Znaleziono 0 artykułów
26.10.2022

„Dzienniki raka”: Blizna jak zbroja

26.10.2022
Audre Lorde (Fot. Getty Images)

Każdego dnia w naszym kraju 15 kobiet umiera na raka piersi. I choć jest to najczęściej diagnozowany nowotwór w Polsce, współczynnik śmiertelności z roku na rok rośnie. Doświadczenie słynnej feministki i poetki Audre Lorde, opisane w jej „Dziennikach raka” wydanych po raz pierwszy w 1980 roku, wciąż jest aktualne.

Główną przyczyną wzrostu śmiertelności w Polsce z powodu raka jest jego późna wykrywalność, która drastycznie obniża szanse na zatrzymanie choroby. Fakt, że po ponad 40 latach od premiery „Dzienników raka” Audre Lorde wydawnictwo Fame Art zdecydowało się na przetłumaczenie książki, wydaje się dziś symboliczny. Można pokusić się o zdanie, że tego typu lektury wymagają jak największego nagłośnienia, bo mogą mieć działanie profilaktyczne. Towarzyszenie autorce w kolejnych etapach mierzenia się z nowotworem oswaja nas z chorobą, ale też unaocznia jej potworność.

„Dzienniki raka” to więcej niż opis przeżywania choroby

Lorde nie lukruje doświadczenia raka, nie bagatelizuje cierpienia, a po prostu daje swoje świadectwo. „Znam ból i przetrwałam go. Pozostało mi tylko oddać mu głos, podzielić się bólem, by mógł stać się użyteczny, żeby się nie zmarnował” – napisała w „Dziennikach raka”, które można również czytać jako feministyczny manifest. Autorka zdecydowała się na podzielenie się swoim cierpieniem, bo miała poczucie, że w przypadku raka, szczególnie raka piersi, kobiety namawiane są do milczenia. W myśl zasady, że o chorobach miejsc intymnych, a za takie postrzega się w naszej kulturze piersi, nie wypada i nie powinno się rozmawiać. Lorde nie tylko w latach 80. mówiła głośno o raku – nie zdecydowała się na rekonstrukcję piersi, co w Stanach jest standardem, w przeciwieństwie do Polski. Z wyboru zajęła więc pozycję outsiderki, co daje niepowtarzalną szansę na wnikliwą obserwację i diagnozę społeczną.

Rolę odmieńca Lorde przyjmowała w swoim życiu wielokrotnie. Jako czarna, lesbijka, z bardzo poważną wadą wzroku, wywodząca się z biednej imigranckiej rodziny była przyzwyczajona do zabierania głosu z ostatniego rzędu. I wiedziała, w jaki sposób to robić, żeby zostać wysłuchaną albo przynajmniej zauważoną. Aktywizm wpisany był w jej naturę i nie brakuje go również w „Dziennikach raka”, które poza opisem doświadczenia przeżywania choroby są też refleksją na temat roli ciała w społeczeństwie oraz granic między prywatnym a publicznym. Szczególnie wybrzmiewa to w ostatniej części książki, poświęconej rekonstrukcji piersi i presji, jaką wywołuje się na kobietach, żeby po chorobie jak najszybciej wróciły do dawnej formy. Lorde odrzucała ten koncept, decydując się na przeżycie w pełni swojego braku. Utratę prawej piersi porównywała do bólu oddzielenia od matki i nadała temu doświadczeniu wręcz symboliczne znaczenie.

Po piersi przeżywała żałobę, która przyjmowała wszelkie odcienie – od złości, braku zgody, przez poczucie bycia niepełną i lęk przed odrzuceniem, po akceptację i siłę, która rodzi się z tego doświadczenia. W „Dziennikach raka” dała tym wszystkim uczuciom wybrzmieć, bo miała nieodparte wrażenie, że jedyną drogą do zrozumienia jest pełna otwartość na to, co przychodzi.

(Fot. Getty Images)

Audre Lorde zapisała bunt i niezgodę na dyskryminację

„Dzienniki raka” to lektura na wskroś cielesna oraz intymna. Książka składa się z fragmentów prywatnego dziennika autorki, w jakim dokumentuje ona chorobę dzień po dniu, i komentarzy oraz refleksji, które przychodziły do Lorde na przestrzeni kilku lat po przebytej mastektomii. Dzięki temu mamy okazję, żeby przyjrzeć się chorobie z różnych perspektyw, poznać jej najpotworniejsze oblicze w postaci ran, ropni, szwów i opuchlizny, ale też zobaczyć ją jako pamiątkę, bliznę, świadectwo siły. Bo tym, co najmocniej wybrzmiewa w dziennikach, jest poczucie, że zmierzenie się z nowotworem oznacza stanięcie ze śmiercią oko w oko, i wyjście z tego starcia zwycięsko. Doświadczenie własnej śmiertelności jest też najtrudniejszym aspektem choroby dla Lorde. Nie utrata piersi, bo bez niej można, choć trudno, wyobrazić sobie życie, a spotkanie z największym lękiem, jakim jest umieranie. Lęk ten nie mija ani po diagnozie, ani tym bardziej po operacji. Autorka w dziennikach wielokrotnie wspominała, że życie po nowotworze już na zawsze jest naznaczone strachem. I choć walkę zwyciężyła, miała poczucie, że odebrała jej ona niewinność, która każdego kaszlu nie interpretuje jako raka płuc, a gorączki jako złośliwego nawrotu.

Rak, którego u autorki zdiagnozowano, kiedy miała 44 lata, pokazał jej tymczasowość życia i na głos zaczął odliczać dni, jakie pozostały. Ta świadomość wpędziła Lorde z jednej strony w poczucie, że musi maksymalnie produktywnie wykorzystać czas, a z drugiej spowodowała niezgodę na mierzenie życia miarą jego efektywności. „Dzienniki raka”, jedna z najgłośniejszych książek poetki, to efekt starcia tych dwóch emocji.

Najciekawsza w tej lekturze jest generalna refleksja na temat nowotworów i obwiniania za nie osób chorujących. Lorde w swoich zapiskach wielokrotnie podkreśla, że system, stawiając jej diagnozę, automatycznie próbował wywołać w niej poczucie winy. Bo w gabinecie rozmawia się głównie o późnym wykryciu nowotworu, roli samobadania i znaczenia stylu życia dla rozwoju raka. Autorka czuła głęboką niezgodę na frazes, z jakim spotykała się podczas choroby – że nikt prawdziwie szczęśliwy nie zachoruje na raka; sugeruje też, jakże nieetyczne byłoby bycie wiecznie szczęśliwym w dzisiejszym świecie.

Umiejętnie wypunktowała bolączki współczesności, wskazując na rosnącą przemoc, podziały społeczne, zanieczyszczenie środowiska i ekologiczną niesprawiedliwość. Co więcej, sugerowała, że American Cancer Society świadomie nie nagłaśniało związku między tłuszczem zwierzęcym a nowotworami piersi i koncentrowało uwagę na profilaktyce raka płuc, na którego statystycznie częściej chorują mężczyźni. W tym zachowaniu Lorde dopatrywała się jawnej dyskryminacji i zgłaszała swój głośny sprzeciw. „Dzienniki raka” są też zatem zapisem buntu i niezgody na politykę państwa. Na kolejnych kartkach książki widzimy, jak w miejscu blizny po amputowanej piersi rośnie zbroja, która zamienia ofiarę w bojowniczkę. Nie bez przyczyny w „Dziennikach raka” jest też część poświęcona amazonkom oraz ich roli w kulturze.

„Dzienniki” są lekturą bolesną, niełatwą, ale też zaskakująco aktualną, a nawet miejscami wyprzedzającą swoje czasy, dającą nadzieję, ale też poczucie wiary we wspólnotę, bo autorka wielokrotnie podkreślała rolę najbliższych jej kobiet w procesie zdrowienia. Lektura tej książki unaocznia poglądy, jakie głosiła Lorde, kwestionując mit jednolitej kobiecej tożsamości. Uważała, że kobiety powinna łączyć świadomość różnorodności. „Dzienniki raka” to zapis jej indywidualnego doświadczenia, z którym nie trzeba zawsze się zgadzać, ale trzeba potraktować jako ważny i równy głos w sprawie.

„Dzienniki raka”, Audre Lorde, tłumaczenie Anna Dzierzgowska, Wydawnictwo Fame Art (Fot. materiały prasowe)
Olga Święcicka
Proszę czekać..
Zamknij