Znaleziono 0 artykułów
07.09.2021

Demontaż atrakcji. „Spencer”

07.09.2021
Fot. East News

Filmowy portret księżnej Diany przypomina lustro, w które ktoś wbił nóż. To ono krwawi, a patrząca w nie dziewczyna nie poznaje samej siebie, bo rozpadła się na tysiąc kawałków. Reżyser Pablo Larrain opowiada przerażającą bajkę o anty-królewnie.

Bajka z tragedii – brzmi podtytuł filmu „Spencer”. Ostrzeżenie dla tych, którzy chcą w fikcji szukać niezgodności historycznych, wad ukrytych, które psują przyjemność z seansu. Reżyser Pablo Larrain odżegnuje się od wierności faktom, już przy drzwiach żegna czepialskich, a zaprasza tych, którzy pragną bajki. Będzie straszna, skoro zrobiliśmy z Diany naszego Kopciuszka, który wejście do panteonu opłacił głową. Diany dużo jest w mediach przy licznych okazjach – rocznicach śmierci, porównaniach z Meghan czy Kate, a zwłaszcza kryzysie brytyjskiej monarchii. I jasne, możemy wracać do rozczulających zdjęć, do modnych stylizacji, do melodramatycznej historii, ale Diana była przede wszystkim cierpiącym człowiekiem, któremu popkultura oddaje cześć. Na cierpieniu głównej bohaterki ufundowana jest rola Kristen Stewart, wspaniała, jeśli nie najlepsza w jej karierze.

Film Pabla Larraina o Lady Di zajmuje się łaknieniem uczuć

Poznajemy ją, gdy mknie autem przez pustkowie, gubi się i wchodzi do przydrożnej knajpy, pytając: „Gdzie ja właściwie jestem?”. Błyskawicznie zostaje rozpoznana, obdarzona zaciekawieniem, troską i współczuciem. Tak widziała ją nawet pałacowa służba – jako kogoś, kim trzeba się zaopiekować. Cóż, że wątpliwe metody tej pomocy polegały na donosach, plotkach, na obsesji kontroli. Diana miała tę przewagę nad resztą rodziny królewskiej, że jej wierzono – autentyzmem przyciągała uwagę tłumów i wygrywała na popularność z całą arystokracją razem wziętą. Nienawidzili jej za to, zazdrościli, piłowali, że wciąż jest nie taka, jak być powinna. Dlatego tak dotkliwie przeżywała zwyczaj corocznego ważenia przed i po Bożym Narodzeniu (w ramach żartu należało przytyć trzy funty na dowód „dobrej zabawy”). Do historii przeszedł tekst, o którym wspomniała w biografii Andrew Mortona: – Mój mąż położył mi dłoń na talii i powiedział: „Och, jesteśmy trochę papuśni, czyż nie?” i to uruchomiło we mnie coś, co stało się bulimią. Wiele z nas zna uczucie wstrętu do własnego ciała, ale czasem nie trzeba nawet osób trzecich, by osądzić się samej nierealistycznym spojrzeniem w lustrze.

Fot. East News

Zaburzenia odżywiania to zaburzenia miłości, a film Larraina zajmuje się łaknieniem uczuć. Diana próbuje jeść wigilijną kolację, ale dusi ją otrzymany od męża naszyjnik z pereł, identyczny jak ten, który ofiarował kochance. Zrywa więc symboliczną obrożę, perły sypią się do talerza z zupą. Chrupie je w kremie z zielonego groszku i nic dziwnego, że potem wymiotuje przejedzona bogactwem do obrzydliwości. Czy tak wyobrażamy sobie Kopciuszka na królewskim dworze? Larrain opowiada bajkę o księżnej Dianie w stylu braci Grimm albo „Baśni włoskich” Italo Calvino. Nie ma granic groteski, zjaw, przemocy. Tu o północy kareta nie zmieni się w dynię, lecz księżniczka zostanie przyłapana w wielkiej lodówce, gdzie wyżera resztki udek kurczęcych i bujnie udekorowanego tortu. Mimo że karmią ją przesadnie, wciąż jest potwornie głodna. Bo nie dają jej uczucia, jakiego ona potrzebuje.

Dyscyplinują ją – książę Karol mówi jej wprost, że każde z nich dla kraju „musi nauczyć swoje ciało robić rzeczy, których nie lubi”. Dlatego starszy syn ma nauczyć się strzelać do bażantów, co najmniej jeden celny strzał na trzy usatysfakcjonuje ojca. Psychika członka rodziny królewskiej ma wycofać się z ciała, które ma działać mechanicznie jak robot. Miłość to szkło powiększające – podkreśla deficyty i wiedzie do dzieciństwa, gdzie zaczyna się bycie (nie)kochaną.

Fot. East News

Kristen Stewart w roli księżnej Diany jest fenomenalna

Odpuśćmy sobie dyskusje, kto byłby najlepszym ucieleśnieniem Diany: Emma Corrin, Naomi Watts, Elizabeth Debicki czy grające ją dawniej: Serena Scott Thomas, Julie Cox, Amy Seccombe albo Nathalie Brocker. Bo tak, jak każdy aktor chce w życiu zagrać Hamleta, tak aktorka chce być Ofelią – bo kim, jeśli nie jej współczesną wersją, jest postać księżnej Diany. Przyjdzie więc może czas, gdy będą się w nią wcielać nie tylko młode, eteryczne blondynki, lecz także mężczyźni, osoby niebinarne każdej rasy i wieku.

Opowieść o Dianie jest bowiem opowieścią o nas – rozczarowanych, wykluczonych, osaczonych w pozornym komforcie, gdy nie widzimy rozwiązania innego niż ucieczka. Dlatego bohaterka filmu biegnie przed siebie na oślep. Jako dziewczynka na rowerze, nastolatka w strugach deszczu i dorosła kobieta, która wysiada z porsche i na obcasach sadzi susy przez zaorane pole po to, by zdjąć ze stracha na wróble złachaną kurtkę, która rzekomo należała do jej ojca. To wersja szaleństwa Ofelii z bukietem polnych kwiatów nucącej obłąkane piosenki. Tyle że Diana ratuje swoich synów, wywlekając ich w normalność. Bez niej Harry i William nie mogliby stać się ludźmi, którzy czują, myślą, podejmują własne decyzje. Ich matka była supermenką, a zarazem wiecznym dzieckiem, które nigdy nie straciło żądzy zabawy.

Kristen Stewart gra fenomenalnie: cała drży i biega po schodach w dół i w górę na nóżkach jak patyczki spowitych w rajstopy kryształki. Blada, rozedrgana to śmieje się, to zapada w siebie. Nie chodzi tu o jej podobieństwo fizyczne do Diany, ale o to, że udaje jej się oddać ducha trzpiotki, melancholiczki, damy i podlotka. Na premierze „Spencer” w weneckim Palazzo del Cinema w Sali Grande aktorka nawiązując do stylu Diany, wystąpiła w miętowej satynie lekkiej jak piżamka przecięta czarną szarfą. Niemal przezroczysta, tak że było widać jej wszystkie emocje, po seansie – gdy osaczył ją wiwatujący tłum – rozpłakała się. Miałam ochotę ją przytulić, tak bardzo wydawała się przytłoczona. Diana w takich sytuacjach pokazywała maskę – uśmiech, spod którego wyzierała rozpacz i zmęczenie. Na jej pogrzebie brat powiedział, że była „osobą, na którą współcześnie najchętniej polowano”. Wysoka wrażliwość, kruchość i nieradzenie sobie z wizerunkiem, w jakim została uwięziona, to też sprawy bliskie aktorce, która sławę na masową skalę zdobyła prawie równocześnie z wejściem w pełnoletniość.  

Fot. East News

Pablo Larrain. Co łączy „Spencer” z poprzednimi filmami reżysera

Pablo Larrain buduje „Spencer” podobnie do swego poprzedniego filmu „Jackie” (2016). Przez większość czasu jesteśmy z bohaterką sami. Gdy próbuje zrozumieć, czego jej brak, jak powinna grać siebie, a zarazem być autentyczna, gdy – najczęściej – tonie w swoich myślach. W obawach, czy nie jest, aby drugą Anną Boleyn, którą Henryk VIII skrócił o głowę, oskarżając o zdradę, choć to on miał romans. Nowy film jest jednak dużo bardziej niż „Jackie” groteskowy. Odważne, przerysowane sceny podsycają lękową wyobraźnię bohaterki. Podczas gdy Jackie Kennedy reżyserowała mit JFK, Diana szuka czegokolwiek, co byłoby jej własne. Stąd tytuł filmu „Spencer” – nazwisko to jedyne wiano, jakie posiada. Poza tym ma tylko to, na co pozwoli Korona – nie wolno jej prowadzić auta, odsłonić zasłon w sypialni, nie wolno jej samej wybrać sobie ubrania ani samodzielnie je włożyć. Nie ma, dokąd uciec, bo dom rodzinny zabito dechami, nie ma nikogo, kogo mogłaby prosić o pomoc.

Fot. materiały prasowe

Wszystkie ważne wydarzenia w jej życiu oglądamy, zanim się zaczną albo gdy już dawno się skończyły. Ważna jest bowiem ona miotająca się w kulisach. To z jej perspektywy widać jawę wymieszaną z koszmarami. Rodzina królewska jawi się niczym duchy – Elżbietę widzimy najpierw od tyłu, kroczącą na końcu procesji krępych piesków rasy corgi. Karola jako daleką postać, która zerka nie na żonę, ale w drugą stronę. Najbliżej kamera dochodzi do buziek dzieci – to z nimi Diana czuje więź i je chce uratować. Jest jeszcze wierna służka, grana przez Sally Hawkins, która jednak odrobinę ją zdradza i staje po stronie rozkochanych widzów.

Diana jest jak spektakl. To łączy ją z „Tonym Manero” (2008) Larraina, niezwykle brutalnym portretem fana „Gorączki sobotniej nocy”, który imituje słynny taniec Johna Travolty. Okrucieństwo, tresura ciała, tak żeby stwarzało idealny pozór, jest też tematem „Spencer”, szczególnej choreografii księżniczki szamoczącej się jak mucha w pułapce. Jest w jej konaniu erotyzm drobnego ciała, wstrząsanego konwulsjami. Przypomina drapieżny, zmysłowy taniec w „Emie” (2019), poprzednim filmie reżysera.

Jednak to, za co cenię Pabla Larraina najbardziej, to talent do pokazywania historycznych postaci i zdarzeń z niezwykłej perspektywy, jakby w gabinecie luster, gdzie deformacja podkreśla to, czego nie widać normalnie. Larrain sportretował w ten sposób reżim Pinocheta w Chile w filmie „Nie” (2012) i prześladowanie poety i polityka, który dołączył do partii komunistycznej w filmie „Neruda” (2016) – oba z Gabrielem Garcią Bernalem. Wypowiedział się też ostro na temat tuszowania pedofilii przez kościół katolicki w „El Club” (2015) o domu spokojnej starości dla przestępców-księży. Tworzy kino ostre, gorzkie, często niełatwe w odbiorze. Taka też jest „Spencer” – jak wata cukrowa, która staje odłamkiem szkła w gardle.

 

Adriana Prodeus
Proszę czekać..
Zamknij