Znaleziono 0 artykułów
14.02.2023

Film z przeszłości: „Samotny mężczyzna”

14.02.2023
(Fot. East News)

W swoim debiucie reżyserskim projektant Tom Ford udowodnił, że w kinie, tak samo jak na wybiegu, z łatwością potrafi odmieniać piękno przez przypadki. Jego „Samotny mężczyzna”, kiedy wchodził na ekrany kin w 2009 roku, był synonimem stylu i niewymuszonej elegancji. Dotyczyło to zarówno tytułowej postaci, w brawurowy sposób wykreowanej przez Colina Firtha, jak i samej produkcji. Czy po 15 latach od premiery to wciąż jeden z najpiękniejszych filmów o męskiej miłości?

W „Samotnym mężczyźnie” Toma Forda wszystko zostało dopięte na ostatni guzik i skrojone na miarę, niczym w projekcie ekskluzywnego garnituru. Ujęcia są perfekcyjnie skomponowane, barwy – przemyślane, a zmysłowa muzyka jakby mimochodem ilustruje smutek i rosnące otępienie bohatera. Nie ma tu miejsca na przypadki: nawet drugoplanowi bohaterowie do złudzenia przypominają Brigitte Bardot i Jamesa Deana, a pozornie niepokojące barwy kalifornijskiego smogu tylko dodają krajobrazowi aury melancholii. To film usnuty z leniwych kadrów, które można dowolnie zatrzymać w stopklatce i oprawić w ramkę. Ten pedantyzm stylistyczny, przywodzący na myśl reklamę ekskluzywnych perfum dla mężczyzn, może zachwycać i mierzić jednocześnie. Choć niewykluczone, że to wciąż jedna z najsubtelniej opowiedzianych historii o miłości dwóch mężczyzn na dużym ekranie. W sam raz na walentynki.

(Fot. East News)

Spragnieni miłości

Fabuła została oparta na powieści Christophera Isherwooda z 1964 roku. Colin Firth w okularach o grubych oprawkach i starannie wypolerowanych butach wciela się w George’a Falconera – profesora literatury angielskiej na uniwersytecie w Los Angeles, przeżywającego żałobę po stracie ukochanego partnera. Towarzyszymy mu w ciągu jednego dnia życia: kiedy niespiesznie przechadza się po kampusie uczelni, przemawia w sali wykładowej, rozmawia z zafascynowanym nim studentem (Nicholas Hoult) czy w końcu spędza wieczór ze swoją wieloletnią przyjaciółką (Julianne Moore). Te skrawki codzienności to jednak tylko pretekst do bolesnej podróży sentymentalnej i przemyśleń na temat burzliwej amerykańskiej codzienności początku lat 60. XX wieku: momentu, w którym Ameryka dopiero co przezwyciężyła kryzys kubański, a nad światem wisiało zagrożenie atakiem atomowym. To czas kulturowej rewolucji, stopniowego rozprzestrzeniania się bohemy i narodzin stylu beatników. Świat przekształca się, a kultura zmienia swój kształt, jednak Falconer już w tym procesie nie uczestniczy, coraz głębiej pogrążając się we wspomnieniach i rosnącej depresji.

To wdzięczne filmowo uniwersum zostało umiejętnie posklejane z odwołań do sprawdzonych arcydzieł. Tu w wolnych chwilach czytuje się Kafkę, Huxleya i Trumana Capote’a, z kolei w zakresie samej formy filmowego obrazu czuć wyraźne inspiracje kinem Federica Felliniego, Alfreda Hitchcocka czy Hongkończyka Wong Kar-Waia. Niepodrabialne walce z jego stylowych dramatów o miłości, skomponowane przez Shigeru Umebayashiego i Abla Korzeniowskiego, także tutaj tworzą optymalny nastrój do nostalgicznych retrospekcji, zawiesistych spojrzeń i zmysłowych zbliżeń na usta, niespiesznie wydychających dym papierosowy (a jest ich naprawdę sporo). Gdy ogląda się film z dobrym nagłośnieniem, w tle nastrojowej muzyki wyraźnie wybrzmiewa miarowy rytm serca, który niczym metronom puentuje bolączki głównego bohatera.

(Fot. East News)
Kadr z filmu "Samotny mężczyzna" (Fot. East News)

Czułe oko projektanta

„Samotny mężczyzna” to debiut reżyserski Toma Forda – w przeszłości dyrektora kreatywnego takich domów mody, jak Gucci czy Yves Saint Laurent, znanego z oryginalnego stylu i kontrowersyjnych kampanii reklamowych, dziś lidera własnej marki przynoszącej milionowe zyski. Choć szlaki kina i mody przecinają się od samego początku istnienia filmowego medium, to właśnie Teksańczyk jako jeden z pierwszych projektantów postanowił spróbować swoich sił w reżyserii. Zainspirował do tego innych twórców mody: niedługo po nim francuska projektantka Agnès B. nakręciła „My Name is Hmmm” (2013), a siostry Kate i Laura Mulleavy z Rodarte wyprodukowały „Woodshock” (2017) z Kirsten Dunst w roli głównej. Choć skutek artystyczny tych projektów bywał różny, to trzeba przyznać, że naturalne wyczucie stylu projektantów znalazło swoje przełożenie na język filmowych obrazów, dając im nowe możliwości artystycznej ekspresji.

Swoim pierwszym filmem Tom Ford udowodnił, że także w nowej roli wyróżnia się imponującą intuicją wizualną. I że tak samo jak na wybiegu z łatwością potrafi odmienić piękno przez przypadki: gdy występuje ono jako skutek uboczny zła i brzydoty (niczym w wierszu „Nienawiść” Szymborskiej), doskonałość sztuki lub starannie przemyślana kompozycja. W centrum pozostaje jednak piękno ludzi, a szczególnie mężczyzn, które jest tu głęboko sensualne – jak choćby w scenach ukazujących nagie plecy ukochanego pod wodą, które powracają wielokrotnie pod postacią intensywnego, niepowstrzymanego wspomnienia. Miłość wydarza się tu w spojrzeniach i gestach: Ford wie, że przez swoją wieloznaczność drobne drżenia bywają bardziej seksowne niż nawet najbardziej lubieżne sekwencje z „365 dni”. Projektant konsekwentnie słucha swojego instynktu, celebrując sentymentalne retardacje i nagłe zmiany stylistyki. Momentami można wręcz odnieść wrażenie, że poprzez skumulowanie tych artystycznych ornamentów obraz staje się aż nadto wystudiowany, spychając samą fabułę na dalszy plan i zmierzając w stronę ekskluzywnego manieryzmu. Z całą pewnością ten styl wypowiedzi nie zdążył się jednak zestarzeć: po 14 latach od premiery film nadal wydaje się spójny i na wielu poziomach ujmujący w założonej wizji.

(Fot. East News)

Wszystkie odcienie strachu

Melodramatyczna historia niesie w sobie jeszcze jedno istotne przesłanie. Znajduje ono odzwierciedlenie w chyba najważniejszej scenie filmu, w której bohater otwiera się przed swoimi studentami podczas wykładu dotyczącego prześladowań niektórych grup społecznych. Falconer mówi o tym, że mniejszość zyskuje status, gdy staje się zagrożeniem dla większości. Pojawiający się lęk jest jeszcze większy, gdy dana grupa jest niewidoczna – co może prowadzić do agresji i przemocy. Wiemy z historii, że ów smutny schemat powtórzył się w przeszłości zdecydowanie zbyt wiele razy.

Myśl o strachu jako narzędziu służącym do manipulowania społeczeństwem wydaje się dziś nad wyraz aktualna – politycy niezmiennie posługują się nim, aby osiągnąć swoje cele. W latach 60. lęk ludzi wywoływało zagrożenie atakiem atomowym i trzecią wojną światową. Dziś zastąpił je dyskurs antyuchodźczy czy straszenie „ideologią gender”. Niezmiennie na przestrzeni epok niektóre środowiska sączą obawę przed osobami LGBT+. Dziś to ta nitka wydaje mi się najciekawsza do pociągnięcia jako ścieżka interpretacji tej sentymentalnej opowieści. Bo miłość, zdaje się mówić Ford, zawsze będzie przydarzać się ludziom na marginesie wielkich historii, ponad polityczno-społecznymi podziałami i granicami płci, od wieków w ten sam sposób. Pomimo prawdziwych lub tylko wyimaginowanych lęków sztuka i piękno pozostaną cichym apelem o empatię. Bo chyba my również, tak jak główny bohater, nie mamy ochoty żyć w świecie, w którym nie ma miejsca na współczucie.

Joanna Najbor
Proszę czekać..
Zamknij