Znaleziono 0 artykułów
09.09.2022

Love Stories: Yves Saint Laurent i Pierre Bergé

09.09.2022
Pierre Bergé (Fot. Getty Images)

Poznali się i zakochali jako 20-latkowie w 1958 roku. W 1961 zbudowali imperium mody i rozpisali role, które mieli odgrywać. Yves Saint Laurent został artystą, Pierreowi Bergéowi przypadło zadanie interdyscyplinarne – bycie podporą, strażnikiem, menedżerem i mechanikiem, gdyby po drodze napotkali przeszkody. Mimo że po 18 latach zakończyli związek, ich funkcje przetrwały. – Żyliśmy osobno, ale nigdy się nie rozstaliśmy – mawiał Pierre. – Byliśmy układanką doskonałą. Pieniądze, licencje – nie byłoby tego, gdyby nie ja. Ale nie mógłbym sterować najpiękniejszym samolotem świata, gdybym nie miał paliwa i pilota. A jedynym, który potrafił latać, był Yves Saint Laurent.

Paryż, 1 lutego 2009 roku, sypialnia apartamentu na Babylone. Jeszcze stoi szafka nocna, a na niej starannie ułożone okulary w rogowych oprawkach i sterta płyt DVD z filmami z Joan Crawford. Nad łóżkiem z lat 30. XX wieku wisi szkic Picassa. W salonie – olej Mondriana, który zainspirował kolekcję YSL z 1965 roku, abstrakcyjna rzeźba Constantina Brâncuşiego, świadek tak wielu wystawnych kolacji, i parawan, który osłaniał dodatkowe łóżko. „Ty jeden Yves, wiesz, co sugerował”.

Za dwadzieścia dni wszystko to zostanie skatalogowane, spakowane do skrzyń i sprzedane wraz z uderzeniem młotka licytatora. Taką niefrancuską decyzję (bo Francuzi mają skłonność do przekazywania kolekcji sztuki spadkobiercom lub muzeom) podjął Pierre Bergé rok po śmierci ukochanego Saint Laurenta. Zostawi jeden tylko obraz – pierwsze nabyte przez nich płótno pędzla Giorgia de Chirico. Rzekomo ze względu na trudności, jakie stwarzali właściciele domu aukcyjnego. Ale chyba nawet sam Pierre w tę opowieść nie wierzył. Do końca chciał utrzymać wizerunek człowieka interesu.

Decyzję o wystawieniu na licytację 735 dzieł najwyższej klasy artystów tłumaczył, jak to on, zuchwale: „Każdy marzy o uczestnictwie we własnym pogrzebie. Ja idę na pogrzeb mojej kolekcji”. Dociekliwym dopowiadał tonem biznesmena, którym w końcu był od przeszło 50 lat: – Kolekcja to swoisty projekt, a projekty mają to do siebie, że aby odnieść sukces, muszą dobiec końca. Najbliższym – że „nie chce tego kontynuować sam, bez Yves’a”.

Kiedy przed kamienicą pojawiają się pierwsze kontenery, notuje w dzienniku, który później zostanie wydany jako „Listy do Yves’a”: „Zimna i szara niedziela. Za dwadzieścia dni nasza kolekcja zostanie wystawiona w Grand Palais i tysiące ludzi przyjdą ją podziwiać. […] Dla mnie nic już nie znaczy”.

Pierre Bergé i Yves Saint Laurent w 1999 roku (Fot. Getty Images)

Głowa byka

Korespondencję post mortem Bergé kontynuował przez kilka kolejnych miesięcy. Mimo upływu czasu zawsze zwracał się w niej do nieśmiałego Yves’a. Cichego chłopca ze schludnie zaczesanymi włosami, o błądzącym spojrzeniu skrytym za grubymi szkłami okularów i chuderlawym ciele obleczonym w biały krawiecki fartuch, którego pamiętał z pierwszego spotkania 30 stycznia 1958 roku.

Tego dnia przy Avenue Montaigne Saint Laurent zaprezentował debiutancką kolekcję jako nowy dyrektor kreatywny domu mody Dior. Z Pierre’em musiał się minąć rok wcześniej na pogrzebie Christiana, ale dopiero teraz został oficjalnie przedstawiony starszemu o sześć lat mecenasowi sztuki. – Do 30 stycznia w modzie nie było dla mnie nic z artyzmu. Wtedy zdałem sobie sprawę, że byłem głupi – wspominał w wywiadach Pierre. – Jak mogłem się tak zmienić w jednej chwili? Stało się nieoczekiwane – miłość od pierwszego wejrzenia.

W 1994 roku (Fot. Getty Images)

Don Kichot i Sancho Pansa

To miłość pozwoliła im przetrwać, gdy w 1960 roku Yves został powołany do armii. Gdy dwa tygodnie później trafił do szpitala wojskowego z powodu pierwszego z wielu załamania nerwowego. I gdy dyrektorzy Diora postanowili go po cichu usunąć ze stanowiska na rzecz bardziej zachowawczego londyńczyka Marca Bohana. Faszerowany lekami psychotropowymi zdobył się na jedno żądanie: „Pierre, musimy założyć własny dom mody”. Jak powiedział, tak Pierre za wszelką cenę postanowił zrobić.

Najpierw pozwał Diora na niebagatelną sumę 600 tys. dolarów za bezprawne wypowiedzenie umowy. Później przekonał finansistę z Atlanty i amerykańskiego biznesmena do wyłożenia kolejnych 700 tys. We wrześniu 1961 roku odbierał już klucz do dwupokojowego atelier przy Rue la Boétie. Z góry rozpisał role. Saint Laurent został pełnoetatowym artystą. Jemu przypadło zadanie interdyscyplinarne – być podporą, strażnikiem, menedżerem i mechanikiem, gdyby po drodze czekały ich jakieś przeszkody.

Dbał, by nikt i nic nie zakłócało spokoju Yves’a, by otaczali go ludzie pobudzający kreatywność. Zajmował się finansami i PR-em. Czuł, że kontakty z mediami jedynie przytłoczą nadwrażliwego couturiera. Wiedział też, kiedy wyjść naprzód i kiedy usunąć się w cień. Za kulisami nazywano go panterą, bo nie stronił od publicznych awantur, miał cięty język. Kiedy po pokazach tłum klientek zaczynał napierać w kierunku pracowni, w której skrywał się Saint Laurent, stawał na krześle i kierował publiczność w stronę wyjścia. – Zawsze był przy mnie, gdy brakowało mi tchu – rzucił raz projektant. O Pierze mówił niewiele, za to godzinami mógł opowiadać o modzie.

Jako duet zrewolucjonizowali podejście do wysokiej mody. Z marką weszli na giełdę i rozpoczęli ekspansję – produkcję akcesoriów oraz kosmetyków. Zbili fortunę na jednym tylko zapachu – Opium.

Pierre Bergé i Yves Saint Laurent w 1998 roku (Fot. Getty Images)

Rodzina kuglarzy

Pieniądze inwestowali w sztukę. „Niektórzy ludzie mają paranoję, inni klaustrofobię, my byliśmy kolekcjonerami”, pisał w „Listach do Yves’a” Pierre. Saint Laurent patrzył na dzieła oczami artysty, następnie podekscytowany dzwonił do Bergéa, oznajmiając, że „właśnie natknął się na coś wspaniałego”, by ten ocenił je okiem marszanda i erudyty. Picasso, Goya, Matisse – kupowali tylko najlepszych. Od lat 60. do 80. kolekcję poszerzyli również o trzy nieruchomości, z willą Dar Es Saada sąsiadującą z malowniczym ogrodem Majorelle w Maroku na czele. Odtąd żyli na dwa domy – pracownię przy Avenue Marceau i Marakesz, gdzie Yves wypoczywał i tworzył. Chłonął atmosferę miasta, jego śmiałe wzory, kolory – turkus ceramiki, rdzawość piasku, żółcienie aromatycznych przypraw. Ale nawet ten leniwy rytm życia nie uchronił go przed wyczerpaniem.

Marina Schiano, John Richardson, Yves Saint Laurent i Bergé w 1994 roku (Fot. Getty Images)

Cierpienie sławy

W latach 70. Yves prezentował już cztery kolekcje rocznie. Nadzorował stale poszerzające się linie akcesoriów i kosmetyków. Złudnym ukojeniem okazał się dla niego styl życia dekady – kokaina, seks i alkohol, które tylko pogłębiały nawracające załamania nerwowe. – Myślę, że urodził się z depresją. Później cierpiał na sławę – mawiał Pierre. W chwilach remisji Yves projektował. W okresie tygodnia mody następował u niego przebłysk szczęśliwości. Zbierał oklaski, owacje na stojąco i wszystko zaczynało się od nowa.

Po kolejnym okresie „czerni”, jak zwykł je nazywać, w Pierze coś pękło. W 1976 roku wyprowadził się ze wspólnego mieszkania. Nie odszedł daleko – przeniósł się do hotelu na końcu ulicy. Nie zostawił Yves’a – wciąż byli partnerami biznesowymi i najbliższymi przyjaciółmi. Dwa razy w tygodniu jedli lunch w Maxims, spędzali ze sobą każdą sobotę.

Pierre Bergé i Yves Saint Laurent w 1980 roku (Fot. Getty Images)

Płaczący mężczyzna

Niektórzy dopatrywali się w tym formy szantażu, kolejnej próby zniewolenia Saint Laurenta. Z walecznej pantery Bergé miał się przeobrazić w boa dusiciela. Ale w 1999 roku to razem – Pierre i Yves – zdecydowali o sprzedaży marki Grupie Gucci. W 2002 roku razem odeszli na emeryturę – Saint Laurent artystyczną, Bergé biznesową, rezygnując z funkcji prezesa generalnego YSL. Choć fakt – Pierre nie był z Yves’em do końca szczery. Kłamstwa dopuścił się raz, gdy na tomografii wyszło, że projektant ma nieuleczalnego glejaka mózgu. – Lekarz powiedział mi, że nie ma już nic do roboty. Wspólnie uznaliśmy, że lepiej, by Yves nie wiedział. Nie byłby wystarczająco silny, by to zaakceptować – tłumaczył. Pierre pozwolił mu wierzyć, że nieustający ból głowy to pokłosie nic nieznaczącego upadku.

YSL zmarł 14 miesięcy później, 1 czerwca 2008 roku w paryskim mieszkaniu na Babylone. „Powiadomiłem prasę i rozdzwonił się telefon. Mówiłem o Tobie. Powiedziałem, co było trzeba, jak wyuczoną lekcję. […] Nie płakałem. Dopiero później, dużo później, pojawiły się łzy”, pisał Pierre w „Listach…”.

Yves Saint Laurent i Pierre Bergé w 1993 roku (Fot. Getty Images)

Nauka i miłość

W lutym, rok po śmierci Yves’a, w Christies zorganizowano „wyprzedaż stulecia”. Podczas trzydniowych aukcji zlicytowano 735 dzieł najwyższej klasy artystów. Zebrane fundusze – 373,5 mln euro – Pierre przekazał na badania nad AIDS i budowę dwóch muzeów pamięci Saint Laurenta, na Avenue Marceau i w jego ukochanym Marrakeszu. Dom znalazło tu ponad 5 tys. kreacji projektanta, 150 tys. szkiców, zakulisowych polaroidów i ksiąg sprzedaży. Wszystko skrzętnie posegregowane i katalogowane przez Bergéa.

By zasilić konto fundacji YSL, pod młotek poszły jeszcze dwupiętrowy apartament na Babylone i znaczna część kolekcji białych kruków Pierrea, w tym „Le Requiem” Jeana Cocteau z osobistą dedykacją i pierwsze wydanie „Davida Copperfielda” Karola Dickensa. Książka, która jego – syna nauczycielki i urzędnika z małej miejscowości Saint-Pierre-d’Oléron we Francji – zaraziła pasją do pięknych słów.

Stary gitarzysta

Jak pisali dziennikarze „New York Timesa” w artykule opublikowanym w 2011 roku, Pierre już nigdy nie był taki sam. Ten temperamentny, władczy i nieustępliwy erudyta nie potrafił dłużej utrzymać ochronnej fasady. Nie chciał być człowiekiem interesu, uważał się za literata. – Zostałem biznesmenem tylko dlatego, że tego właśnie potrzebował Yves.

Pierre Bergé (Fot. Getty Images)

Pod palmami w Maroku

„Dziś rano w kościele na sewilskiej równinie zapaliłem za Ciebie świeczkę. Piszę »za Ciebie«, ale powinienem napisać »w Twoim imieniu«, bo przecież wiesz, że jestem agnostykiem. Dodam, że zachowanie papieża łatwo uczyniłoby ze mnie antyklerykała, ale Ty zapalałeś świeczki dla swojej babci, za sukces swoich kolekcji, za siebie i być może za mnie, tak że nic mnie ten gest nie kosztował. Już to dawniej robiłem, nawet jeśli Ci o tym nie powiedziałem”.

Pierre Bergé zmarł w swoim domu na południu Francji w piątek 8 września 2017 roku, w najgorszym możliwym czasie – na kilka dni przed paryskim tygodniem mody i na miesiąc przed otwarciem dwóch muzeów poświęconych Yves’owi. W czwartek rzucił tylko, że gdzieś bardzo się spieszy. Już dawno obiecał ukochanemu, że „spotkają się pod palmami w Maroku”.

Pola Dąbrowska
Proszę czekać..
Zamknij