Znaleziono 0 artykułów
28.04.2022

Film z przeszłości: „Top Gun”

28.04.2022
Fot. East News

„Top Gun” z Tomem Cruise’em w roli pilota to apoteoza młodości, broszura do potencjalnych rekrutów i homoerotyczna reklamówka. Pod koniec maja w kinach kontynuacja przeboju z 1986 roku, „Top Gun: Maverick”.

Manewry wojskowe jako uwodzenie i uwodzenie w formie militarnych manewrów – w „Top Gun” jedno przenika się z drugim, dodając romantycznej aury tej opowieści o elitarnej szkole dla pilotów.

 

Za kilka tygodni do kin trafi wreszcie kontynuacja hitu z lat 80. XX wieku. Tom Cruise powróci do roli, która uczyniła go gwiazdorem dużego formatu. Choć aktor skończy w lipcu sześćdziesiątkę, jego ekranowy wizerunek zbytnio się nie zmienił. Wciąż gra lekko aroganckiego, odważnego i uroczego chłopca. A postać Mavericka była podobna do poprzednich wcieleń aktora. Młody przystojniak testował, co ujdzie mu na sucho – czy to jako utracjusz szukający w Meksyku pierwszych seksualnych przygód w wymownie zatytułowanym „Tracąc to” (1983), czy uczeń z „Ryzykownego interesu” (1983) zakładający pod nieobecność rodziców agencję towarzyską. Nie inaczej jest w „Top Gun”, gdzie brawurowe zagrywki może i robią z Mavericka samolubnego szczeniaka, ale zarazem stanowią najbardziej popisowe sceny filmu.

Za mundurem…

Temat wzięty z reportażu, brytyjski reżyser, który przeszedł do kina ze świata reklamy, producenci szukający atrakcyjnej formy – mimo relatywnie niskiego budżetu „Top Gun” od początku miał znamiona przeboju. Jednocześnie jego celem było napompowanie nadszarpniętego ego amerykańskiej armii. Wojskowi wprowadzili do scenariusza kilka zmian – ich pomoc i wsparcie techniczne były niezbędne. Dzięki szczodrości armii dzieło Tony’ego Scotta to bodaj najbardziej aerodynamiczny film w historii kina. Powietrzna symfonia, w której ćwiczenia pilotów stają się formą erotycznej gry pomiędzy superszybkimi myśliwcami, została już w momencie premiery odczytana przez część krytyki jako reklama: w połowie lat 80. XX wieku chętnych do wstąpienia do wojska było wyjątkowo niewielu. „Top Gun” znacząco polepszył te statystyki. Dzisiaj, kiedy temat militariów i siły NATO powrócił do debaty publicznej, seans „Top Gun” może oferować nam, być może złudne, pocieszenie. Amerykanie są najpiękniejsi na świecie, mają najwspanialsze i najnowsze maszyny, a kierują nimi tak, jakby w przestworzach spotkali się i zatańczyli ze sobą Fred Astaire i Ginger Rogers.

Fot. East News

Ronald Reagan, były aktor i członek hollywoodzkiej społeczności, wyświetlił „Top Gun” w prezydenckiej posiadłości w Camp David niedługo po premierze. Historia Mavericka smakowała jednak inaczej niż ówczesne kino akcji z Sylvestrem Stallone’em i Arnoldem Schwarzeneggerem, które kojarzymy z konserwatywnym zwrotem zainicjowanym przez Reagana. „Gwiezdne wojny na ziemi”, jak nazwali „Top Gun” producenci, nie są wyłącznie celebracją amerykańskiej sprawczości i wojennej potęgi. Film stanowi apoteozę młodości, profesjonalnie skrojoną broszurę skierowaną do potencjalnych rekrutów i szerzej – do nastoletnich konsumentów. W filmie dochodzi co prawda do pełnego napięcia spotkania z sowieckimi myśliwcami, ale zimnowojenny konflikt jest tylko tłem dla właściwych starć i podchodów. Wszystko, co ważne, dzieje się tutaj w skąpanej w fotogenicznych filtrach Kalifornii, między młodymi, którym skacze adrenalina i buzują hormony.

…panny sznurem?

„Top Gun” to film o dorastaniu, jakby wyśniony przez twardogłowych amerykańskich generałów. Tytułowa szkoła dla kadetów byłaby w tym układzie odpowiednikiem koledżu lub liceum z obyczajówek znajdującego się wówczas u szczytu popularności Johna Hughesa, reżysera „Klubu winowajców” (1985). Maverick walczy o palmę pierwszeństwa z Tomem „Icemanem” Kazanskym (Val Kilmer). Na horyzoncie szybko pojawia się atrakcyjna instruktorka Charlotte „Charlie” Blackwood (Kelly McGillis). Czyżby pierwsza, „szkolna” miłość? Nagrodzona Oscarem piosenka „Take My Breath Away” tworzy niezapomnianą atmosferę dla ich romansu, ale wraz z upływem lat coraz trudniej obronić „Top Gun” jako heteroseksualny klasyk. Rację miała słynna krytyczka Pauline Kael, nazywając film „lśniącą homoerotyczną reklamówką”. Postać grana przez Quentina Tarantino w „Dwoje, czyli troje” (1994) tylko trochę wyolbrzymia sprawę, kiedy w natchnionym monologu twierdzi, że „Top Gun” opowiada o „zmaganiach bohatera z własną homoseksualnością”.

 

Nie pierwszy raz w środowisku, w którym teoretycznie rządzi postawa macho, wyjątkowa seksualna energia wytwarza się tylko pomiędzy mężczyznami: patrzącymi na siebie przez okulary przeciwsłoneczne, biorącymi wspólną kąpiel, sprawdzającymi swoją zimną krew w obliczu zagrożenia. Tom Cruise prezentuje się w „Top Gun” ekstremalnie apetycznie. Tak się jednak złożyło, że Val Kilmer też nigdy nie wyglądał lepiej. Rywalizacja Mavericka z „Icemanem” to serce tego filmu – jeśli tak mechaniczna fabuła ma w ogóle jakiś puls. Przeciągłe spojrzenia, jakie wymieniają ze sobą Cruise i Kilmer, angażują widzów emocjonalnie dużo bardziej niż konwencjonalne flirty chłopaka i dziewczyny.

Nowy rozdział?

Trochę podobnie działają filmy Władysława Pasikowskiego, choć przeważnie pozbawione są technicznej maestrii dzieł Tony’ego Scotta. W „Psach” poza „na prawdziwego faceta” też jest tak sztuczna, że albo staje się śmieszna, albo oznacza wyparte męsko-męskie pożądanie.

Długo wyczekiwany „Top Gun: Maverick” będzie musiał odnieść się do statusu pierwowzoru jako jednego z „najbardziej gejowskich filmów lat 80.”. Czy starzejący się Cruise postawi w centrum relację bohatera z młodszą kobietą? Czy też do dwuznacznej przyjaźni między nim a Valem Kilmerem zostanie dopisany nowy, burzliwy rozdział? Niezależnie od ścieżki, jaką tym razem podąży Maverick, jedno jest pewne: najbardziej czułą relację bohaterowie filmu i tak nawiążą z krążącymi po niebie maszynami.

Sebastian Smoliński
Proszę czekać..
Zamknij