Znaleziono 0 artykułów
21.05.2021

William i Harry: Konflikt w mediach społecznościowych

21.05.2021
(Fot. Getty Images)

„Konto @sussexroyal na Instagramie ustanowiło światowy rekord Guinnessa, zdobywając milion followersów w ciągu pięciu godzin i czterdziestu pięciu minut. Zbliżyło się do @kensingtonroyal, dzielonego wcześniej przez obu braci”. Prezentujemy drugi fragment książki „Bitwa braci. William, Harry i historia rozpadu rodziny Windsorów” Roberta Laceya, która ukazała się nakładem wydawnictwa Agora. 

W 2019 roku media społecznościowe, a w szczególności Instagram, stały się areną walki o wpływy prowadzonej przez królewskich braci, Williama i Harry’ego. Założone 2 kwietnia @sussexroyal ustanowiło światowy rekord Guinnessa, zdobywając milion followersów szybciej niż jakiekolwiek inne konto w historii Instagrama – w ciągu pięciu godzin i czterdziestu pięciu minut. Dzięki temu @sussexroyal zbliżyło się do profilu @kensingtonroyal, dzielonego wcześniej przez obu braci, a potem przejętego przez Williama i Kate. Wiosną i latem konkurujące ze sobą konta braci zgromadziły podobną liczbę zwolenników sięgającą około jedenastu milionów i dwustu czy trzystu tysięcy.

Ogromny i natychmiastowy sukces @sussexroyal był w dużej mierze zasługą „Cyfrowego Dave’a” – dwudziestosiedmioletniego Davida Watkinsa, irlandzkiego speca od mediów społecznościowych słynącego z wizjonerskich umiejętności filmowych, którego zespół Sussex ściągnął z Burberry. Watkins zdobył sławę dzięki prowadzonym w internecie działaniom, które odmieniły stary i nieatrakcyjny wizerunek tego domu mody, zamieniając go w nowoczesną, popularną, a nawet hipsterską markę. Podczas letnich miesięcy „Cyfrowy Dave” wykorzystał znakomicie wydarzenia, takie jak narodziny Archiego, by przyciągnąć nowych zwolenników i wyprowadzić nowe konto @sussexroyal na poziom ponad jedenastu milionów obserwujących, osiągając tym samym upragniony remis z @kensingtonroyal.

Dave był pracoholikiem – jak Meghan. Amerykańska wybranka Harry’ego od samego początku książęcej kariery irytowała pracowników pałacu e-mailami i SMS-ami, które słała do nich o świcie. Dave należał do tego samego bractwa rannych ptaszków – niektórzy nazywali je „klubem piątej rano”: kto rano wstaje… W swoim krótkim życiu Watkins zdążył już ukończyć triatlonowy wyścig Ironman w Tajlandii, przebiegł też maratony w Londynie i Paryżu. Jak pisał na swojej stronie internetowej, lubi „dostrzegać pozytywne strony każdej sytuacji”, uważa też, że należy „stale rzucać wyzwanie status quo, stosując podejście »zacznij od dlaczego«”. Czy nie przypomina wam to kogoś, kogo niedawno poznaliśmy?

William i Harry (Fot. Getty Images)

Dave bez wątpienia był tym cyfrowym sprzymierzeńcem, którego Meghan i Harry potrzebowali jesienią 2019 roku. We wrześniu agencja PR Sunshine Sachs analizowała katastrofę wizerunkową, jaką były „Siły ZMIANY” Meghan i gwałtowny spadek popularności księżnej w Wielkiej Brytanii. Tłumaczenie, że redagując w taki, a nie inny sposób specjalny numer „Vogue’a” Meghan kierowała się dobrymi intencjami, nie miało większego sensu. Jeszcze mniej sensowne zdawały się próby dowiedzenia, że przedstawione przez nią treści związane z działalnością społeczną i wzmocnieniem roli kobiet były „słuszne”.

Brutalna rzeczywistość wyglądała tak, że „ewangelia według Meghan” po prostu nie przystawała do królewskich zasad ani do poglądów znakomitej większości „nieprzebudzonych” Brytyjczyków. William i wszyscy najważniejsi członkowie rodziny królewskiej – w tym niezaprzeczalnie książę Karol i królowa – mieli podobne odczucia, a rosnąca dezaprobata przenosiła się z samej góry w dół, na kolejne warstwy społeczeństwa. Miesiąc miodowy dobiegł końca. W różnego rodzaju talk-show Meghan i Harry byli tematem kontrowersji, a nie narodowej dumy i radości. Owszem, „Cyfrowy Dave” spisywał się znakomicie, „rzucając wyzwanie status quo” wraz z przedstawicielami młodszego pokolenia, którzy śledzili instagramowe konto Sussex Royal, ale w istocie był to jedynie margines społeczeństwa. Należało jak najszybciej poprawić wizerunek marki Harry – Meghan w oczach większości poddanych Jej Wysokości.

Firma Sunshine Sachs specjalizowała się w takich przemianach. Zarządzanie sytuacją kryzysową i ratowanie wizerunku były jej znakami firmowymi, czego dowiodła w 2013 roku słynną przemianą internetowej tożsamości supermodelki Naomi Campbell, kiedy to z życiorysu celebrytki podanego w Wikipedii zniknęła wzmianka o „kilku nagłośnionych medialnie wyrokach za napaść”. Agencja zatrudniła „speca od Wikipedii”, który magicznym sposobem usunął ostatnie trzy słowa z encyklopedycznego opisu powieści Łabędź współautorstwa Campbell – „książka została wydana w 1994 roku uzyskując negatywne recenzje” – a także pozbył się frazy określającej jedyny album muzyczny modelki Baby Woman jako „komercyjną klęskę i obiekt żartów krytyków”. Na koniec ten utalentowany fachowiec złagodził nieco wymowę zdania odnoszącego się do sieci restauracji, w którą zainwestowała Campbell, eliminując z niego słowo „niefortunny”.

Sunshine Sachs zaproponowała inną – choć równie przemyślaną – taktykę w odniesieniu do dziesięciodniowej podróży po Afryce Południowej, którą Meghan i Harry planowali na koniec września. Podobnie jak wszystkie wyjazdy rodziny królewskiej podróż ta została zorganizowana przez Biuro Spraw Zagranicznych oraz Wspólnoty w Whitehall i miała wspierać interesy brytyjskiego rządu w regionie. Oficjalnie celem wyjazdu było podtrzymywanie przyjaznych relacji Wielkiej Brytanii z odwiedzanymi krajami – RPA, Botswaną, Angolą i Malawi – oraz wspomaganie lokalnych biznesów i handlu powiązanych z Brytyjczykami.

Z punktu widzenia pałacu Buckingham wyjazd stanowił element strategii Geidta – Manninga, zgodnie z którą Harry i Meghan mieli rozwijać i wzmacniać więzi w obrębie Wspólnoty Narodów. Do tego dochodził dodatkowy „matczyny wymiar” wyprawy Harry’ego do Angoli, gdzie młody książę miał się przechadzać w obecności dziennikarzy po tym samym polu minowym w Huambo, które w 1997 roku odwiedziła Diana. Harry zamierzał tam również wygłosić przemówienie, którego motywem przewodnim byłoby dokończenie procesu, któremu początek dała tragicznie zmarła księżna.

Kierując się tymi wytycznymi, Sunshine Sachs opracowywała wspólnie z młodą parą taktykę odbudowywania wizerunku. Jednym z elementów tej taktyki było ograniczenie do minimum eleganckich strojów i modnych kostiumów, które kojarzyłyby się z „Vogue’em”. Na szczęście afrykańska wyprawa nie obejmowała żadnych oficjalnych bankietów, nie było więc obaw, że Meghan i Harry zostaną sfotografowani w przewidzianych na takie okazje strojach. Mieli poprzestać na prostych ubraniach z etycznie zweryfikowanych źródeł – pamiętaj, Meghan – „modne marki, które postępują, jak należy”. Żadnych prywatnych odrzutowców – tylko loty rejsowe. Zorganizujmy też kilka sesji wspólnego, społecznościowego gotowania, które cieszyło się takim powodzeniem wśród pogorzelców z Grenfell. Z drugiej strony nie należy zbytnio podkreślać idei wzmocnienia roli kobiet. Wybacz, Megs. Możesz odwiedzić jakieś szkoły i ośrodki dla dziewcząt, ale poza oficjalnym programem. A przede wszystkim jak najczęściej pokazujcie Archiego. Koniec z tymi bzdurami o „tajemniczym dziecku”.

Harry oczywiście miał już do czynienia z podobnymi zabiegami w czasach, gdy Mark Bolland starał się odbudować mocno nadwerężoną reputację Camilli. Jednak jeśli chodzi o mroczną sztukę public relations, lord „Czarna Żmija” nie mógł się równać z panem Sunshine.

Pierwsze etapy podróży przebiegały zasadniczo zgodnie z planem. Sesję zdjęciową na lotnisku na wszelki wypadek odwołano, by nikt nie sfotografował pary schodzącej po stopniach samolotu. Pierwsze zdjęcia, które ukazały się w gazetach – i na @sussexroyal – pochodziły z Nyanga, dzielnicy biedoty w Kapsztadzie. Tom Bradby, który relacjonował tę podróż dla ITV, opisał ten rejon „jako stolicę zbrodni w RPA i jedno z najniebezpieczniejszych miejsc na świecie. Przemoc wobec kobiet jest w Nyanga zjawiskiem powszechnym”.

Meghan i Harry odwiedzili w Nyanga Justice Desk, organizację charytatywną wspieraną przez Queen’s Commonwealth Trust, którą teraz współzarządzali (Christopher Geidt był szefem zarządu powierniczego), rozmawiali też nieoficjalnie z dziećmi, które uczyły się tam o swoich prawach i brały udział w zajęciach z samoobrony.

W ośrodku trwały też zajęcia związane ze wzmocnieniem pozycji kobiet w społeczeństwie, Meghan nie mogła więc nie powiedzieć głośno o tym, co leżało jej na sercu. Potrzebowała tylko stanąć na pieńku po ściętym drzewie, by przemówić do tych młodych kobiet, z którymi się identyfikowała. Wtedy też, po raz pierwszy od czasu ślubu, publicznie mówiła o sobie jako o „kobiecie rasy niebiałej”. Gdy Harry obserwował ją podczas tego przemówienia jego oczy lśniły miłością i podziwem.

Archie okazał się gwiazdą wyjazdu, zgodnie z planem. W środę 25 września Meghan i Harry zabrali czteromiesięcznego syna na spotkanie z Desmondem Tutu, laureatem Pokojowej Nagrody Nobla, który walczył niegdyś z apartheidem, a jako arcybiskup Kapsztadu nazywany był również „Arch” (od „archbishop” – arcybiskup). „Arch spotyka Archiego!” – głosił podpis autorstwa „Cyfrowego Dave’a” zamieszczony na Instagramie pod zdjęciem chłopczyka chichoczącego w ramionach Tutu. Po raz pierwszy tak młody członek rodziny królewskiej brał udział w oficjalnej podróży, a radosne zdjęcia dziecka obiegły cały świat.

Zostawiwszy żonę i synka w Kapsztadzie, gdzie mogli trochę odpocząć – a Meghan załatwić również swoje prywatne i mniej nagłośnione sprawy – Harry pojechał na północ, do Angoli, by odwiedzić wciąż nie do końca oczyszczone pole minowe w Huambo.

– To było wzruszające przeżycie – mówił w piątek 27 września.
– Stąpanie po śladach mojej matki… oglądanie przemian, jakim uległo to miejsce, od niebezpiecznego pustkowia po tętniącą życiem społeczność.

Harry twierdził, że wie, co zrobiłaby jego matka, gdyby jeszcze żyła.

– Doprowadziłaby tę sprawę do końca… Więc skończmy to, co zostało zaczęte. Dopilnujmy, żeby ta broń pojawiała się już tylko na kartach podręczników historii.

Chcąc zakończyć inną sprawę, która miała początek znacznie wcześniej, Harry przygotował się do szczególnego upamiętnienia swej matki w ten właśnie, ostatni piątek września. Książę wciąż nie mógł znieść myśli, że firma News International Ruperta Murdocha nadal nie została należycie ukarana za aferę podsłuchową, która dziesięć lat wcześniej dotknęła jego samego, Williama oraz Kate. Zamknięta gazeta „News of the World” wznowiła działalność po kilku miesiącach jako „Sun on Sunday”, serwując czytelnikom to samo menu złożone ze skandali i najść, dzięki czemu szybko znów stała się najczęściej kupowanym dziennikiem w Wielkiej Brytanii. Jakiś czas po ślubie, wspierany przez Meghan, Harry konsultował się z Davidem Sherbornem, uznanym prawnikiem specjalizującym się w sporach z mediami, który wygrywał sprawy dla dziesiątek ofiar kampanii podsłuchowej Murdocha – oraz ofiar Mirror Group.

Gazety doszły do porozumienia ze wszystkimi zwycięskimi klientami Sherborne’a jeszcze przed procesem, wypłacając im duże sumy, by oszczędzić w ten sposób upokorzenia swoim szefom, którzy musieliby składać zeznania i ujawniać publicznie, ile wiedzieli na temat podsłuchów. Jednak Harry nie zamierzał się układać. Nie interesowały go kompromisy. Wyglądało na to, że chce iść do sądu po to, by wraz z resztą świata móc zobaczyć, jak Murdoch i ludzie z Mirror Group się płaszczą i proszą o przebaczenie.

Dwa pozwy Harry’ego dotyczące niewłaściwego wykorzystania tajnych informacji wniesione przez Sherborne’a do Sądu Najwyższego 27 września 2019 miały być zemstą dokonaną w imieniu jego matki. A jej początek miał miejsce właśnie w tym dniu, gdy Harry kroczył jej śladami po polu minowym w Huambo.

* * *

Punktem kulminacyjnym tej wyprawy, który przeszedł potem do historii, były wywiady Toma Bradby’ego z Harrym i Meghan. Dziennikarz i przyjaciel księcia towarzyszył im wraz z ekipą telewizyjną ITV, przygotowując film dokumentalny Harry & Meghan: An African Journey. Otoczony głębokimi ciemnościami nocy, z migoczącymi płomieniami ogniska w tle Harry przyznał, że William i on podążają teraz przez życie „różnymi drogami”. Książę ujawnił wreszcie światu smutną prawdę o antagonizmach, które dzieliły braci od ponad dwóch lat – starał się jednak przekazać tę wieść z dystansem i w odpowiednim kontekście.

– W życiu zdarzają się różne rzeczy, to nieuniknione – mówił Harry. – Ale jesteśmy przecież braćmi. Zawsze nimi będziemy. Teraz kroczymy różnymi drogami, ale on zawsze może liczyć na mnie, a ja zawsze będę mógł liczyć na niego.

Meghan nie poszło już tak dobrze. Bradby’emu udało się złapać księżną na dzień przed powrotem Sussexów do domu, pod koniec podróży, która okazała się ogromnym sukcesem dzięki połączonym wysiłkom FCO, Geidta – Manninga, Sunshine Sachs oraz – w bardzo istotnym stopniu – urokowi i pozytywnej energii samej pary książęcej. Jednak podczas wywiadu Meghan weszła w rolę urażonej „ofiary”.

– Jak się czujesz, Meghan? – pytał Bradby.

– Dziękuję, że pytasz – odparła sztywno i odrobinę wyzywająco.
– Bo mało kogo interesuje moje samopoczucie.

Bradby, wyraźnie zaskoczony, powrócił do pytania.

– Więc jak brzmi odpowiedź? Można powiedzieć, że nie czujesz się najlepiej? Że było ci ciężko?

Na co Meghan odrzekła w końcu:

– Tak.

– Właściwie ukazałem tylko historię, która rozgrywała się na moich oczach – wspominał później Bradby w ABC, omawiając wywiad.
– Wiedziałem, że nie wszystko wygląda tak różowo, jak się wydawało.

Dziennikarz, który był również przyjacielem Meghan, próbował delikatnie wydobyć od niej więcej szczegółów. Księżna wyjaśniła, że bardzo się starała „przyjąć tę brytyjską pozę powściągliwości… próbowałam, naprawdę próbowałam”.

Przestała jednak próbować – mówiła – w obawie przed wpływem, jaki może to mieć na jej zdrowie psychiczne.

– Myślę, że to, co dzieje się wtedy w twoim wnętrzu, jest prawdopodobnie bardzo szkodliwe… Od dawna mówiłam H (tak go nazywam [Harry’ego]), że nie wystarczy po prostu przetrwać, prawda? Jakby nie o to w życiu chodzi. Trzeba się rozwijać, trzeba być szczęśliwym.

Problem polegał na tym, że Bradby wcale nie musiał specjalnie ciągnąć Meghan za język, by zaczęła opowiadać, jak bardzo czuje się szykanowana.

– Kobiety z natury są wrażliwe – mówiła, wracając do czasów sprzed narodzin Archiego. – Szczególnie w czasie ciąży, bardzo łatwo je wtedy zranić. Więc dla mnie jako kobiety było tego bardzo dużo. I jeśli dodasz do tego jeszcze rolę nowej mamy albo świeżo poślubionej żony…

Umilkła, próbując powstrzymać łzy. Obserwatorzy obdarzeni dobrą pamięcią z pewnością przypomnieli sobie w tym momencie autodestrukcyjny ton księżnej Diany podczas wywiadu z dziennikarzem „Panoramy” Martinem Bashirem w 1995 roku. Zwierzenia Meghan, włączone do An African Journey, nie wybrzmiały aż tak przejmująco jak: „w tym małżeństwie jest nas troje”, ale zakończyły wielce obiecującą podróż Sussexów po Afryce Południowej smutnym akcentem. Użalanie się nad sobą i łzy – z którego podręcznika Sunshine Sachs pochodziły te chwyty?

Paradoksalnie, jeden z głównych powodów negatywnych emocji Meghan, które dręczyły ją w drodze powrotnej do Anglii na początku października, pozwolił jej też choć częściowo uwolnić się od stresu. Zarówno Harry, jak i Meghan już wcześniej dzielili się ze światem coraz większą złością, jaką budziła w nich nieustanna napastliwość prasy.

– Za każdym razem, gdy widzę aparat – mówił Harry, odnosząc się do śmierci swej matki otoczonej i ściganej przez fotografów – za każdym razem, gdy słyszę trzask migawki, gdy widzę błysk lampy – wszystko do mnie wraca. To mi o niej przypomina w najgorszy z możliwych sposobów.

Meghan z kolei wspominała, jak jej brytyjskie przyjaciółki ostrzegały ją przed małżeństwem z Harrym, „bo brytyjskie tabloidy zniszczą ci życie”. Jako obyta i – jak jej się wydawało – doświadczona oraz zaprawiona w bojach gwiazda telewizji nie przejęła się tym szczególnie. Jak potem mówiła, nigdy nie zakładała, że to będzie łatwe, ale „myślała, że będzie przynajmniej uczciwe”.

Teraz przyznawała, że była naiwna.

„Kiedy poznałem Meghan, jeszcze przed jej zaręczynami z Harrym, rozmawiałem z nią o prasie – wspominał Bradby w „Sunday Times” w dniu emisji afrykańskiego wywiadu. – Już wtedy coraz gorzej radziła sobie z nieustającą uwagą mediów, z dziennikarzami, którzy próbowali wkraść się w łaski jej rodziny… Wyczuwałem, że Harry poznał nas ze sobą, bym ją uspokoił i zapewnił, że można nad tym zapanować. Z perspektywy czasu widzę, że nie poszło mi najlepiej”.

Agencja Sunshine Sachs też uznała, że może radzić sobie lepiej, i przedstawiła udręczonym królewskim klientom prostą radę – tę samą dobrze przemyślaną, profesjonalną radę, której udzielała również wszystkim najważniejszym klientom w USA: „Pozywajcie skurwieli, aż ich szlag trafi!!”.

Tak właśnie wygląda opracowana niedawno taktyka amerykańskich agencji PR. Jeśli w epoce mass mediów i serwisów społecznościowych wprowadzisz klientów do sądu, głosiło uzasadnienie, to zapewnisz im bardzo skuteczny środek komunikacji i wysłuchanie przed sądem opinii publicznej. I nie ma tu większego znaczenia, czy wygrasz, czy też przegrasz. Dla klientów, którzy bez problemu wypłacają agentom PR honoraria w wysokości dziesięciu do dwudziestu tysięcy dolarów miesięcznie, opłaty sądowe, a nawet grzywny, są tylko drobniakami.

W czasie gdy powstaje ta książka, tego rodzaju strategię stosuje w brytyjskich sądach amerykański aktor Johnny Depp. Gdy książka wędrowała do druku, nie było jeszcze wiadomo, czy pan Depp zostanie oficjalnie oczyszczony z zarzutów o pobicie żony, na co liczył. Ale, tak czy inaczej, miał niewątpliwie okazję przedstawić swój punkt widzenia za pośrednictwem wszelkiego rodzaju mediów po obu stronach Atlantyku – i nie miało to większego wpływu na sprzedaż filmów z jego udziałem. Agencja Sunshine Sachs uważała, że Harry i Meghan mogą przedstawić w sądzie znacznie mocniejsze argumenty na swoją korzyść. Wiedziała również, że bardzo im zależy, by sprawa trafiła przed oblicze sprawiedliwości.

Na początku lutego tamtego roku, gdy Meghan była w szóstym miesiącu ciąży, amerykański magazyn „People” zamieścił na okładce wielki nagłówek zapowiadający główny temat numeru: Tylko u nas! Prawda o Meghan: Jej najlepsze przyjaciółki przerywają milczenie. Poruszone „bolesnymi” kłamstwami brytyjskiej prasy, która „znęcała się” nad Meghan, „jej prawdziwe przyjaciółki” postanowiły opowiedzieć, jaka naprawdę jest „kobieta, którą znają i kochają”. Na siedmiu bogato ilustrowanych stronach pięć spośród najlepszych przyjaciółek Meghan – zachowujących jednak anonimowość – wychwalało jej cnoty, od umiejętności przygotowania „pięciogwiazdkowego posiłku ze śmieci zalegających w lodówce” po jej „bardzo bliskie relacje z Bogiem”. Bezimienne kumpelki broniły Meghan przed niezrozumiałą wrogością mediów w Wielkiej Brytanii, potępiały również zachowanie jej ojca przed ślubem. I to właśnie te uwagi na temat Thomasa Markle’a otworzyły drogę do wszczęcia postępowania sądowego.

Przyjaciółki przypomniały smutną historię przedślubnych perypetii Toma Markle’a z maja poprzedniego roku (opisano je w rozdziale 21.), przedstawiając ją wyłącznie z punktu widzenia Meghan. Ujawniły również, że księżna po ślubie napisała do ojca list, którego same nie czytały, ale bazując na tym, co powiedziała im Meghan, opisały go jako przyjazny i pojednawczy: „To było coś w rodzaju: Tato, tak mi smutno. Kocham cię. Mam tylko jednego ojca. Proszę, przestań mnie oczerniać w mediach, żebyśmy mogli naprawić nasze relacje”.

Po przeczytaniu opowieści przyjaciółek o tej rzekomo koncyliacyjnej wiadomości redaktor naczelna „Daily Mail” z Los Angeles, Caroline Graham, postanowiła udać się do Meksyku, by odwiedzić Thomasa Markle’a i zapytać, czy nie zechciałby pokazać jej tego listu – co też zrobił. Jego zdaniem, tłumaczył Markle w rozmowie z Graham, list wcale nie był utrzymany w pojednawczym tonie. Nie próbował zasypać przepaści, która dzieliła go teraz od córki. Po lekturze tego tekstu Markle czuł się „zdruzgotany”.

– Myślałem, że to będzie gałązka oliwna – mówił do Graham. – A tymczasem to był sztylet wymierzony prosto w moje serce.

Markle wręczył dziennikarce ponad pięć stron wypełnionych eleganckim, odręcznym pismem, pozwalając, by przedrukowano tekst na łamach „Mail”, nie prosząc o żadną zapłatę ani też żadnej nie otrzymując – co gazeta bardzo wyraźnie podkreślała, publikując większość listu w wydaniu z 10 lutego.

Do autora niniejszej książki nie należy rozstrzyganie, czy rzeczony list z sierpnia 2018 wysłany przez Meghan do ojca był gałązką oliwną czy sztyletem. To pytanie stanowi istotę postępowania cywilnego, które wszczęto w brytyjskim Sądzie Najwyższym na podstawie pozwu wniesionego przez Meghan Markle przeciwko Associated Newspapers, wydawcy „Mail”, za pośrednictwem londyńskiej kancelarii prawniczej Shillings 1 października 2019 roku, wkrótce po wyjeździe Meghan i Harry’ego z Afryki.

Podstawą skargi Meghan jest twierdzenie, że zachowała prawa autorskie do tekstu zapisanego na pięciu stronach, które wysłała ojcu, i że „Mail” naruszyło te prawa, publikując treść listu. Jednak niektórzy eksperci w zakresie prawa wydawniczego uważają, że autor praktycznie traci swoje prawa, gdy list zostanie już odebrany, otwarty i przeczytany przez właściwego odbiorcę. Trzymając się więc tej argumentacji, można powiedzieć, że Thomas Markle mógł upublicznić treść listu jako dowód, że Meghan wcale nie była nastawiona tak ugodowo, jak twierdzą jej przyjaciółki.

Jaka jest prawda, ma rozstrzygnąć sąd w Londynie latem 2021 roku, a Meghan i Harry oczywiście są przekonani, że wygrają. Wydaje się jednak, że ich agencja PR nieszczególnie przejmuje się ewentualnością przegranej, bo tak czy inaczej książęca para będzie miała dość czasu, by przedstawić światu cały żal i rozgoryczenie, które w ciągu lat wzbudziły w nich działania brytyjskiej prasy.

Tom Bradby zauważył podczas afrykańskiej podróży, jak „niewiarygodnie zmęczony, wręcz wypalony” wydawał się czasami Harry. Potem jednak w Johannesburgu wydano oświadczenie prasowe o pozwie Meghan przeciwko Associated Newspapers, „któremu towarzyszył bardziej ogólny atak na prasę brukową”, co jakby nieco polepszyło nastrój księcia. To „było szokujące – pisał Bradby – ale miało sens”.

Jako że wcześniej Harry wniósł pozwy przeciwko Mirror Group i Murdochowi, książęca para stanęła teraz do bezpośredniej walki z trzema największymi grupami medialnymi Wielkiej Brytanii, mieli
więc o czym rozmyślać, wracając do Londynu na początku października 2019 roku. Niech rozpocznie się bitwa!

Robert Lacey
Proszę czekać..
Zamknij