Znaleziono 0 artykułów
18.04.2022

Mistrzynie bazarowej gry: od kowbojek za grosze po fotele Chierowskiego

18.04.2022
Barbara Starecka, Agata Wojtczak, Kamila Wagner / Archiwum prywatne

Starociowa turystyka kusi mnie bardziej niż wakacje za granicą – mówi Kamila Wagner, redaktorka mody „Vogue Polska” i fanka zakupów na pchlich targach i bazarach. Razem z Agatą Wojtczak, współzałożycielką biżuteryjnej marki Maar, i Barbarą Starecką, dziennikarką, krytyczką kulinarną i autorką bloga „Nakarmiona Starecka”, opowiadają o dziełach sztuki za kilka złotych, perełkach vintage i mieszkaniach urządzonych meblami ze śmietnika.

Zamiłowanie do „szperactwa” mają we krwi, choć do wypraw na bazary, targowiska i śmietniki motywują je chęć życia w duchu zero waste, szacunek do dawnego rzemiosła, jakość, której próżno szukać w sklepach „z nowym”, oraz tęsknota za dawnymi czasami. Nam opowiadają o swoich najcenniejszych zdobyczach za grosze, kupieckich technikach i ciekawych miejscach, gdzie warto się wybrać na zakupy z drugiej ręki.

Bazarowe pierwsze wspomnienie

Kamila: Zielony rynek – bazar w moim rodzinnym mieście, który dzieli się na dwie części: plenerowy warzywniak i sekcję targową. Tam na metalowych długich ławkach w soboty handlowano ciuchami i małymi przedmiotami codziennego użytku. Były i starocie, i rzeczy z Primarku hurtowo ściągane z Anglii. Chodziłam tam z mamą, później sama sprzedawałam rzeczy, które zalegały w domu, żeby zarobić na wakacje.

Agata: Na targi staroci jeździłam od wczesnego dzieciństwa. Moja mama zabierała mnie regularnie na poszukiwanie skarbów vintage. Nie powiem, żebym była tym wtedy zachwycona. Dziś ona wciąż woli kupować ubrania, a ja z kolei gustuję w ceramice, szkle i dodatkach do wnętrz.

Barbara: Moja mama miała kopalnię wspaniałych ubrań (do tej pory mam jej płaszcz z ciekawej wełny, podobno wielbłądziej, oraz espadryle i poszetkę Marimekko, przywiezione z Helsinek w latach 70.). Rosłam w domu, w którym zwracano uwagę na jakość materiałów. Ponieważ nie było wtedy jeszcze vintage shopów, za to panował zachwyt fast fashion, bo pojawiały się pierwsze sieciówki, alternatywą były tylko lumpy, gdzie odzież była sto razy przeprana. Przełomem był czas rozkwitu gastronomii i mody z drugiej ręki, czyli dwa ważne dla mnie wydarzenia, które zbiegły się w czasie – było to ponad dekadę temu. Wtedy pojawiły się pierwsze wielkie targi spożywcze, markety i bazary. „Gastronomiczne pop-upy” ruszyły w Polsce w tym samym czasie co targi mody z drugiej ręki organizowane w kinach, klubach i domach kultury. Zamiast do butiku pod konkretny adres szłam wtedy na tzw. event.

Fot. Agata Wojtczak, Archiwum prywatne
Fot. Agata Wojtczak, Archiwum prywatne
Fot. Agata Wojtczak, Archiwum prywatne
Fot. Agata Wojtczak, Archiwum prywatne

Na straganie w dzień targowy…

Kamila: Lubię dać sobie czas. Obejrzeć wszystko po kolei, brudząc ręce i kolana. W miejscach, w których bywam regularnie, mam swoją ścieżkę i lubię ją rutynowo powtarzać. Pogrzebać tam, gdzie innym nie chce się zaglądać, nawet jeśli nie mam nadziei, że znajdzie się coś w kartonie pełnym potłuczonego szkła. Szkoda wstawać o piątej rano, żeby patrzeć po łebkach. Wybieram to, co do mnie „mówi”. Nie patrzę na sygnatury, metki, marki.

Agata: Wychodzę z założenia, że wizyta na bazarze ma być przede wszystkim przyjemnością i rozrywką. Nic na siłę. Raczej nie nastawiam budzika, choć zasadą jest, że w takie miejsca jeździ się wcześnie rano. Z moim chłopakiem i jednocześnie współzałożycielem Maar, Antonim, budzimy się w niedzielę i jedziemy, a po zakupach (nigdy nie wracamy z pustymi rękami) idziemy na śniadanie – to nasza tradycja. Lubię grzebać w pudłach, bo można tam znaleźć ładną ceramikę za kilka złotych. Gdy czuję, że wypada się targować, proszę Antoniego, żeby wypytał, co ile kosztuje.

Barbara: Mój system brzmi: „po kolorach”. Zwykle wiem, co mnie interesuje i na co poluję, więc nie tracę czasu na oglądanie innych rzeczy. Na przykład teraz jestem w fazie na poszukiwanie kombinezonów vintage z lycry i marzę o ich większej kolekcji. Muszę jednak przyznać, że formuła dużych targów trochę mnie przerasta, coraz rzadziej potrafię kupować w takiej skali, wolę kameralne warunki.

Największe zdobycze z pchlich targów

Kamila: Piękny srebrny pierścionek z koralem i naturalną nieregularną perłą za kilka złotych. Gdzie jest? Chciałabym wiedzieć. Mam też pokaźną kolekcję starych magazynów o modzie i zjawiskach paranormalnych – uwielbiam je i regularnie do nich zaglądam. Za ok. 10 złotych kupiłam piękne, ręcznie robione kowbojki. Uwielbiam moje szklane tace, szklanki z malowanymi żółtymi gruszkami, kolorowe klosze do lamp, które wiszą na oprawkach z Ikei. Mój ulubiony łup na dziś to dmuchane kolczyki koła kupione w 23-stopniowym mrozie na warszawskim Kole za 23 złote. Zbierają komplementy non stop, więc warto było trochę odmrozić dłonie.

Agata: Talerzyk z nazwami francuskich serów, małe pastelowe kubki, w których rano piję kawę, czy szklana łyżeczka, która wygląda jak z nowej kolekcji Hay. Jednak najlepszym łupem jest szklana długa ryba w niebiesko-srebrne wzory. Kiedyś podczas sobotniego śniadania sprawdzaliśmy coś z Antonim w telefonie i nagle wyświetliła mu się relacja chłopaka z bazaru na Kole. W tle zobaczyliśmy właśnie tę rybę. Natychmiast postanowiliśmy, że po nią jedziemy. Ryba na nas czekała. Stwierdziliśmy, że będzie idealnie pasowała do naszej nowej kuchni. Wymyśliłam, że będzie stała w centralnym miejscu na półce, ale okazała się za długa, więc ostatecznie specjalnie pod nią przerobiliśmy meble.

Barbara: Włoskie skórzane sandałki na drewnianym obcasiku, które czekały na mnie na warszawskiej Olimpii, leżąc na prześcieradle. Dokładnie takie, o jakich marzyłam, dlatego zapłaciłam za nie trochę więcej, niż chciała sprzedająca. Takie momenty przywracają mi prawdziwy obraz świata, myślę: dzisiaj ja te sandałki kupuję, a może kiedyś będę je sprzedawać. Moje największe skarby pochodzą ze śmietników. Za każdym razem, gdy przechodzę obok i widzę, że się coś się w nich kotłuje, to nie omieszkam zajrzeć. Mam świetną szafkę z porządnego drewna (czyli znowu – jakość!) na książki kucharskie, którą pewnego razu ledwo przytaszczyliśmy z mężem do domu (od tej pory przeprowadza się z nami od mieszkania do mieszkania). Mam też piękne secesyjne lustro przemalowane na turkusowo, które ktoś wyrzucił z mieszkania w warszawskiej kamienicy przy ul. Bagateli. Było ewidentnie częścią toaletki, odłamaliśmy, co trzeba, i teraz wisi w przedpokoju. Są też u nas wspaniałe fotele Chierowskiego, które gniły w jednym z ośrodków wczasowych z lat 80. w Wildze pod Warszawą. Oddałam je do tapicera, wymieniłam gąbkę i sprężyny.

Fot. Barbara Starecka, Archiwum prywatne
Fot. BarbaraStarecka, Archiwum prywatne
Fot. Barbara Starecka, Archiwum prywatne
Fot. Barbara Starecka, Archiwum prywatne

Starociowy spot z mapy marzeń

Kamila: Chciałabym kiedyś pojechać na niedzielny targ staroci w Częstochowie, moja serdeczna koleżanka regularnie kusi zdjęciami zdobytych tam fantów. Jakiś czas temu znalazłam w internecie mapę mazowieckich pchlich targów z terminarzem. Starociowa turystyka kusi mnie bardziej niż wakacje za granicą, więc to chyba pomysł na lato. 

Agata: Mamy w planach kilka targowisk w okolicy Warszawy do odwiedzenia. Chcielibyśmy w końcu pojechać np. do Słomczyna, ale to wiązałoby się ze wstaniem bardzo wcześnie, więc jeszcze się nie zebraliśmy. Z zagranicznych miejsc, wydaje mi się, że mogłoby mi się podobać na targu staroci gdzieś w Skandynawii.

Barbara: Mam całą mapę miejsc w Europie, do których chciałabym zajrzeć, od Berlina po Tel Awiw. To kameralne vintage shopy, które zawsze oddają klimat miejsca, w którym się znajdujesz. Po ubraniach, które są na półkach, potrafię stwierdzić, w jakiej części świata jestem. To najlepsze pamiątki z podróży, jakie można przywieźć.

Fot. Kamila Wagner, Archiwum prywatne
Fot. Kamila Wagner, Archiwum prywatne
Fot. Kamila Wagner, Archiwum prywatne
Fot. Kamila Wagner, Archiwum prywatne

„Rzemiosło” to hasło przewodnie kwietniowego wydania „Vogue Polska”. Więcej inspiracji znajdziecie w magazynie. Do kupienia w salonach prasowych i online

Agnieszka Zygmunt
Proszę czekać..
Zamknij