Znaleziono 0 artykułów
04.07.2019

„Farba znaczy krew”: Energia z brzucha

04.07.2019
Paulina Ołowska, „Byłam solistką baletową w operze” (Krystyna Mazurówna) (Fot.Dzięki uprzejmości artystki i Fundacji Galerii Foksal, Warszawa)

Trwająca właśnie w warszawskim Muzeum Sztuki Nowoczesnej międzynarodowa wystawa dzieł współczesnych malarek jest próbą odwrócenia spojrzenia na figurę artystki. – Interesowało mnie dokopywanie się do cielesnych źródeł doświadczenia – tłumaczy kuratorka wystawy Natalia Sielewicz.

Kobiety na portretach dawnych mistrzów, złapane w sieć męskich spojrzeń i zatrzaśnięte w narzuconych pozach i kostiumach, stawały się jedynie fetyszem malarzy. Gdy dziś kobieta patrzy na kobietę, dawne strategie pękają. Tytuł wystawy w warszawskim Muzeum Sztuki Nowoczesnej – „Farba znaczy krew”, zaczerpnięty z męskocentrycznej myśliwskiej narracji, sugerować mógłby typową opowieść o przemocy, której wciąż poddawane są kobiety. Tymczasem malarki ujawniają na płótnach dziką, nieokiełznaną, wręcz niebezpieczną siłę, niosącą zniszczenie, ale i wyzwolenie. Na wystawie spotkamy więc nie subtelne nimfy, słodkie istoty, „urocze panie”, ale szamanki, rozpruwaczki, wiedźmy. Od artystek urodzonych w latach 60., takich jak Penny Goring i Magda Moskwa, po całkiem świeży narybek malarski z roczników 90. – Paulinę Stasik, Martynę Czech czy Issy Wood. Twórczynie z odległych zakątków świata – od Agaty Bogackiej i Aleksandry Waliszewskiej z Warszawy, po Cheyenne Julien z nowojorskiego Bronksu czy Irini Karayannopoulou z Grecji, na swoich obrazach wywracają utarte pojęcia, grzebią się w bebechach i z lubością zanurzają się w samej esencji życia. Pokazywane na wystawie malarstwo jest zuchwałe, często przewrotne i perwersyjne, bez grama autocenzury. 

Martyna Czech, „Twoja na zawsze” (Fot. Dzięki uprzejmości artystki)

Tytułowy esej w katalogu zatytułowałam „Rozpruwaczki”, bo interesowało mnie nie tyle babranie się w sobie, ile dokopywanie się do esencjonalnych cielesnych źródeł doświadczenia – tłumaczy Natalia Sielewicz, kuratorka wystawy. – Chciałam zaprezentować te dzieła w sposób, który odchodziłby od tradycyjnego wieszania malarstwa w galerii sztuki współczesnej, gdzie zwykle jest dużo oddechu i przestrzeni, po to, by pokazać zintensyfikowaną narrację kobiecą, niesamowitą energię i nadmiar, które się z tych obrazów wylewają. Ta energia jest jak tytułowa krew, wychodzi ze środka, z brzucha, z podświadomości. Dlatego też gram na biologicznych skojarzeniach, np. z krwią miesięczną czy trzewiami. Zresztą już sama farba jest sensualnym i cielesnym medium. Z drugiej strony, kiedy pomyślimy, że gest w malarstwie przez epoki był zarezerwowany dla kunsztu mężczyzny-artysty, pojawia się pytanie o to, czym jest kobiecy gest. Na czym polega erotyka tego gestu? Jak patrzy kobieta, kiedy patrzy na kobietę, a jak, kiedy przygląda się sobie? Na czym polega przyjemność tego przejrzenia się w sobie nawzajem?

Emancypantki ciała

Jak mówi Natalia, ta wystawa zaczęła się od namysłu nad witalnością w malarstwie kobiet. – Odwiedziłam Martynę Czech i Karolinę Jabłońską w pracowniach. W ich twórczości zainteresowało mnie doświadczenie przyjemności i przemocy, sposób, w jaki one się materializują w pozornie statycznym medium, jakim jest obraz. Przez wielu uważanym też za anachroniczne, a jednak szalenie uniwersalnym i mającym dzisiaj wiele do powiedzenia z perspektywy kobiecej. 

Christina Quarles, „Grounded By Tha Side of Yew”  (Fot. Dzięki uprzejmości artystki i galerii Pilar Corrias, Londyn)

Prezentację otwiera wiersz Marlene Dumas, być może największej żyjącej dziś malarki, urodzonej w RPA w 1953 roku, a tworzącej od lat w Amsterdamie. Jako poetka opowiada o kobiecym przejęciu kontroli nad procesem twórczym oraz własnym wizerunkiem: „To przyjemność nakładania farby/ Pozy przyjmowane dla tej przyjemności/ To przywilej przyciągania spojrzeń/ Taktyki przynęty/ To światło nocy/ Nic osobistego/ To czysta rozkosz”. Dumas jest tu przywołana jako swoista patronka współczesnych malarek, zwłaszcza w obszarze portretu. Malowała ze zdjęć, odwołując się do pewnego niedopowiedzenia i tajemnicy, które ukrywa na swoich płótnach. Portretowała pracownice seksualne, aktorki i modelki przemysłu erotycznego w taki sposób, że odzyskiwały podmiotowość i tożsamość. Nie dziwi więc wisząca tuż obok seria obrazów o pracy seksualnej autorstwa Chelsea Culprit, amerykańskiej malarki mieszkającej w Meksyku. 

Jenna Gribbon, „Obserwując mnie jak pływam” (Fot. Dzieki uprzejmości artystki i kolekcji Jessiki i Andrew Freisera)

Pracownice seksualne, ich podmiotowość, sprawczość, były dla mnie istotnym motywem na wystawie, bo to teraz intensywnie dyskutowany temat – zauważa Sielewicz. – Ciekawe, że Culprit nie podgląda tych kobiet jak antropolożka, bo sama zarabiała, tańcząc w klubie erotycznym. Pokazuje koleżanki podczas przerwy w pracy jako „emancypantki ciała” emanujące naturalną mocą i dumą. A jednocześnie wchodzi w dialog z tradycją malarstwa awangardowego mężczyzn sięgającego po temat prostytucji, np. u Picassa czy Maneta.

Popatrz na mnie

Całą pierwszą salę „Farby...” kuratorka poświęciła performansowi, rozumianemu szeroko jako przyciąganie spojrzeń, dziś chociażby na Instagramie, oraz temu, jak kobiecość jest w mediach społecznościowych negocjowana. Może stanowić źródło emancypacji, ale może mieć też mroczny aspekt – eksploatacji ciała w duchu konsumpcyjnego kapitalizmu.

Świadomie jednak nie sięgam po portrety wizerunkowych „ikon” z sieci – zaznacza kuratorka. – Za to wspólnie z malarką Pauliną Ołowską patrzę na dwie mniej znane postaci, zwiastunki rewolucji obyczajowej i politycznej w Polsce. Pierwsza to Ewa Wawrzoń, aktorka Teatru Starego w Krakowie w stroju nosorożca, zaprojektowanym przez Tadeusza Kantora do słynnej antytotalitarnej sztuki Ionesco „Nosorożec”. Paulina pokazuje jej ciało w pozycji frontalnej, opierając się jednak spojrzeniu widza. Koncentruje naszą uwagę na brzuchu bohaterki jako na epicentrum kobiecej energii. Z kolei druga postać to Krystyna Mazurówna, legenda tańca współczesnego, która zaczynała jako 32. łabędź w balecie Operetki Warszawskiej, potem w 1961 roku założyła zespół tańca nowoczesnego „Fantom”, robiła choreografie do widowisk telewizyjnych i estradowych. Tak bardzo niepokoiła ówczesne władze swoją wyzywającą sceniczną osobowością, że postawiono ją przed wyborem: albo rozwiąże zespół i wyjedzie za granicę, albo wyślą wszystkich jej tancerzy do przymusowej służby wojskowej. 

Caitlin Keogh, „Siostry” (Fot. Dzięki uprzejmości artystki oraz galerii The Approach, Londyn Kolekcja Alexandra V. Petalasa © Caitlin Keogh)

Aktorki, performerki, postaci sceniczne to bohaterki tej sali. Tak jest też w przypadku Brytyjki Penny Goring, artystki urodzonej w połowie lat. 60., która na wystawie pokazuje m.in. spazmatycznie powykręcaną lalkę-tancerkę, wykonującą charlestona, taniec kluczowy dla kanonu wyzwolenia, nowej kobiecości i performansu. Została uszyta z sukni balowej, w której artystka chodziła do londyńskich klubów w latach 80., gdy należała do środowiska sceny klubowej new romantic. Performans odnajduje bowiem swoje źródło także w kostiumie. Wie to również Issy Wood – młoda malarka z Londynu, która portretuje ciuchowe fetysze, takie jak skórzane płaszcze, sznurowane gorsety, opinające ciało lśniące sukienki. Kostium jest tu zarówno rusztowaniem ciała, jak i jego zniewoleniem. To malarstwo grające na zmysłowych kontrastach, chociażby wtedy, gdy artystka odtwarza błyszczące tkaniny czy skórę na aksamicie i nadaje im poetyckie, znaczące tytuły, np. „Od wstydu do łaski”. 

Mężczyźni z pędzlami, kobiety bez głów

Kolejne sale prezentują dialog z historią malarstwa oraz reprezentacją kobiecego ciała i jego seksualności jako inności. Pojawiają się odwołania do drapieżnych figur w malarstwie surrealistów: uosabiających męskie lęki i obsesje kobiet-chimer, kobiet-sfinksów – niebezpiecznych, zagrażających, pożerających. Pobrzmiewa też w tle fotograficzna spuścizna Man Raya, który pokazywał ciało swojej kochanki Lee Miller we fragmentach, pocięte na kawałki: ucho, oko, nos. Są także powidoki rzeźbiarza Hansa Bellmera, odcinającego głowy swoim lalkom, stąd np. zestawienie obrazów Amerykanki Caitlin Keogh i nagradzanej wielokrotnie Polki Ewy Juszkiewicz. 

Obie nawiązują do tradycyjnych malarskich konwencji przedstawiania ciała – mówi kuratorka. – Ewa czerpie z malarstwa flamandzkiego, Caitlin z ruchu arts and crafts oraz ilustracji żurnalowej z końca XIX wieku. I obie robią to à rebours. Sięgają po to, co najbardziej uprzedmiotowione. U Juszkiewicz twarz zastąpiona zostaje elementami martwej natury, na obrazie „Siostry” u Keogh pojawiają się z kolei dwie zdekapitowane kobiety, które, choć nie mają głów, nadal się obejmują. Na tych sylwetkach namalowany został rozerwany sznur korali, mający w sobie coś spotworniałego. Chciałam, żeby te obrazy były przypisem do tego, jak rozumiem portret kobiecy w tradycji historii sztuki. Nawet jeśli te kobiety są poddawane naszej ocenie, to nie zdradzają do końca swojej tajemnicy. To nie jest ani wystawa opowiedziana z perspektywy ofiary, ani też wystawa celebrująca dominację kobiet. Ale możesz wyczuć w tej twórczości wielką siłę, bo interesują mnie tu sprawcze postawy malarek. Mam wrażenie, że kobiecy portret potrafi być jednocześnie iluzją, kłamstwem, a z drugiej strony – rodzajem introspekcji. I, co wspaniałe, nie dostarcza gotowych scenariuszy. 

Natalia Sielewicz wystawą „Farba znaczy krew” powołuje swoisty nowy kanon mistrzyń. Złożony jednak niekoniecznie z obrazów znanych z wystaw i targów sztuki. – Najciekawsze połączenia wynikają z nieoczywistości pracy. Z jednej strony z artystkami, które są już ukonstytuowane na scenie międzynarodowej, a z drugiej strony – z debiutantkami emanującymi świeżością. To pozwala na przepisywanie historii na nowo, odzyskiwanie praktyk pionierskich w nowych kontekstach. Dumas mówi o „pozycjach przyjmowanych dla przyjemności”. Ja miałam taką właśnie przyjemność z zestawiania dzieł, które ze sobą dialogują. 

FARBA ZNACZY KREW. KOBIETA, AFEKT I PRAGNIENIE WE WSPÓŁCZESNYM MALARSTWIE, Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, pawilon nad Wisłą. Wystawa potrwa do 11 sierpnia 2019 roku.

Anna Sańczuk
Proszę czekać..
Zamknij