dzień pracy i wieczór: dzieci wracające ze szkoły, zwykłe domowe zajęcia, przygotowania do kolejnego dnia w szkole… Czuliśmy napięcie. Wszędzie dużo się mówiło o możliwej inwazji. Jednak do ostatniej chwili nie wierzyliśmy, że tak naprawdę jest możliwa… w XXI wieku? We współczesnym świecie? Obudziłam się między czwartą a piątą rano z powodu jakiegoś huku. Nie od razu zdałam sobie sprawę, że była to eksplozja. Nie rozumiałam, co to mogło być. Mojego męża nie było w łóżku. Jednak kiedy wstałam, od razu go zobaczyłam, już ubranego, w garniturze, jak zwykle (wtedy po raz ostatni widziałam go w garniturze i białej koszuli – od tamtego czasu zakłada wojskowe ubrania). „Zaczęło się”. To wszystko, co wtedy powiedział.

Nie powiedziałabym, byśmy czuli panikę. Raczej niepewność. „Co powinniśmy zrobić z dziećmi?”. „Zaczekaj” – powiedział. „Dam ci znać. Na wszelki wypadek przygotuj niezbędne rzeczy i dokumenty”. Po czym wyszedł z domu.

Państwa syn ma 9 lat, córka – 17. Co im pani powiedziała?

Dzieciom nie trzeba nic wyjaśniać. Wszystko widzą, tak jak każde inne dziecko w Ukrainie. Oczywiście dzieci nie powinny tego oglądać – ale są bardzo szczere i nie potrafią udawać. Niczego nie da się przed nimi ukryć. Dlatego najlepszą strategią jest mówienie prawdy. Przedyskutowaliśmy wszystko z córką i synem. Próbowałam odpowiadać na ich pytania. Dużo rozmawiamy, ponieważ rozmowa o tym, co boli, niezamykanie się w sobie to dowiedziona naukowo strategia psychologiczna. Naprawdę działa.

Z pewnością myśli pani o bezpieczeństwie swojej rodziny – szczególnie widząc przemoc wobec zwykłych obywateli Ukrainy. Może pani opisać własne uczucia i te związane z pełnioną funkcję?

Wojna natychmiast spowodowała zatarcie granic pomiędzy tym, co osobiste, a tym, co publiczne.  I to prawdopodobnie kardynalny błąd tyrana, który nas zaatakował. Wszyscy jesteśmy przede wszystkim Ukraińcami i Ukrainkami. On chciał nas podzielić, zniszczyć, sprowokować wewnętrzne napięcia, ale to niemożliwe w przypadku Ukraińców. Kiedy jeden lub jedna z nas jest torturowana, gwałcona, zabijana, czujemy, jakbyśmy wszyscy byli torturowani, gwałceni lub zabijani. Nie potrzebujemy propagandy, by być świadomymi obywatelami, by opierać się agresji. To osobista złość i ból, który wszyscy czujemy, uruchamia w nas pragnienie działania, oporu przeciwko agresji, obrony naszej wolności. Każdy działa, jak może: żołnierze z bronią w ręku, nauczyciele dalej ucząc, lekarze przeprowadzając skomplikowane operacje pomimo ataków. Wszyscy staliśmy się wolontariuszami – artyści, restauratorzy, fryzjerzy – bo barbarzyńcy próbują przejąć nasz kraj. Obserwuję wzrost najgłębszych uczuć patriotycznych wśród dzieci. Nie tylko wśród moich, ale wszystkich dzieci w Ukrainie. Wyrosną na patriotów i obrońców swojej ojczyzny.

Jak sobie pani radzi emocjonalnie? Czy ma pani przyjaciół lub inne źródła wsparcia, do których zwraca się w tym trudnym czasie? Jak często kontaktowała się pani z mężem w pierwszych tygodniach wojny? I teraz?

Na początku nie było czasu na emocje. Musiałam zająć się dziećmi, ich stanem psychicznym. Więc starałam się być pewna siebie, uśmiechnięta, pełna energii, tłumaczyć im, że owszem, zejście do piwnicy jest koniecznością, i dlaczego nie można włączać światła. Próbowałam z optymizmem odpowiadać na ich pytania. „Kiedy zobaczymy się z tatą?”. „Wkrótce”. W pierwszych dniach wojny miałam nadzieję, że będziemy mogli z nim zostać. Jednak kancelaria prezydenta stała się jednostką wojskową, a mnie i dzieciom nie wolno było tam przebywać. Kazano nam przenieść się do bezpiecznego miejsca – jeśli znalezienie bezpiecznego miejsca w Ukrainie jest teraz w ogóle możliwe… Od tamtego czasu kontaktujemy się z Wołodymyrem tylko przez telefon.

Z jakimi wyzwaniami spotykają się kobiety w Ukrainie od czasu, gdy Rosja rozpoczęła inwazję?

Chcę, by ludzie na całym świecie zrozumieli, że Ukrainki prowadziły spokojne, nowoczesne życie, takie jakie prowadzą czytelniczki „Vogue’a” w każdym innym kraju. Prawdę mówiąc, to były wasze czytelniczki, ponieważ mamy „Vogue Ukraine”. Nie przygotowywały schronów przeciwlotniczych. Jednak bardzo wcześnie, po tym jak rosyjskie pociski zaczęły trafiać w budynki mieszkalne w różnych miastach, stało się jasne, że Rosja nie ma litości dla żyjących w spokoju obywateli. Wszyscy Ukraińcy przestali czuć się bezpieczni. Musieliśmy nauczyć się, by szybko, gdy tylko usłyszymy syreny, zebrać ludzi, których kochamy, i zejść do najbliższej stacji metra lub piwnicy.

Trzeciego dnia wojny w schronie urodziło się ukraińskie dziecko. Potem tysiące kobiet musiały rodzić w schronach, bo widzieliśmy, co może zdarzyć się w szpitalu położniczym, jak w tym w Mariupolu, który został zbombardowany przez Rosjan. Problemem jest też leczenie dzieci, szczególnie tych, które cierpią na poważne choroby. Matki i babcie od wielu miesięcy mieszkały z nimi w szpitalach. A teraz musimy zabierać je na leczenie za granicę.

Kobiety musiały opuścić okupowane miasta – takie jak Bucza i Hostomel, ryzykując życie pod ostrzałem – z dziećmi i starszymi, często pieszo, bez mężczyzn, ponieważ okupanci nie wypuszczają mężczyzn. Świat widział to na początku marca, gdy ludzie przekraczali wysadzony most w Irpieniu.

A teraz, gdy te miasta są wyzwalane, dowiadujemy się więcej o tym, czego doświadczyły w nich Ukrainki: totalny brak poczucia bezpieczeństwa, zagrożenie przemocą. W tej kwestii konieczne jest międzynarodowe dochodzenie.

A ile kobiet ciągle pozostaje w okupowanych miastach, takich jak Chersoń, Melitopol, Berdiańsk? Nawet nie mogą powiedzieć swoim krewnym, co się z nimi dzieje, ponieważ sieci komórkowe nie działają, a każda próba kontaktu byłaby namierzona.

Pośród ruin w Mariupolu znajdują się dziesiątki tysięcy kobiet i dzieci. Możemy sobie jedynie wyobrażać koszmar, przez który przechodzą, od miesiąca szukając jedzenia, bo pomoc humanitarna do nich nie dociera.

Około 4 milionów kobiet i dzieci wyemigrowało, znajdując schronienie w innych krajach. A bycie migrantem jest trudne, zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Trzeba zacząć żyć na nowo.

Jak to jest, gdy nie możesz nawet założyć własnych ubrań? Jak wyjaśnić dziecku, dlaczego nie śpi we własnym łóżku? To próba, której nie życzyłabym nikomu.

Czy może pani opowiedzieć historię konkretnej kobiety, mimo że jest ich przecież tak wiele?

Mogłabym opowiadać dziesiątki takich historii. Na przykład po wyzwoleniu okolic Kijowa usłyszeliśmy historię lekarki Iryny Yazovej, która została w Buczy. Ratowała sąsiadów i zupełnie obcych ludzi, którzy szukali schronienia i wymagali pomocy medycznej z powodu ran postrzałowych. Dawała im środki znieczulające i bandażowała ich rany. Pomogła nawet przy porodzie – bez światła, wody, gazu, w domu pod ostrzałem. Historia jej codziennych aktów odwagi opowiadana jest teraz przez sąsiadów, którzy zawdzięczają jej życie.

Jest też historia matki z Kijowa – Olgi, która własnym ciałem osłoniła dwumiesięczną córkę, gdy w ich blok uderzyła rakieta. Lub historia nauczycielki z domu dziecka w Czernihowie, Natalii, która żyła w piwnicy z trzydzieściorgiem dzieci (w tym z własnym). Karmiła je, opiekowała się nimi, a potem znalazła samochód i pod ostrzałem (ponieważ Czernihów jest ostrzeliwany od samego początku wojny) wywiozła je w bezpieczne miejsce.

Takich historii jest prawie tyle, ile Ukrainek. Założyłam kanał na Telegramie, gdzie mogą dzielić się swoimi wojennymi doświadczeniami. Historia każdej z nich to historia naszego kraju.

Ukraińskie miasta i miasteczka są straszliwie zniszczone. Czy któryś z pierwszych ataków wskazywał na to, jak daleko Putin i rosyjskie wojsko mogą się posunąć? Czy był to atak na szpital położniczy w Mariupolu? Kiedy poczuła pani, że cienka linia została przekroczona?

Cienka linia, o której mówimy, została przekroczona już pierwszego dnia – tak, pierwszego! Rosja kłamała, mówiąc, że celuje jedynie w jednostki militarne (kłamie zresztą nadal). W rzeczywistości już 24 lutego w mieście Czuhujew w ich ataku zginęła osoba cywilna – pracownica stacji benzynowej, Svetlana, która po prostu wykonywała swoją pracę. To wydarzyło się pierwszego dnia!

Potem zaczęliśmy tracić dzieci. Ginęły od odłamków pocisków w swoich rodzinnych miejscowościach. Zginęło ich już ponad 200.

Każdy taki przypadek to przekroczenie tej cienkiej linii.

Strasznie boli nas blokada Mariupola i zniszczenia, jakich tam dokonano. To ciągle się tam dzieje. Okolice Kijowa wyglądają strasznie, zobaczyliśmy to, gdy rosyjska armia się wycofała. Cały świat dowiedział się o Buczy. To jedno z pięknych niegdyś miasteczek w pobliżu stolicy – jednak tak samo straszne rzeczy wydarzyły się w dziesiątkach wsi i miasteczek wokół Kijowa. Ludzie zabijani na ulicach. Nie wojskowi – cywile! Mogiły obok placów zabaw. Nawet nie umiem tego opisać. Odbiera mi mowę. Ale nie można odwracać wzroku.

Mam nadzieję, że nie tylko my widzimy, jaką wiadomość wysyła Rosja. Nie adresuje jej tylko do nas. To wiadomość dla świata! Takie rzeczy mogą wydarzyć się w każdym kraju, którego Rosja nie lubi.

Razem z mężem prosicie inne państwa o bardziej zdecydowaną odpowiedź na tę inwazję – zwracacie się w szczególności do Stanów Zjednoczonych, prosząc o zamknięcie nieba nad Ukrainą. Czy nadal pani uważa, że Stany właśnie to powinny zrobić?

Tak, prosiliśmy o to oficjalnie i nieoficjalnie. Robił to każdy Ukrainiec w swoich mediach społecznościowych, w czasie protestów. Gdy rozpoczęło się oblężenie Mariupola, stało się jasne, że Rosja nie tylko wystrzeliwuje rakiety, lecz także bombarduje z powietrza. Jedna z bomb spadła na teatr, gdzie ukrywało się ponad tysiąc osób. Około trzystu ludzi zginęło. Wiem na przykład o rodzinie, która straciła tam syna, córkę i wnuczkę. Przeżyli tylko dziadkowie i starsza dziewczynka. Jak można żyć po czymś takim?

Prosiliśmy o zamknięcie nieba, by Ukraińcy nie umierali. Ale NATO uważa, że byłoby to wejście w bezpośredni konflikt z Rosją. Więc czy mogę teraz powiedzieć, że tylko Rosja jest odpowiedzialna za kolejne śmierci? To pytanie retoryczne. Pyta pan, czy byłby to dobry ruch dla Stanów Zjednoczonych. Odpowiadam – i nie dotyczy to tylko Stanów – agresor musi spotkać się ze zdecydowaną odpowiedzią albo poczuje zachętę do dalszych działań. Rosja wie, że Zachód nie będzie chronił nieba, i to zachęca ją do kolejnych zbrodni. Demokratyczny świat musi być zjednoczony i odpowiedzieć w zdecydowany sposób, pokazując, że w XXI wieku nie ma miejsca na mordowanie cywilów i bezprawne naruszanie terytorium innego państwa. Widziałam karykaturę przedstawiającą NATO i inne światowe organizacje obserwujące, jak wali się dom, na którym widniał napis „Ukraina”. To przesada – ponieważ Ukraina jest zaopatrywana w broń. Ale potrzebujemy też ochrony! To prawda, że ci, którzy wyjeżdżają za granicę, otrzymują pomoc. Rządy i miliony zwykłych ludzi w Unii Europejskiej pomagają milionom naszych kobiet i dzieci. Jestem za to dozgonnie wdzięczna.

Jak pani rozumie ostatnie ruchy rosyjskiego wojska? Czy widzi pani jakiekolwiek oznaki, że Rosja mogłaby być skłonna powstrzymać eskalację konfliktu?

To, co ja myślę, nie ma znaczenia. Ważne jest to, co naprawdę się dzieje. Szczerze mówiąc, w Ukrainie nikt nie wierzy w ani jedno słowo wypowiadane przez agresora. Deeskalacja nie jest jeszcze widoczna. Rosjanie wycofali się z okolic Kijowa, ale zintensyfikowali ataki w regionach Doniecka i Odessy.

Jak zwykli obywatele mogą pomóc Ukraińcom?

Najważniejsze to nie przywyknąć do wojny – nie traktować jej jako statystyki. Musicie kontynuować protesty, domagać się działań od waszych rządów. Ukraińcy to tacy sami ludzie jak wy, ale trochę ponad miesiąc temu nasze życie zupełnie się zmieniło. Oni nie chcieli opuszczać swoich domów. Ale często ich domów po prostu już nie było.

Ukraińcy od dawna poruszali się po Europie bez wiz – wielu z nich mogło podróżować i to robiło. Większość naszych obywateli była wcześniej za granicą. Ale nikt nie planował zostać uchodźcą. Traktujcie ich więc jak swoich. Te matki i dzieci marzą jedynie o tym, by wrócić do domu, by znów być ze swoimi rodzinami. Proszę, pozwólcie im się zaadaptować – w domu, pracy, szkole – do czasu, gdy powrót będzie możliwy.

Wszyscy na świecie powinni też wiedzieć, że Rosja prowadzi potężną wojnę informacyjną. Każda informacja, jaką od niej otrzymujemy, powinna być traktowana z ostrożnością i krytycznie analizowana. Ostatnio widzieliśmy w Niemczech, Grecji i w innych krajach kilka prorosyjskich wydarzeń wspierających tę wojnę. To działania Rosjan. Każdy zwykły Rosjanin powinien wstydzić się tego, co robi jego kraj, okrucieństw popełnianych przez wojsko. Nigdy nie nawołuję do przemocy. Ale nie można ufać tym, którzy popierają wojnę.

Jak teraz wygląda pani życie?

Żyję tak jak inne Ukrainki i Ukraińcy. Wszyscy pragniemy tylko jednego: pokoju. A ja, jak każda matka i żona, ciągle martwię się o swojego męża i robię wszystko, by moje dzieci były bezpieczne.

Co daje pani nadzieję?

Moja rodzina – jak każdej Ukraince, i moi współobywatele – niesamowici ludzie, którzy organizują się, by pomagać wojsku i sobie nawzajem. Teraz wszyscy Ukraińcy to armia. Wszyscy robią, co w ich mocy. Słyszałam historie babć piekących chleb dla wojska tylko dlatego, że poczuły takie powołanie. Chcą przyczynić się do zwycięstwa.

Ukraińcy właśnie tacy są. Wszyscy na nich liczymy. Liczymy na samych siebie.

Czy w ciągu ostatniego miesiąca wydarzyło się coś, czego nigdy pani nie zapomni?

Mniej więcej tydzień po rozpoczęciu wojny dzwoniłam w różne miejsca, by dowiedzieć się, gdzie są moi krewni i czy żyją. W pewnej chwili zdałam sobie sprawę, że nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek ich zobaczę – ludzi, których kocham, moich najbliższych! To chyba wtedy po raz pierwszy się rozpłakałam, pierwszy raz pozwoliłam sobie na emocje. Nie mogłam tego znieść.

Nigdy nie zapomnę moich znajomych i przyjaciół, wszystkich mężczyzn i chłopców w wojskowych mundurach. Nie zapomnę, jak odważne są moje koleżanki! Tego, co te kobiety – w czasach pokoju delikatne i eleganckie – są w stanie zrobić podczas wojny! Ich historie są dla mnie inspiracją. Jestem z nich bardzo dumna. I marzę o tym, byśmy znowu się zobaczyły.

Wywiad przeprowadzony drogą mailową we współpracy z „Vogue Ukraine” zredagowano dla klarowności przekazu.

Artykuł ukazał się oryginalnie na Vogue.com.

 

 

Taylor Antrim
Proszę czekać..
Zamknij