Znaleziono 0 artykułów
11.12.2022

Eklektyczny dom w Aninie

11.12.2022
(Fot. Ład Studio)

Posrebrzana cukiernica z wiewiórką, chińskie świeczniki z kości słoniowej, bawarskie filiżanki do mokki, karafka młodej marki, rzeźba, którą mąż wykonał, kiedy miał 10 lat. Eklektyczny dom w Aninie stomatolożka Karolina Obroniecka urządziła z duszą.

Nasz dom pochodzi z 1970 r. Stawiany był w dość trudnych dla budownictwa czasach – liczyła się oszczędność, nie dbano więc o estetykę ani o jakość materiałów – opowiada Karolina Obroniecka, stomatolożka z zamiłowaniem do pięknych przedmiotów i sztuki. – Kupiliśmy go ze względu na lokalizację. Dorastałam niedaleko, bo w Marysinie Wawerskim, od zawsze lubiłam te rejony Warszawy. Mamy widok na ogród ze starodrzewem sosnowym. Najbardziej spektakularnie wygląda to wieczorem, kiedy pojawia się mgła. Efekt jest czarodziejski. Przyroda działa na mnie terapeutycznie – dodaje właścicielka.

Artystyczny Anin

Osiedle Anin zaczęło powstawać w pierwszej dekadzie XX w. Pozwoliła na to rozbudowa kolei, dzięki której w letnie dni warszawiacy mogli spędzać czas wśród zieleni, oddychać świeżym powietrzem, popijając kryniczną wodę. Z czasem Anin zapełniał się ludźmi także zimą. Swoje posiadłości budowali w nim przedstawiciele inteligencji, w tym sporo artystów, m.in. Konstanty Ildefons Gałczyński oraz Julian Tuwim.

Pół roku przed ostateczną decyzją intensywnie sprawdzaliśmy nieruchomości w internecie. Pod uwagę braliśmy kilka domów w tej okolicy. Stanęło na tym – mówi Obroniecka. Bryła powstawała zgodnie z powojennymi wytycznymi projektowymi, które nie pozwalały na projektowanie mieszkań o metrażu większym niż odgórnie narzucony. Pierwotny projekt zakładał, że dom będzie służył dwóm rodzinom. Parter i pierwsze piętro mają dokładnie ten sam układ – wszystkie pomieszczenia są zdublowane. Nowy projekt, do którego Karolina zaangażowała pracownię Tatemono, ze względów konstrukcyjnych zakładał utrzymanie oryginalnego układu. I tak, na parterze od strony ogrodu powstał spory pokój dzienny, od strony północnej kuchnia, gabinet męża Karoliny oraz łazienka, a na piętrze pokoje dzieci, duża sypialnia i druga łazienka.

(Fot. Ład Studio)

Wszystko do zmiany

Rodzina mieszka tu półtora roku, a prace remontowe trwały około dwóch lat. – Mój zawód wymaga posiadania konkretnego zestawu cech i usposobienia, trzeba być bardzo dokładnym, wręcz perfekcyjnym. Taka jestem, a ten remont był dla mnie dużą sztuką kompromisu, na wiele niedoskonałości, rzeczy niedopracowanych przez ekipę remontową musiałam przymknąć oko. Remont sporo mnie nauczył – mówi właścicielka.

Przed remontem ściany klatki schodowej obite były pomalowanymi na ciemny brąz płytami OSB, na podłodze leżał stary, zniszczony parkiet, a ściany oklejały tapety. Elewację pokrywał tynk w odcieniach brązów. Okazało się, że po zerwaniu tapet i klepek do zrobienia było dosłownie wszystko – od wylewek przez każdą z instalacji po wymianę okien i naprawę dachu. – Dla nas bardzo ważne było, by do wnętrz wpuścić jak najwięcej światła, dlatego okna od strony południowej zostały powiększone na niemal całą szerokość pomieszczeń – mówi Karolina

To był niełatwy czas, dlatego że byłam w drugiej ciąży. Codzienna aktywność na budowie ze sporym brzuchem była wyzwaniem. Drobne prace, jak hydroizolacja schodów zewnętrznych czy miejscowe zacieranie ścian, w dużej mierze robiłam sama – wspomina Karolina. – Całe szczęście architektka Ania Pydo z Tatemono zajmowała się inwestycją całościowo – od koncepcji, dużego, wyjściowego remontu samego budynku, po wyposażenie wnętrz w najmniejsze detale. Projekty dziewczyn znałam już wcześniej, lubiłam to, że są minimalistyczne, schludne, nieco japońskie w klimacie. Wiedziałam, że gdy kupimy dom, to właśnie z nimi chciałabym współpracować. Musiałyśmy skonfrontować moje pomysły, lubię stare przedmioty, pchle targi i mam tendencję do zagracania przestrzeni. Wiedziałam też, że z poprzedniego mieszkania mamy już pewien pakiet skandynawskich mebli z lat 60., które miały się z nami przeprowadzić. Oprócz tego, dałam architektce wolną rękę, wiedziałam, że jeśli zacznę dorzucać swoje trzy grosze, nie będzie oczekiwanego efektu. Ania zaproponowała wprowadzenie do wnętrza współczesnych mebli, by przełamać styl vintage. Powstało to, co lubię najbardziej, czyli jednak pełen eklektyzm – tłumaczy. 

(Fot. Ład Studio)

Eklektyzm kontrolowany

Meble, które Karolinie towarzyszyły już wcześniej, nowe znaleziska, produkowane współcześnie klasyki designu, a nawet rzeczy z sieciówek stworzyły zbiór idealny. Sporo z nich to przedmioty, obok których trudno przejść obojętnie. Białe ściany i ograniczona ilość wykończeniowych materiałów pomogły w osiągnięciu tego efektu. Podłogi na klatce schodowej oraz obie łazienki w całości zostały wyłożone marmurem calacatta gold o bogatym użyleniu, co dało bezkompromisowy efekt i nawiązało do kamieni używanych w wykończeniu reprezentacyjnych budynków w czasach, kiedy powstawał dom. 

W salonie stanął duński bufet oraz sideboard: – To wyjątkowy dla mnie mebel, niemal nie do dostania na rynku. Kupiłam go ponad siedem lat temu – mówi Karolina. Ten teakowy sideboard z lat 60. wyprodukowany był przez Bernh. Pedersen & Søn, firmę rodzinną powstałą w 1902 r., prowadzoną do dziś przez czwarte pokolenie rzemieślników. W trakcie remontu Karolina poszukiwała na aukcjach internetowych kolejnych ciekawych egzemplarzy mebli vintage. Tak do domu trafiły stół ze szklanym blatem w stylu memphis z lat 80., etniczna ławka, biurko w gabinecie, a także dwa szwedzkie, klubowe fotele wykonane ze skóry i palisandru projektu Arne Norella dla marki Coja z lat 60. – Do stołu chciałam kupić osiem takich samych krzeseł DC Anders marki Ethnicraft. Uznałyśmy, że dwa szczytowe, by wprowadzać trochę charakteru, powinny być inne. W internecie znalazłam wyjątkowe modele, z rzeźbieniami i siedziskiem z trzcinowej plecionki, których proweniencja nie jest niestety znana – mówi Karolina.

Szafki oraz proste dębowe i białe fronty kuchenne są z sieciówki, granitowy blat ma lekko różowe zabarwienie, które było punktem wyjścia dla kolorystycznej aranżacji całego pomieszczenia. Krzesła to kolejny nabytek vintage, model Mikado 1800 z lat 70., projektu Waltera Leemana dla niemieckiej firmy Kusch+Co produkowany w różnych wariantach kolorystycznych i z kilkoma formami pleców. To pomieszczenie oświetlają stojąca i wisząca lampa Flowerpot projektu Duńczyka Vernera Pantona z 1968 r. Projekt składa się z dwóch półkolistych, emaliowanych stalowych mis ułożonych pionowo naprzeciw siebie.

W sypialni najbardziej charakterystyczny element to chińskie szafki zdobione masą perłową i kamieniami kupione przez rodziców Karoliny na warszawskim targu staroci Koło. – Przy oknie stoi kwiat grudnik, który należał jeszcze do mojej babci, po niej pielęgnował go mój tata, który niedawno przekazał go nam – mówi Karolina. Na podłodze leży niemiecki dywan z lat 90. minionego wieku. Sofa i fotel to model Oslo marki Muuto.

(Fot. Ład Studio)

Mieszkanie ze sztuką

I tu, jak w innych pomieszczeniach na ścianach, pojawia się sztuka, która zajmuje w życiu Karoliny ważne miejsce. – Przeprowadziliśmy się tu już z większością obrazów. Trudno powiedzieć, kiedy był początek mojego kolekcjonowania. Myślę, że świeżo po studiach, na targach młodej sztuki, kupowałam pierwsze pozycje. Dwa obrazy, „Goryle” w salonie i „Makaki” w sypialni autorstwa Aleksandry Bujnowskiej, dostaliśmy od moich sióstr w prezencie ślubnym. To zdecydowanie moja ulubiona artystka. Uwielbiam ją za to, że jej prace mają wątki przyrodnicze, zawsze niosą za sobą emocje, są dopracowane w najmniejszym, dentystycznym szczególe, a to w obrazach robi na mnie duże wrażenie. Dwa obrazy nad sofą są autorstwa Agnieszki Zabrodzkiej. Nad kuchennym stołem wisi praca Dagmary Dziewiątkowskiej. Obok niej powiesiłam różowo-pomarańczowy obraz namalowany przeze mnie. Malowanie to coś, na co chciałabym znaleźć więcej czasu. Ta czynność wpływa na mnie kojąco, pozwala stworzyć coś od zera i przełożyć emocje na płótno. 

(Fot. Ład Studio)

Mariaż starego z nowym

Mariaż starego z nowym widać w każdym miejscu domu. Oprócz sztuki, wnętrze ozdabiają nieliczne, ale wyjątkowe bibeloty: posrebrzana cukiernica z wiewiórką, chińskie świeczniki z kości słoniowej, w bufecie – obok porcelanowych, bawarskich filiżanek do mokki czy kryształowych szklanek – nowoczesna karafka młodej marki Lagom, a na nim rzeźba, którą mąż Karoliny wykonał, kiedy miał 10 lat. 

Pytana o ulubione przedmioty, Karolina odpowiada: – Przedmiot, który mógłby dziś trafić do mojego domu, musi być niepowtarzalny. Lubię też nieco ironiczne, puszczające oko elementy wystroju. Dlatego w holu pojawiły się wieszaki grzyby i ślimaki marki Seletti, a także nie jedna, a dwie figurki – „Dziewczyna na kielichu kwiatu” z Wytwórni Wyrobów Ceramicznych Steatyt Zygmunta Buksowicza w Katowicach. Miałam jedną, kiedy na pchlim targu w Falenicy zobaczyłam kolejną, nie mogłam się powstrzymać przed kupnem. W pokoju córki stoi metalowe łóżko, w którym jako dziewczynka spałam i ja. Do starych rzeczy pałam coraz większą miłością. Takie przedmioty uwielbiają moi rodzice, jeszcze parę lat temu nie spodziewałabym się, że i ja je pokocham. Okazuje się, że czas i geny robią swoje. Mój dom rodzinny wypełniony jest starociami, mama ma kolekcję porcelany, świetne wyczucie stylu, od mody po detale wnętrzarskie, to zapewne mnie ukształtowało.

Aleksandra Koperda
Proszę czekać..
Zamknij