Znaleziono 0 artykułów
25.09.2022

Film z przeszłości: „Mój chłopak się żeni”

25.09.2022
Fot. Getty Images

Komedie opowiadające o weselnych perypetiach bohaterów to żywotny podgatunek – z jakiegoś powodu nam się nie nudzą. Takie historie pozostają wdzięcznym punktem wyjścia dla filmowców, co potwierdzają sukcesy „Druhen” i „Bajecznie bogatych Azjatów”. Jak na tle rom-comów z lat 90. z weselem w tytule wypada „Mój chłopak się żeni” z Julią Roberts?

Wśród dobrych weselnych komedii romantycznych z lat 90. wymienić należy „Przyjęcie weselne” Anga Lee (1993), „Cztery wesela i pogrzeb” Mikea Newella (1994) i niesłusznie zapomniane australijskie „Wesele Muriel” P.J. Hogana (1994). „Mój chłopak się żeni” to następny, późniejszy o trzy lata film Hogana.

Hollywoodzki walec: Co zostało z humoru P.J. Hogana

Ekscentryczne, nieco dzikie „Wesele Muriel” wciąż rozsadza energia młodziutkiej Toni Collette. „Mój chłopak…” wydaje się po ćwierćwieczu filmem przeciętnym i ugrzecznionym. Tak jakby po oryginalnym poczuciu humoru reżysera i jego inscenizacyjnej inwencji przejechał się hollywoodzki walec, spłaszczając wszystko, co odstawało od normy. Dzięki interpretacji Collette Muriel była bohaterką spontaniczną i nieprzewidywalną, a przy tym zawsze autentyczną. Grana przez Julię Roberts krytyczka kulinarna Julianne Potter, zwana Jules, to postać z zupełnie innej rzeczywistości: poważna i przebiegła kombinatorka, która nagle odkrywa, że jej najlepszy przyjaciel Michael (Dermot Mulroney) bierze ślub – niestety, mimo skrytych fantazji Julianne, nie z nią. Wybranką Michaela okazuje się pochodząca z bogatej rodziny Kimmy Wallace (Cameron Diaz): jeżdżąca sportowymi samochodami po ulicach Chicago jak kierowca rajdowy, rozgadana i tak niewinna, że budzi w Jules natychmiastową irytację.

Fot. Getty Images

Trudno kibicować bohaterce Roberts w jej niezgrabnych i skazanych na porażkę machinacjach: niekiedy im bardziej próbuje pokrzyżować plany zaręczonym, tym skuteczniej zbliża ich do siebie. Tak dzieje się w scenie, w której niejako zmusza Kimmy do śpiewania w barze karaoke, czego ta szczerze nie znosi. Nie wiadomo też, dlaczego mamy wierzyć, że Jules i Michaela łączy szczególna więź – scenariusz przygotowuje grunt pod ich relację naskórkowo, zrzucając całą robotę na barki talentów aktorskich Roberts i Mulroneya (reżyseria Hogana, starającego się przystosować się do hollywoodzkich warunków, pomaga tu niewiele). Jak pokazać wieloletnią przyjaźń, kiedy ma się do dyspozycji tylko kilka krótkich, konwencjonalnie napisanych scen?

Fot. Getty Images

„Mój chłopak się żeni” zakłada, że tak bardzo kochamy gwiazdy i gwiazdorów, że łykniemy wszystko – nawet to, że najlepiej wówczas opłacana aktorka na świecie będzie uganiać się za sympatycznym, acz nieszczególnie charyzmatycznym Mulroneyem. Ma on pokaźną liczbę ról na koncie, ale rzadko wracamy do jakichkolwiek filmów z jego udziałem. Julia Roberts szczodrze obdarza Michaela swoim słynnym, ultraszerokim uśmiechem, ale on potrafi się jej odwzajemnić tylko ukradkowym półuśmieszkiem. Jeśli nie ekranowa chemia między głównymi bohaterami, to co zachowało w „Mój chłopak się żeni” świeżość?

Mój przyjaciel gej: Rola Ruperta Everetta

Komedia Hogana była dużym sukcesem kasowym, co musiało przynieść ulgę Julii Roberts – kilka jej wcześniejszych filmów okazało się porażkami. Prawdziwym zwycięzcą wydaje się jednak błyszczący na drugim planie Rupert Everett w roli Georgea, redaktora i przyjaciela Jules. Nie tylko zgarnął za swoją rolę worek nagród, lecz także z klasą wybrnął z pułapki, jaką zastawiło na niego Hollywood lat 90.

W 1989 roku Everett dokonał coming outu – co, jak później twierdził, uniemożliwiło mu karierę hollywoodzkiego amanta. W „Mój przyjaciel się żeni” ma niewdzięczną, stereotypową rolę najlepszego kumpla geja. Co więcej, w jednej ze scen Everett – gej gra Georgea – geja, który udaje, że jest tak naprawdę chłopakiem Jules – a tenże heteroseksualny chłopak tylko dla żartów udaje, że jest gejem.

Najsłynniejsza tego typu piętrowa ustawka w historii kina to oczywiście duet Doris Day i Rock Hudson w „Telefonie towarzyskim” z 1959 roku, w którym postać Hudsona zgrywa się, że nie jest hetero. Orientacja aktora była wówczas tajemnicą. Wiele lat później, w połowie lat 80., Hudson ogłosił, że choruje na AIDS, co powszechnie odczytano jako ujawnienie homoseksualności. Był jedną z pierwszych słynnych osób, które stały się ofiarą ówczesnej epidemii. Film Hogana, podobnie jak wiele innych komedii romantycznych z lat 90., zawiera garść odniesień do historii gatunku – w tym żart, w którym George porównuje swoją relację z Jules właśnie do duetu Day – Hudson.

Fot. Getty Images

Rola Everetta, którego bohater symuluje na ekranie afektowaną gestykulację oraz ruchy, to czysty krindż. Ale tylko pozornie. Tak naprawdę aktor wprowadza do mdłego świata „Mój chłopak się żeni” poczucie humoru, swobodę i dużo ironii. Nie bez powodu najsłynniejszą sceną filmu pozostaje ta, w której George inicjuje wspólne śpiewanie piosenki „I Say a Little Prayer” – i na chwilę zwyczajne spotkanie w restauracji zamienia się w porywającą musicalową scenę. Nazwijmy to słodko-gorzkim „syndromem Ruperta Everetta” – pięknym momentem, kiedy wykonawca przeskakuje ograniczenia, jakie stawia mu homofobiczny system, i tworzy niezapomnianą kreację.

Antyfanka wesel: Julia Roberts nie walczy o pierwszy plan

W świetnym eseju o Julii Roberts sprzed dwóch dekad Anthony Lane z „The New Yorker” wskazuje, że zawsze potrafiła ona zostawić przestrzeń innym aktorkom: nie próbowała ich zdominować ani całkowicie zagarnąć uwagi kamery. Może dzięki tej umiejętności finalny gest Jules wypada w miarę przekonująco: zdaje sobie ona w końcu sprawę, że droga do własnego szczęścia nie wiedzie przez doprowadzenie do nieszczęścia innych. Ustępuje pola Kimmy – to na jej ceremonię czekaliśmy przecież od początku seansu. Inna sprawa, że bohaterka Cameron Diaz wcześnie informuje nas, że Jules „nie znosi wesel”. W tej sprawie całkowicie się z nią identyfikuję i uważam przemysł ślubny za rzecz trochę straszną. Może stąd bierze się popularność „komedii weselnych”: lepiej powrócić do ulubionych klasyków gatunku, niż kolejny raz biec na oczepiny.

Sebastian Smoliński
Proszę czekać..
Zamknij