Znaleziono 0 artykułów
01.11.2020

Dobra śmierć, czyli nowa kultura pożegnania z życiem

01.11.2020
Arkadiusz Szwed, Odbicie (Fot. Arkadiusz Szwed)

Śmierć powoli wychodzi ze strefy tabu, staje się tematem książek, warsztatów, wystaw czy designu. Ma być dobra, czyli unaoczniona, spokojna, wśród ludzi i nieszkodliwa dla środowiska. – Być może potrzebujemy nowej „ars moriendi”, żeby ją oswoić i zaakceptować, a jednocześnie docenić tu i teraz. Świadomiej i lepiej żyć – mówi ekspertka od teorii designu Katarzyna Andrzejczyk-Briks. Pytamy ją, czy design może pomóc pożegnaniom.

Czy rozmawiała pani z bliskimi o tym, jak powinien wyglądać ich pogrzeb?

Z rodzicami niestety nie zdążyłam, bo obydwoje umarli gwałtownie. Zmarli w szpitalu, nie miałam szansy nawet ich pożegnać, bo w szpitalach obowiązują procedury. Wiedziałam tylko, że tata marynarz, chciał zostać pochowany w mundurze. Ta drobna informacja bardzo mi pomogła.

Martyna Piątek, Pamiętam, (Fot. Martyna Piątek)

Ale mam też inne doświadczenie. W zeszłym roku tragicznie zginęła moja studentka. Tak się złożyło, że rok przed swoim odejściem wzięła udział w warsztatach, na których przeżyła swój symboliczny pogrzeb. Rozmawiałyśmy o tym jako ciekawym przeżyciu. Kiedy odeszła, jej bliscy inspirowali się tą opowieścią w przygotowaniu uroczystości. Dlatego ja w swojej rodzinie przeprowadziłam tę rozmowę. Nie jest ona łatwa, zwłaszcza kiedy ma się dzieci, ale myślę, że bardzo potrzebna.

I co im pani powiedziała?

Że chciałabym, żeby to była radosna uroczystość – celebracja życia, za które jestem wdzięczna, bo mogło się nie zdarzyć. Chciałabym, żeby uroczystość była prosta i nieformalna. Chciałabym też podziękować moim bliskim i przyjaciołom, że ich spotkałam na swojej drodze. Może nagram coś dla nich.

Powiedziałam też, że nie potrzebuję grobu, chcę zostać rozsypana nad morzem, które kocham, ale na to nie zezwala jeszcze polskie prawo. 

Jak towarzyszyć odchodzącym

Często umieranie zaczyna się na długo przed pogrzebem, w szpitalu albo hospicjum.

Niestety tak. Mówię „niestety”, bo ludzie coraz częściej chcą umrzeć w domu, na własnych warunkach. To jest ich symboliczne odzyskanie kontroli nad ciałem i zachowanie intymności. Taką potrzebę obserwuję u osób urodzonych w latach 40. i 50. XX w. To pierwsze pokolenie, które chce zmian, chce po swojemu starzeć się i odchodzić.

Mamy dziś epidemię chorób onkologicznych, więc często śmierć odbywa się w hospicjum, ale to nie musi być miejsce wyczekiwania na śmierć. Może stać się miejscem do życia w jego ostatniej fazie. Wystarczy, że przyjmiemy, że zadaniem personelu jest nie tylko zminimalizowanie bólu i cierpienia, lecz także zapewnienie bliskości i szczęścia. W hospicjum, jak wszędzie, mogą powstawać więzi, pojawiać się przyjemności czy dobre chwile. Skoro wciąż żyjemy, najważniejsza jest jakość czasu, który nam pozostał.

Widok budynku. Pałac – Hospicjum Stacjonarne dla Dzieci, Fundacja Gajusz w Łodzi. (Fot. Agnieszka Bohdanowicz)

Czy może przywołać pani jakiś przykład?

Mam na myśli sytuację, w której starsza pani mówi, że nigdy nie piła Martini, a zawsze była ciekawa, jak smakuje. Pielęgniarki w środku nocy jadą na stację benzynową, żeby spełnić tę małą zachciankę, zanim odejdzie. Albo kiedy umierający mężczyzna tęskni za swoimi gołębiami, więc organizowany jest ich transport do ośrodka, żeby mógł je wypuścić ostatni raz. To są historie, które opowiadali mi pracownicy hospicjum pw. Ojca Pio w Pucku.

Sama śmierć jest równie złożonym procesem co poród, towarzyszy jej szereg symptomów, których zupełnie nie umiemy odczytywać. To niedostępna wiedza, choć przecież rzecz podstawowa. 

Straciliśmy umiejętność odczytywania symptomów zbliżającej się śmierci. Kiedyś w każdej wsi była mądra kobieta, która towarzyszyła umierającemu. Znała dobrze procesy związane ze śmiercią, widziała, że z kończyn odpływa krew albo zmienia się oddech. Potrafiła przez kolejne etapy przeprowadzić umierającego i zgromadzoną wokół niego rodzinę. Wydarzeniu towarzyszyły rytuały, np. modlitwa, palenie świec, pieśni. To było bardzo pomocne, ludzie łatwiej wyrażali trudne emocje i czuli wsparcie bliskich.

W ostatnich latach pojawił się nowy zawód – doula śmierci. Jak wyjaśniła mi Anja Franczak, przygotowująca się do tej roli jako pierwsza w Polsce, jej zadaniem jest „pomóc przejść przez proces umierania świadomie i z czułością”. Opanowanie lęku przed nieznanym.

Czas na nową „sztukę umierania”

Śmierć „po polsku” wydarza się często w szpitalu. Kiedy bliscy dostają wiadomość, dzwonią do zakładu pogrzebowego i rzeczy dzieją się same. A oni udają się na wielkie zakupy – trumny, wieńce, nagrobki…

Pogrzeby bywają dziś naprawdę drogie i ekstrawaganckie – jak ceremonia wystrzelenia prochów w kosmos czy wykonanie z prochów zmarłego diamentu, ale nawet typowy pogrzeb w Europie, Ameryce czy Azji jest drogi. 

Podobne artykułyŻałoba, jętki i akceptacjaMaria Fredro-Boniecka

Dlatego pojawia się zjawisko „ubóstwa pogrzebowego” (funeral poverty), które polega na tym, że koszty pogrzebowe są tak wysokie, że powstaje niemożliwy do spłacenia dług. Często brakowi pieniędzy towarzyszy cierpienie, wstyd i piętno niemożności zapewnienia „przyzwoitego pożegnania” ukochanej osobie. 

W odpowiedzi na całym świecie powstają alternatywne domy pogrzebowe czy spółdzielnie, które zachęcają ludzi do tworzenia tańszych, ale bardziej osobistych uroczystości. Na przykład w Anglii powstały Kluby Trumienne założone przez celebrantki pogrzebowe Kate Tym i Kate Dyer. W Klubach można dowiedzieć się jak przygotować osobistą ceremonię i obniżyć jej koszty, np. wykonując na warsztatach własną trumnę. Każdy z uczestników może ją ozdobić swoimi ulubionymi motywami i porozmawiać z innymi o swoim życiu czy życzeniach dotyczących pochówku. W Wielkiej Brytanii koszty pogrzebu wzrosły w ostatnich 13 latach o 112 proc., więc jest to poważny problem. W Polsce bywają one także niemałe, mimo że mamy dość wysoki zasiłek pogrzebowy.

Klub trumienny, Coffin Club, Warsztaty dekorowania trumny  (Fot. materiały prasowe)

Ale to jeszcze nie koniec zmagań. Po pogrzebie następuje wielkie pakowanie – dorobek zmarłego zostaje przejrzany przez rodzinę i posegregowany.

O tym jak trudne to zadanie Marcin Wicha napisał w książce „Rzeczy, których nie wyrzuciłem”.

 W Szwecji wyszła książka, której oryginalny tytuł mógłby brzmieć „Przedśmiertne sprzątanie”. W Polce ukazała się jako „Sztuka porządkowania życia po szwedzku. Jak sprawić, żeby najbliżsi zachowali po nas wyłącznie dobre wspomnienia”. Autorka Margareta Magnusson radzi w niej, żeby sprzątanie rozpocząć samemu, już po czterdziestce – zacząć zastanawiać się, co jest ważne i cenne tylko dla nas, a co dla naszych dzieci. Namawia, żeby nadmiar rzeczy rozdać, sprzedać, podzielić pomiędzy rodzinę i przyjaciół. A przy okazji zacząć z nimi rozmawiać o starzeniu się i perspektywie odejścia. To ma nie tylko przygotować otoczenie, lecz także sprawić, że sami zaczniemy myśleć o śmiertelności.

Co nam da ta zaduma, poza przygnębieniem?

W średniowieczu istniało coś takiego jak „Ars moriendi”, czyli sztuka umierania. Chodziło o to, by pamiętać, że życie przemija i przygotować nas do śmierci. Używano np. maksymy memento mori [łac. Pamiętaj o śmierci – przyp. red.] i dzięki niej inaczej patrzono na życie. Na jego wartość i wymiar moralny, na jego ulotność. 
Dziś, kiedy wyparliśmy śmierć z naszej kultury, przez dekady była tematem tabu, czujemy przed nią paniczny strach. Być może potrzebujemy nowej „ars moriendi”, żeby ją oswoić i zaakceptować, a jednocześnie docenić tu i teraz. Świadomiej i lepiej żyć. 

Co o śmierci mówi design

Zwyczajowo żałoba trwa rok. W tym czasie przeżywamy wszystkie rocznice, wydarzenia rodzinne, powoli wytracamy tęsknotę i akceptujemy rzeczywistość bez bliskiej osoby. Twierdzi pani, że architektura i design mogą być w tym procesie pomocne.

Moje obserwacje wykazują, że młodsze i średnie pokolenie nie odwiedza cmentarzy, nie ma takiego zwyczaju albo mieszka daleko od rodzinnego domu. Tymczasem „obcowanie ze zmarłymi” jest czymś naturalnym, potrzebnym nam przez całe życie. Żeby je praktykować w nowy sposób powstają specjalne obiekty. 

Szwedzka projektantka Annette Rosendal stworzyła urnę z tablicą „In Memory off”, na której pędzlem do kaligrafii możemy napisać wodą wiadomość do osoby, której już nie ma. Tekst po chwili zniknie, ale w naszej świadomości będzie to ważny moment nawiązywania kontaktu.
Polka Martyna Piątek zaprojektowała zestaw akcesoriów, które można wykorzystać na cmentarzu lub w domu. Na zestaw składają się: wazon na kwiaty, donica z dozownikiem wody oraz pakiet arkuszy do spalania i czarka pamięci ze zbiornikiem na popiół. Zamiast świecy możemy spalić nasączony woskiem arkusz, na którym zapisujemy naszą wiadomość do zmarłych. Prostota i skromność tych przedmiotów pokazują że nie musimy być skazani na kicz i tandetę. 

Annette Rosendal, In Memory, (Fot. Anette.Rosendal)

nnym przedmiotem, który może towarzyszyć nam w domu lub w ogrodzie, jest obiekt „Odbicie” zaprojektowany przez Arkadiusza Szweda. To porcelanowa „soczewka”, która docelowo ma być wykonywana z prochów zmarłego (obecnie nie jest to zgodne z polskim prawem). Kiedy na nią patrzymy, widzimy w niej swoje odbicie, a patrząc na siebie, spoglądamy w pewnym sensie na przodków. Nasze ciała, wygląd, DNA, to przecież zapis tego, kim byli i jak wyglądali.

Poszukiwania nowej formuły na śmierć, pogrzeb i żałobę to próba wypełnienia pustki, jaką pozostawia wycofująca się religia. Nie chcemy rezygnować z ich duchowego wymiaru. 

Każda religia ma bardzo konkretne wskazówki dotyczące pochówku i jest w tej kwestii rygorystyczna. Na przykład Kościół katolicki bardzo długo nie dopuszczał kremacji. W wielu krajach, w Polsce zresztą też, spopielanie zwłok wciąż jest tematem kontrowersyjnym. I to pomimo tego, że na całym świecie kremacji przybywa.  

 

Dziś silnym nowym trendem na Zachodzie są pochówki naturalne, bliskie naturze, ekologiczne. 

Powstają np. biodegradowalne urny, jak projekt pionierki projektowania funeralnego w Polsce Jo Jurgi – urna Kami. W Niemczech popularne stają się cmentarze leśne. Prochy w urnach składane są w korzeniach drzew, często bez tabliczek. Nagrobki można znaleźć tylko za pomocą GPS-u. W Anglii podobne cmentarze zakłada się na łąkach. Ziemne groby z czasem zapadają się, są wchłaniane przez przyrodę, choć przestrzeń jest oczywiście traktowana jako miejsce pochówku i zachowuje swój wyjątkowy charakter. Odwiedzając zmarłych, nawiązuje się kontakt z przyrodą. Cykl umierania i odradzania się życia przynosi pocieszenie, jakiego wiele osób nie odnajduje już w religii.

O świadomej śmierci wychodzą książki, organizowane są warsztaty. Śmierć jest motywem dizajnu i wystaw. Śmierć przestaje być tabu? 

To raczej sygnały zmiany naszej relacji ze śmiercią, która pozostaje wciąż największą zagadką, wyzwaniem, niewiadomą. Zwłaszcza w pandemii COVID-19, kiedy nagle ludzkość odkrywa swoją „śmiertelność”, a medycyna okazuje się niepewna i słaba. Ale może te zbiorowe lęki przed śmiercią można oswoić, wchodząc w samo oko cyklonu? Wypowiadając je i konfrontując z innymi?

Jo Jurga, urna biodegradowalna,Kami (Fot. Materiały prasowe)

Spotkania w ramach ruchu Death Café czy popularne na Zachodzie „Rozmowy o śmierci przy kolacji” [w Polsce książka Michaela Hebba pod tym tytułem ukazała się nakładem wydawnictwa Prószyński – przyp. red.], które odbywają się w restauracjach i domach prywatnych, to inicjatywy oddolne. Każdy z nas może zaprosić gości i samodzielnie zorganizować takie wydarzenie, także online. Te spotkania nie mają scenariusza, nie są warsztatem, nie wymagają od nas wiedzy ani ekspertów. Są po postu wymianą myśli, spostrzeżeń i emocji ludzi, którzy mają potrzebę rozmowy o życiu i śmierci, własnej albo bliskich.  Bo śmierć dotyczy nas wszystkich, jest bardzo ludzka.

Katarzyna Andrzejczyk- Briks razem z Arkadiuszem Szwedem i Martą Łempicką stworzyła wystawę „Dobra Śmierć”, która była prezentowana w ramach Gdynia Design Days 2000 

Basia Czyżewska
Proszę czekać..
Zamknij