Znaleziono 0 artykułów
16.10.2018

Głos na wagę złota

16.10.2018
Kadr z filmu Kler (Fot. Bartek Mrozowski, materiały prasowe Kino Świat)

Tak jest świat skonstruowany, że na końcu zawsze jest ktoś, kto musi podjąć decyzję. I o to w gruncie rzeczy chodzi w wyborach. O wybranie tych, którzy decydują o tysiącach małych spraw, które zsumowane mają wielki wpływ na nasze życie codzienne.

Są takie momenty w życiach naszych pięknych, gdy wernisaże i premiery schodzą w cień, a ludność, nosy zanurzając w kawowej piance, dyskutuje żywo o tematach, które na co dzień zarezerwowane są dla periodyków politycznych. Dzieje się tak, gdy nadchodzą wybory i decydować trzeba o losie ojczyzny, szczególnie tej małej, najbliższej nas. Decyzję podjąć trzeba, kto zostanie prezydentem lub prezydentką, kto w radzie miasta się umości, kto w dzielnicy spraw naszych doglądać będzie, a są to sprawy wagi – wbrew pozorom – ciężkiej, bo decydującej o tym, czy powstanie obok nas przedszkole, czy chodnikiem równym pójdziemy, czy bezpiecznie będzie na naszej ulicy, czy park zostanie zadbany, czy ścieżka rowerowa powstanie, czy śmieci wyjadą posegregowane, czy dom kultury świetnie działa i basen nieopodal też. Mówiąc krótko, setki spraw, jeśli nie tysiące, są w gestii samorządowych włodarzy, tych obok nas, często sąsiadów i znajomych, a nie jakichś mitycznych władz w Warszawie. Poza zasięgiem, jak się zwykło uważać, przeciętnego zjadacza bezglutenowego chleba.

Sean Penn w filmie "Obywatel Milk" (Fot. Focus Features/ Everett Collection, East News)

Ostatnie lata to w Polsce rozkwit tak zwanych ruchów miejskich, które wyrosły z rozmaitych organizacji pozarządowych oraz aktywistów chcących zmieniać swoje miasta i miasteczka. Nie identyfikują się z partyjnymi szyldami, mierżą ich politycy z pierwszych stron gazet, nie uczestniczą w wojence polsko-polskiej. Myślą o swoim sąsiedztwie i sąsiadach, zastanawiają się, jak im/nam polepszyć życie, bo znają swoje okolice na wskroś i nikt ich na wybory nie przywozi w teczce. Ale mają też owe ruchy małą skazę genetyczną, którą sami nazywają apolitycznością. „My nie mamy światopoglądu, tylko miastopogląd” – mówią. Dodając zrazu, że „miasto to nie ideologia, ale wywożenie śmieci”. Nic bardziej mylnego. Z jakiegoś powodu nie wrzucamy już od kilku lat śmieci do jednego pojemnika, ale je segregujemy. Dlaczego? Bo mądrzy ludzie przekonali decydentów do idei ekologii. W Poznaniu, gdzie obecnie mieszkam, w centrum spowolniono ruch i stworzono sieć ścieżek rowerowych. Dlaczego? Bo tak na Zachodzie myśli się dzisiaj o duszących się centrach miast. Dlaczego można pić piwko na bulwarach wiślanych w Warszawie? Dlaczego w Teatrze Powszechnym mogła powstać słynna „Klątwa”? Dlaczego są kolejne miasta, w których radośnie maszerują parady równości? Dlaczego w Słupsku zaczęto nagle nazywać ulice imionami kobiet, a nie niemal wyłącznie mężczyzn? No, dlaczego?

Pytania mogę mnożyć bez końca, a odpowiedź na nie jest zawsze jedna – bo taka jest polityka, od której uciec się nie da. To polityka decyduje o tym, czy szersze w mieście są chodniki czy ulice, i czy noszą one imię kolejnego generała, czy też na przykład Kory Jackowskiej. Polityczne, jak wiemy, było i jest wszystko: kobiecy smoking Yves Saint Laurent i pokazy Alexandra McQueena, „Obywatel Milk” Gusa Van Santa i „Kler” Wojtka Smarzowskiego, wystawy Katarzyny Kozyry i Zbigniewa Libery, „Przemilczane” Joanny Ostrowskiej i „Gejerel” Krzysztofa Tomasika. To polityka zadecydowała kiedyś o zakazie palenia w knajpach, a dzisiaj o wycofaniu z nich słomek, bo tak jest świat skonstruowany, że na końcu zawsze jest ktoś, kto musi podjąć decyzję. I o to w gruncie rzeczy chodzi w wyborach. O wybranie tych, którzy decydują o tysiącach małych spraw, które zsumowane mają wielki wpływ na nasze życie codzienne.

Pokaz Alexandra McQueena na wiosnę 1999 (fot. Getty Images)

Piszę ten felieton w knajpce Falla na poznańskich Jeżycach, brudząc oczywiście – jako jedzeniowa ciamajda – klawiaturę hummusem. Na zewnątrz cudownie świeci słońce, ktoś przypina rower do stojaka, ktoś bawi się z psem. Bardzo tu miło nie tylko dlatego, że pysznie, ale też uśmiechu tubylców wszędzie pełno. A na feju lecą kolejne filmiki z Lublina, gdzie próbuje przejść pierwsza parada równości, której chciał zakazać tamtejszy prezydent. Oglądam to z szeroko otwartymi oczami i znów sobie myślę, jak ważne jest głosowanie w wyborach, jak ważne jest pofatygowanie się w niedzielę do wyborczej urny i postawienie krzyżyka przy właściwymi nazwisku, jak ważne jest uczestnictwo w procesie decydowania o życiu naszej dzielnicy, miasta i regionu. Dlatego traktuję ten felieton jako na wskroś lajfstajlowy, bo powiedzmy sobie szczerze, żeby usiąść, dajmy na to, przy kieliszku dobrego wina, trzeba najpierw znaleźć przyjemne miejsce, która ma licencję na jego sprzedaż. A wiadomo, kto ją wydaje. If you know what I mean

Mike Urbaniak
Proszę czekać..
Zamknij