Znaleziono 0 artykułów
07.07.2022

Front Row: Niebiańskie igrzyska Thierry’ego Muglera

07.07.2022
Thierry Mugler Haute Couture jesień-zima 1984-1985 (Fot. Daniel SIMON/Gamma-Rapho via Getty Images)

Zasiąść w pierwszym rzędzie pokazu mody to przywilej. Z tego miejsca najlepiej widać, co dzieje się na wybiegu. Można dostrzec najdrobniejsze detale projektów, a czasem nawet sceny zza kulis. Cykl „Front Row” opowiada o przełomowych i najbardziej spektakularnych pokazach w dziejach. W pierwszej odsłonie wracamy pamięcią do futurystycznego show, jaki Thierry Mugler zorganizował w 1984 roku. Widowisko „z pogranicza opery Wagnera i baletu Williama Forsythe’a lub Piny Bausch”, jak sam o nim mówił, z 350 kreacjami projektanta na zawsze zapisało się w historii mody.

„Panowało całkowite szaleństwo (…). Olbrzymią przestrzeń przymierzalni wypełniały wieszaki z ubraniami z doczepionymi do nich imionami. Dwadzieścia modelek przebranych za anioły siedziało w rzędzie niczym na taśmie montażowej, podczas gdy dwudziestu fryzjerów suszyło, tapirowało i zaczesywało ich włosy w boskie kompozycje. Na kolejnych dwudziestu modelkach skupiała się wytężona uwaga makijażystów” – relacjonował w „New York Timesie” John Duka. Słowami amerykańskiego dziennikarza można by opisać dziś backstage niemal każdego pokazu mody. Jednak show, jaki zgotował Thierry Mugler w 1984 roku, różnił się od wszystkiego, co prezentowano na wybiegach. Pokaz zatytułowany „L’Hiver des Anges” (fr. Zima aniołów) był fantazyjnym widowiskiem zakrojonym na niespotykaną dotąd skalę.

Thierry Mugler: Arbiter ekstrawagancji

Prezentacja kolekcji Muglera na sezon jesień-zima 1984–1985 zbiegła się w czasie z obchodami 10. rocznicy powstania jego domu mody. W ciągu dekady francuski projektant zdążył wyrobić sobie reputację bezkompromisowego wichrzyciela oraz arbitra ekstrawagancji. Pisano o nim: „ekstremista”, „futurystyczny trubadur” i „zaklinacz kształtów”. Potwierdzały to jego kreacje: skafandry à la astronauta, futra w kolorach tęczy, metalowe napierśniki, sukienki z opalizującego brokatu, a przede wszystkim power suits – garsonki o skrajnie szerokich ramionach i wąskiej talii. Mugler szokował na paryskich wybiegach. Urządzał na nich grę w ciuciubabkę, a nawet wyścig psich zaprzęgów. Modelki przebierały się za koty i barwne kwiaty lub odgrywały role z szekspirowskich dramatów. – Teatr jest dla mnie wszystkim. Moje życie to scena – stwierdzał 35-letni wówczas projektant, który za młodu tańczył jako baletmistrz na deskach opery w Strasburgu. Jego największy spektakl miał jednak dopiero się odbyć.

Pokaz kolekcji „LHiver des Anges” Thierry’ego Muglera, 1984 / Fot. Dzięki uprzejmości domu mody Mugler

Thierry Mugler jesień–zima 1984–1985: Światła, kamera, akcja!

Jubileuszowy pokaz zasługiwał na uroczystą oprawę. Przygotowania trwały kilka tygodni. Na lokalizację wybrano Zénith de Paris – świeżo wybudowaną arenę widowiskową w dzielnicy La Villette. Wewnątrz hali wzniesiona została gigantyczna, zwieńczona schodami estrada. Miała formę pochyłej rampy rozgałęziającej się na dwie strony. – Zaprojektowałem wybieg na tyle duży, że zdawał się obejmować publiczność swoimi ramionami. Zaaranżowałem choreografię oraz światła, które w pewnych partiach przypominały oświetlenie z filmu „Łowca androidów” – mówił Mugler. Wspominał, że zależało mu na rewii „z pogranicza opery Wagnera i baletu Williama Forsythe’a lub Piny Bausch”. Podzielił więc cały pokaz na akty, każdemu przypisując odrębny tytuł, temat przewodni oraz muzykę. Pomimo ogromu przedsięwzięcia scenografia pozostawała dość ascetyczna, aby nie przyćmić prezentowanych strojów. Ale i tak byłoby to raczej niemożliwe. Dizajner przeszedł bowiem samego siebie, tworząc – bagatela – 350 nowoczesnych kreacji. 

Zénith – jedna z największych aren w Paryżu – może pomieścić ponadsześciotysięczną publiczność. Tyle właśnie osób na własne oczy obejrzało „Zimę aniołów”. Jedną trzecią widowni stanowili zaproszeni dziennikarze, kupcy oraz ludzie z branży. Pozostałe 4 tys. miejsc zajęli mieszkańcy Paryża, którzy kupili bilet w przystępnej cenie 175 franków (dziś ok. 28 euro). Wejściówki sprzedały się na pniu. Kto nie zdołał dotrzeć do Zénithu, mógł śledzić relację w wieczornym dzienniku telewizyjnym. Takiego wydarzenia reporterzy nie mogli przegapić.Największy przywilej, czyli miejsce w pierwszym rzędzie, przysługiwał fotografom. Gnieździli się wzdłuż krawędzi wybiegu, co było wówczas standardową praktyką. – Przysiadaliśmy na skrzynkach albo podskakiwaliśmy, żeby zrobić dobre ujęcie. Żurnaliści modowi nie znosili nas, bo wciąż zasłanialiśmy im widok – wspominał Chris Moore. Wśród fotografów znalazł się także Paul van Riel: – Pamiętam, jakby to było wczoraj. Cały ten zgiełk, napięcie przed pokazem, późną noc, tłok i okrzykiShow Muglera w Zénicie z pewnością należał do najbardziej ekscytujących, jakie utrwaliłem na zdjęciach.

Pokaz kolekcji „LHiver des Anges” Thierry’ego Muglera, 1984 Fot. Dzięki uprzejmości domu mody Mugler

Uwertura: Zima przyszłości

Pokaz kolekcji „LHiver des Anges” Thierry’ego Muglera, 1984  Fot. Dzięki uprzejmości domu mody Mugler

Nadszedł 23 marca 1984 roku. W arenie zapadła kompletna ciemność, a wraz z nią nerwowa cisza. Po chwili bladobłękitne światło oblało kotary w tle sceny, a z głośników wydobyły się subtelne pomruki utworu „L’Hôtel” zespołu Yello. Elektroniczna muzyka nadała odrealniony ton całemu pokazowi, który od samego początku przypominał wizytę na obcej planecie. Niepokojąca atmosfera nasiliła się, gdy na wybiegu zjawiła się grupa modelek ubranych od stóp do głów w biel. Jakby zdezorientowane, stąpały powoli i chaotycznie. Rozkładały ręce, by zaprezentować grube pluszowe kurtki o owalnym kształcie, pikowane prochowce wiązane w pasie oraz nylonowe pelisy z kapturem lub szalowym kołnierzem. Zwieńczeniem były czapki pilotki wykonane z białej skóry, podobne do kosmicznych hełmów. Wydawało się, że Mugler zaprojektował zimową garderobę nie na kolejny sezon, lecz milenium. Ubiorom – zatytułowanym „Białe jak śnieg” i „Świt przyszłości” – nadał futurystyczne, oversize’owe kroje, a klasyczną wełnę zastąpił sztucznymi tkaninami. Chociaż wielu krawców się ich wystrzegało, dla Muglera syntetyki wiązały się z utrzymaniem ciepła, wygodą, a przede wszystkim – z przyszłością mody, odważnie korzystającej z nowych technologii i materiałów.    

Wystawa Heavenly Bodies w MET (Fot. George Pimentel/Getty Images)

Akt I: Olimpijski szyk

Pokaz kolekcji „LHiver des Anges” Thierry’ego Muglera, 1984 / Fot. Dzięki uprzejmości domu mody Mugler

Komfort, użyteczność i nowoczesność charakteryzowały również kolejne kreacje, którym dizajner nadał kryptonim „Bóstwa narciarstwa”. Hala Zénith przeobraziła się na chwilę w stadion sportowy. Na estradę wkroczyło czterech mężczyzn niosących długie drzewce z proporcami w barwach bieli, zieleni, czerwieni, żółci i oranżu. Takie też kolory widniały na dzianinowych swetrach, kardiganach z zamkami błyskawicznymi, nausznikach i spodniach ze strzemionami. Żakardowe sukienki na szelkach, bluzy ze stójką czy narciarskie kombinezony doskonale sprawdziłyby się w alpejskich kurortach Val d’Isère lub Chamonix-Mont-Blanc. Modelki paradowały w nich tanecznym krokiem albo… zjeżdżały na sankach po spadzistym wybiegu. Modowy spektakl przywodził na myśl triumfalny pochód atletów lub huczne widowisko towarzyszące zawodom sportowym. Nieprzypadkowo. Miesiąc przed pokazem miały miejsce w Sarajewie XIV Zimowe Igrzyska Olimpijskie. W ceremonii otwarcia uczestniczyło blisko 50 tys. widzów, a 2 mld oglądały ją w telewizji. Setki tancerzy w monochromatycznych strojach i z flagami w rękach kreśliły układy choreograficzne na płycie stadionu Koševo. Można domniemywać, że właśnie ta uroczystość natchnęła Thierry’ego Muglera do zainscenizowania gali, która szumnością dorównywałaby olimpiadzie. Modelki i modele stali się mistrzami, a wybieg ich medalowym podium.

Pokaz kolekcji „LHiver des Anges” Thierry’ego Muglera, 1984 Fot. Dzięki uprzejmości domu mody Mugler

Akt II: Astralni nomadzi

Następny rozdział wielkiego show Muglera rozpoczął się muzyką Philipa Glassa – amerykańskiego kompozytora i pioniera minimalizmu. Jego „Dance No. 3” z 1979 roku to polifoniczny utwór ułożony z matematyczną precyzją. Rozwibrowane i powtarzające się dźwięki akompaniowały modelkom ubranym w jednoczęściowe kombinezony z flaneli, polaru i gabardyny. Kobiety w sterylnie białych uniformach wyglądały jak przybyszki z odległej galaktyki. Projektant nazywał je „inżynierkami niebios”. W ślad za nimi gęsiego podążali nomadzi w wełnianych burnusach – płaszczach typowych dla Berberów. Zakapturzeni tułacze snuli się po wybiegu, po czym zniknęli za kulisami. Zrobiło się ciemno. Nagle pośrodku spowitej dymem sceny rozbłysły rzędy reflektorów, oświetlając grupę tajemniczych osób. Z głośników zabrzmiał śpiew chóru przeplatany harfą. Każdy zagorzały kinoman w mig rozpoznał ścieżkę dźwiękową z filmu „Bliskie spotkania trzeciego stopnia” Stevena Spielberga. Czerpiąc inspirację z science fiction, Mugler stworzył pozaziemskie postacie odziane w jednakowe szare peleryny i srebrne peruki, a arenę Zénith przemienił w statek kosmiczny zmierzający w nieznane.

Pokaz kolekcji „LHiver des Anges” Thierry’ego Muglera, 1984 / Fot. Dzięki uprzejmości domu mody Mugler

Akt III: Zastępy niebieskie

Pat Cleveland w finale pokazu kolekcji „LHiver des Anges” Thierry’ego Muglera, 1984 Fot. Dzięki uprzejmości domu mody Mugler

Francuski projektant przeniósł swoich widzów znacznie dalej niż na krawędź wszechświata. Otworzył przed nimi bramy nieba zamieszkanego przez chóry anielskie. Wpierw oczom publiczności ukazały się „Hells Angels” w motocyklowych skafandrach z białej pikowanej skóry. Ich głowy nakrywały kaski z doczepionymi srebrnymi skrzydłami. Następnie wkroczyły „małe Madonny” w niebieskich garsonkach z dżerseju. Nawiązując do maryjnej ikonografii, Mugler użył rozmaitych odcieni błękitu, a kapelusze zastąpił złotymi nimbami (w wykonaniu Stephena Jonesa), które w malarstwie sakralnym okalają głowy świętych. Sfera sacrum współistniała z profanum. Modelki z aureolami we włosach lawirowały w zmysłowych satynowych peniuarach, a za różaniec służyły im kryształowe łańcuszki. Piosenka „My Sweet Lord” George’a Harrisona przeplatała się ze śpiewem gospel oraz mszalnymi hymnami Händla i Vivaldiego. Wbrew pozorom dobór muzyki nie był przypadkowy. Mugler doskonale wiedział, jak wykreować wzniosłą, niemal uświęconą atmosferę. Mistyczna aura otaczała plejadę niebiańskich istot, które zapełniały estradę. Po chwili wbiegły na nią skrzydlate cherubiny w aksamitnych tunikach. Przewodził im „Kupidyn” – kędzierzawy chłopiec, usilnie próbujący wyciągnąć strzałę z kołczanu. Posągowej urody Simonetta Gianfelici oraz Anna Bayle wcieliły się w anioły zwycięstwa, do złudzenia przypominające Nike z Samotraki. Ich sięgające ziemi suknie z tafty dopełnione były wielkimi skrzydłami. Iman wystąpiła w asymetrycznie drapowanym jedwabiu i promienistej glorii, Sayoko Yamaguchi zaś w plisowanej złotej lamie. Jedna z modelek odegrała rolę archanioła Gabriela, niosąc w dłoni rozjarzony neon zamiast kwiatu lilii. Jako ostatnie w anielskiej procesji szły „lodowe Madonny” – eteryczne nimfy o długich, srebrnych włosach. Cekinowe kombinezony ozdobione soplami oraz kryształowe diademy skrzyły się w świetle reflektorów. Gdy wydawało się, że spektakl Muglera nie mógł być już bardziej pompatyczny, okazało się, że projektant zachował najlepsze na koniec.

Pokaz kolekcji „LHiver des Anges” Thierry’ego Muglera, 1984 / Fot. Dzięki uprzejmości domu mody Mugler

Wielki finał

Ukoronowania pokazu dokonała pionierka wśród top modelek – Pat Cleveland, która zstąpiła z nieba. I to niemal dosłownie. Punktowe światło śledziło, jak sfruwa na linach wprost na estradę, gdzie otaczały ją chmury suchego lodu i szklane stalagmity. Po arenie rozniosła się symfoniczna muzyka z filmu „Król królów” z 1961 roku. – Mugler, bożyszcze mody, chciał, bym zeszła z niebios jako „Cud” w sukni z niebieskimi kamieniami – wspominała Cleveland na łamach „Vogue’a”. – Jedyne, co musiałam zrobić, to z gracją dotknąć ziemi, a następnie przejść po wybiegu z rozpostartymi ramionami. Modelka była wówczas w trzecim miesiącu ciąży, a mimo to zdecydowała się na niemal kaskaderski wyczyn. – Nie można być piękniejszym od anioła, a jednak czułam się naprawdę przepiękna – mówiła. Półprzezroczystą kreację z szyfonu, zafarbowaną błękitem i inkrustowaną kryształami, dizajner ochrzcił „Miracle”. Cleveland wyglądała w niej zjawiskowo. Uosabiała Madonnę Fatimską, a jednocześnie Królową Nocy z „Zaczarowanego fletu” Mozarta oraz cały firmament gwiazd kina złotej ery Hollywoodu. Z chwilą, gdy dołączyła na scenie do reszty anielskich zastępów, ze stropu zleciały tysiące różowych płatków konfetti. Wiwatująca publiczność nie kryła zachwytu, a Thierry’ego Muglera – który wyszedł zza kulis – oklaskiwano przez kwadrans.

Thierry Mugler Haute Couture jesień-zima 1984-1985 (Fot. Daniel SIMON/Gamma-Rapho via Getty Images)

Rewolucjonista Mugler

Trwający ponad godzinę pokaz dobiegł końca. – To było senne marzenie odurzonych modą – mówił po wyjściu Terry Melville, konsultant luksusowych domów towarowych Macy’s. Wprawdzie Mugler przyzwyczaił ludzi z branży do teatralności na wybiegu, jednak nikt nie spodziewał się tak majestatycznego efektu. – Dziś, wystawiając spektakl, moda odzyskuje swoje znaczenie. Pokazuję nie tylko ubrania, lecz także sposób ich noszenia, zatopienia się w atmosferze i muzyce – stwierdzał dizajner. – Istnieją obecnie dwa sposoby tworzenia pokazów mody. Albo na małą, intymną skalę, albo robisz TO. Myślę, że publiczność chce tego drugiego – dodawał. „Zima aniołów” była nie tylko ekscentrycznym show, ale i rewolucyjnym gestem Muglera. W czasach, w których pokazy mody wciąż należały do ekskluzywnych rozrywek zarezerwowanych dla elit, francuski kreator postanowił udostępnić swoją fantazję wszystkim zainteresowanym. Wystarczył bilet. Tak oto po raz pierwszy w historii prezentacja prominentnego projektanta została otwarta dla ogółu społeczeństwa. Mugler powtarzał często, że chce tworzyć rzeczy, o których będzie można śnić. Modowe widowisko z 1984 roku było snem na jawie.

Wojciech Delikta
Proszę czekać..
Zamknij