Znaleziono 0 artykułów
12.05.2021

Jaki jest sens budowania tam na rzekach

12.05.2021
Tama na Wiśle, Włocławek /(Fot. Tomasz Jastrzebowski/REPORTER)

Od kilku tygodni czytam o tamach. Na kartce wypisuję zagrożenia, które ze sobą niosą – i te dla środowiska, i te dla człowieka. Zaczyna brakować mi miejsca. W głowie kołacze pytanie: czemu, kiedy na świecie rozbiera się stare tamy i rezygnuje z budowy nowych, w Polsce planuje się kolejne inwestycje?

Okolice zapory we Włocławku oglądam na Google Maps. Błękitne jezioro, zielone brzegi, drzewa, jachty i biały pas drogi przez Wisłę. Zdjęcie zrobiono w słoneczny dzień. Aż chce się wskoczyć do chłodnej wody.

To, czego nie widać na zdjęciu, tłumaczy mi Marek Elas, ekspert ds. ochrony ekosystemów rzecznych w Fundacji WWF Polska (a w wolnych chwilach gitarzysta kilku składów i puzonista grający na cukinii w Warzywnej Orkiestrze Paprykalaba). Zbiornik Włocławski ma 58 km długości, sięga aż do Płocka. Wystarczy spojrzeć na rzekę za Płockiem, żeby zobaczyć meandry Wisły, wysepki, łachy i lasy łęgowe. W siedliskach gnieżdżą się sieweczki obrożne, rybitwy białoczelne (to najmniejszy gatunek rybitw na świecie) i ostrygojady. – Na zbiorniku zaporowym tego już nie ma, zapora to zniszczyła – wyjaśnia Elas. – W zamian otrzymaliśmy wielką powierzchnię wody, która szybko się nagrzewa i intensywnie paruje w miesiącach letnich. I do tego ma niskie natlenienie.

Zapora we Włocławku, czyli wszystkie problemy, które niesie grodzenie rzek

Zapora we Włocławku zmieniła fragment Wisły w staw, w którym trudniej jest przeżyć rzecznym organizmom. Ale zniszczyła znacznie więcej. Jest główną przyczyną wymarcia w wolnej przyrodzie łososia atlantyckiego w Polsce, którego – przed jej budową – odławialiśmy kilkaset ton rocznie. W 2019 roku przez przepławkę w zaporze udało się przepłynąć 24 łososiom. Razem z nim znikają inne migrujące gatunki: certy, trocie i węgorze.

Włocławską zaporę zbudowano w latach 60. ubiegłego wieku w ramach Kaskady Dolnej Wisły – planu stworzonego jeszcze w międzywojniu. Ale budowę rozpoczęto dopiero w PRL-u – decyzją Gomułki, któremu zamarzyła się Wisła pełna elektrowni wodnych i barek transportujących towary między centralną Polską a Gdańskiem. Z zaplanowanych dziewięciu zapór zbudowano jedną – we Włocławku. A potem pieniądze się skończyły i projekt upadł.

Elektrownia wodna Włocławek wybudowana w ramach projektu Kaskada dolnej Wisly /(Fot. Wojciech Strozyk/REPORTER

Dzisiaj włocławska zapora, niczym w soczewce, skupia praktycznie wszystkie problemy, które niesie ze sobą grodzenie rzek.

Od początku XX wieku świat przeżywał tamową rewolucję. Jej szczyt przypadł na lata 60. i 70., kiedy wznoszono tamy wysokie na ponad 200 m. Budowano je z kilku powodów. Najważniejszym jest nawadnianie. Ale rezerwuary wykorzystywane są również jako ujęcia wody dla miast, a budowane przy nich hydroelektrownie są dodatkowym źródłem energii. Długo uważano, że tamy, zapory i rzeczne bariery są również skuteczną ochroną przeciwpowodziową. Do dziś na świecie jest prawie 60 tys. dużych tam. Dużych, czyli co najmniej 15-metrowych. Tych mniejszych – tam, zapór, barier, ramp i śluz – w samej Europie zbudowano ponad 1,2 mld (według raportu projektu AMBER koordynowanego przez walijski Uniwersytet Swansea), a w Polsce – 77 tys. Na polskich rzekach średnio co kilometr umiejscowiona jest jakaś przegroda.

W Polsce większe zapory na rzece zaczęto stawiać na początku XX wieku, jeszcze pod zaborami, choć najwięcej powstało ich po II wojnie światowej. Ale dopiero zapora we Włocławku tak bardzo ograniczyła możliwość migracji łososia. Zbudowana na 267 kilometrze (674 kilometrze, licząc od strony źródeł) 1000-kilometrowej rzeki, odcięła rybom nie tylko drogę do tarlisk w Karpatach, ale praktycznie całe dorzecze Wisły.

– Zanim powstały zapory na polskich rzekach, ryba wpływająca z Bałtyku miała przed sobą 80 tys. km rzek. Płynęła, dokąd chciała – Marek Elas zabiera mnie w podróż w przeszłość. – W wyniku budowy zapory we Włocławku oraz innych zapór tych kilometrów pozostał niecały tysiąc. Sam Włocławek odcina rybom 68 tys. km rzek. Jasne, człowiek musi się rozwijać, ale czy to jest zrównoważony rozwój? Czy raczej dewastacja?

Zapory dewastują środowisko wodne i powodują susze

O dewastacji środowiska wodnego nie tylko w Polsce piszą autorzy raportu Living Planet Index z 2020 roku. Został przygotowany przez koalicję organizacji związanych z ochroną środowiska (wspieraną przez ICUN – Międzynarodową Unię Ochrony Przyrody) i przytacza szokujące dane. W całej Europie od 1970 roku populacja słodkowodnych ryb migrujących spadła o 93 proc. Nie dorównuje nam żaden inny kontynent, mimo że gdzie indziej wcale nie jest dużo lepiej: na całym świecie populacja ryb migrujących spadła aż o 76 proc. Powody? Zmiany klimatyczne, przełowienie i tamy.

Może dlatego jedną z wytycznych Europejskiego Zielonego Ładu jest renaturyzacja rzek, czyli oddawanie rzekom łąk, lasów, mokradeł. I zgoda na to, że rzeka raz na jakiś czas będzie tam wylewała, bo dzięki temu nadmiar wody nie dopłynie do miasta. Dodatkowo, według Ramowej Dyrektywy Wodnej obowiązującej całą Europę: „Wszystkie kraje muszą osiągnąć dobry stan większości swoich wód, w tym rzek, jezior oraz obszarów podmokłych, najpóźniej do 2027 roku”.

Polska podpisała Ramową Dyrektywę Wodną, ale nikt nie prowadzi u nas renaturyzacji na większą skalę. Wręcz przeciwnie. Jak mówi Elas: – W Polsce nie ma tradycji, żeby inwestować w poprawianie stanu ekologicznego rzek. Prawie zawsze wydawanie pieniędzy na rzeki jest równoznaczne z ich niszczeniem.

Tyle że zapory stanowią problem nie tylko dla środowiska naturalnego, ale również dla nas. W lutym tego roku oglądaliśmy zdjęcia służb miejskich usypujących wały w Płocku. Ścigali się z wodą – poziom Wisły rósł o kilkanaście centymetrów na godzinę. Mieszkańcy z odciętym prądem czekali na sygnał do ewakuacji. Stan wody na Wiśle był najwyższy od 39 lat – czyli od 1982 roku, kiedy Płock zalała zimowa powódź i trzeba było ewakuować 12 tys. mieszkańców. Naukowcy uważają, że choć zapora we Włocławku nie powoduje powstania zatorów, to z pewnością je ułatwia.

Budowanie tam przyczyniło się do wymarcia łososia atlantyckiego /(Fot. East News)

Powodzie zaporowe to nie wszystkie problemy spowodowane przez włocławską zaporę. Po jednej stronie poziom wód gruntowych podniósł się tak bardzo, że trzeba było zbudować rów odwadniający – woda zalewała ludziom piwnice. Po drugiej stronie poziom wód gruntowych obniżył się, bo obniża się poziom rzeki, której koryto niszczone jest przez spadającą wodę. – Wyobraź sobie wannę ustawianą na środku pola – Marek Elas tłumaczy pojawiającą się przy zaporach suszę. – Tak długo, jak woda nie będzie dystrybuowana na pole, będzie w wannie. Tak działają zbiorniki zaporowe. W określonym obszarze, lokalnie podnoszą poziom wody gruntowej, ale po drugiej stronie zbiornika ją obniżają. Spójrz na mapę suszy w Polsce, obok Włocławka jest ogromny problem. Zapora go nie rozwiązała.

Patrzę na mapy satelitarne Instytutu Geodezji i Kartografii z 2020 roku. W kwietniu całe województwo kujawsko-pomorskie było dotknięte suszą ekstremalną. Również w okolicach Włocławka.

Elektrownie wodne mniej przyjazne, niż sądzimy

Jest jeszcze jeden mit związany z tamami. Zazwyczaj powstają przy nich hydroelektrownie, które przedstawia się jako przyjazne dla środowiska. Jednak według badań opublikowanych w „BioScience” jeszcze w 2014 roku elektrownie wodne usytuowane przy sztucznych zbiornikach emitują 1,3 proc. gazów cieplarnianych. Metan – bo o niego tu chodzi – powstaje, gdy gniją rośliny zarastające zbiorniki zaporowe. Przyczynia się do efektu cieplarnianego kilkadziesiąt razy bardziej niż dwutlenek węgla. Potwierdziły to badania opublikowane w „Environmental Science and Technology” w 2019 roku. Niektóre elektrownie wodne emitują więcej gazów cieplarnianych niż te węglowe – wiele zależy od ich usytuowania i stanu. Dziś szacuje się, że to nie 1,3, a 7 proc. światowej emisji.

Do tego oczywiste jest, że żeby zbudować elektrownię wodną, trzeba zniszczyć środowisko, a jego degradacja nie kończy się wraz z zakończeniem budowy. – Kiedy produkuje się najwięcej prądu? – pyta Elas. – Kiedy w krótkim czasie z zapory zrzucamy dużą ilość wody. Tak przez 50 lat działała zapora włocławska. Gromadzono wodę i w ciągu kilku godzin ją zrzucano. Środowisko wodne nie jest w stanie przystosować się do tego, że zamiast mieć dwa okresy ze zwiększoną wodą w roku, ma mikropowodzie co 12 godzin.

Na świecie trwa rozbiórka tam

Wiek XX był świadkiem tamowej rewolucji. XXI obserwuje ich rozbiórkę. Na początku 2021 roku badacze z Uniwersytetu ONZ z Instytutu Wody, Środowiska i Zdrowia opublikowali raport na temat starzejących się tam. Ich badania dotyczą tylko tam wyższych niż 15 m. Czyli 60 tys. zapór na całym świecie. Niektóre z nich przestają spełniać swoje zadania po 50 latach. Lepiej utrzymane mogą stać średnio 100 lat. Dzisiaj mamy 16 tys. tam starszych niż 50-letnie i 2,3 tys. ponadstuletnich. Rosną koszty ich utrzymania – tylko w Stanach na odnowę starzejących się tam trzeba by wydać 64 mld dol.

Autorzy raportu są ostrożni – sugerują, że każdy przypadek należy rozstrzygać indywidualnie. Ale trend jest bardzo wyraźny. Dzisiaj, z kilkoma wyjątkami, nie buduje się już dużych tam. A w wielu miejscach po prostu się je rozbiera. Starzejące się tamy „tracą na efektywności i stanowią zagrożenie dla środowiska i bezpieczeństwa ludzi”. W ciągu 30 lat w Stanach zburzono ich 1275. Wreszcie uświadomiono sobie, że koszty budowy zapory wodnej to nie tylko koszty jej utrzymania, ale i koszty jej rozbiórki.

Zapora w Siarzewie: Kontrowersyjny projekt polityków

Tym bardziej dziwi, że w Polsce właśnie rusza projekt budowy stopnia wodnego Siarzewo – 36 km na północ od Włocławka. Powstaje on, żeby zniwelować negatywne skutki włocławskiej zapory. Choć według ekologów zapora wcale tego nie wymaga. W 2001 roku toczyły się dyskusje o jej rozbiórce. Zrezygnowano, tłumacząc, że wyciągnięcie skażonego odpadami przemysłowymi mułu z dna zbiornika jest zbyt skomplikowane (a przecież i tak trzeba będzie go kiedyś stamtąd wyciągnąć!). W 2015 roku zaporę wyremontowano i przebudowano. Ale pomysłodawcy budowy w Siarzewie nadal twierdzą, że Włocławek stanowi zagrożenie i konieczna jest nowa inwestycja. Sekretarz stanu Ministerstwa Infrastruktury Marek Gróbarczyk podkreślał, że stopień wodny w Siarzewie będzie mieć również „ogromne znaczenie dla bezpieczeństwa przeciwpowodziowego oraz przeciwdziałania suszy”. Rządzący dodają, że inwestycja spełnia najwyższe standardy ochrony środowiska. A w ramach kompensacji tego, co zniszczone, utworzy się 15 sztucznych wysp i 600 ha łęgów.

Ekolodzy mają inne zdanie. Na stronie WWF czytam, że „budowa stopnia wodnego Siarzewo NIE MA nadrzędnego celu społecznego. Jest to wybitny przykład wykorzystania środków publicznych w celu prywatyzacji zysków elektrowni wodnej. Kraj pogrążony jest w pandemii, służba zdrowia jest niedofinansowana, przedsiębiorcom brakuje wsparcia, a planowane jest wydanie 4,5 mld zł z naszych pieniędzy na budowę nikomu niepotrzebnego (poza spółką Energa) stopnia wodnego”.

– Zapora w Siarzewie ma mieć tylko 80 MW. To tyle samo, co 44 turbiny wiatrowe – zauważa Marek Elas. – Za pieniądze, które zostaną wydane na Siarzewo, można poprawić warunki wodne w całym województwie kujawsko-pomorskim, chociażby budując zastawki na rowach melioracyjnych – twierdzi. – Ale jak wyglądałby minister, który w gumiakach chodzi po polu i przecina wstęgę na rowie melioracyjnym. „Tama” brzmi dumniej.

Elas dodaje, że szacunkowy koszt budowy w Siarzewie w ciągu ostatniego miesiąca skoczył do 5,5 mld zł, a według raportu środowiskowego ma ochronić przed powodzią 183 domy. – W dodatku tej ochrony nie będzie pełniła zapora, tylko wały przeciwpowodziowe. A przecież do ich budowy zapora nie jest potrzebna. Według mnie faktyczną przyczyną budowy zapory w Siarzewie jest budowa zapory w Siarzewie. To jest inwestycja na wiele lat: jej zwolennikami są partie od prawa do lewa, z wyjątkiem młodej lewicy. U nas cały czas pokutuje mit, że tylko tak należy inwestować w rzeki. Nie wątpię, że wszyscy widzą w tym dobry interes – ekonomiczny i polityczny.

Słynna pisarka z Indii: Wielkie tamy są jak bomby nuklearne

Kiedy w 2018 roku mieszkałam w Indiach, dużo czytałam o systemie zapór w dolinie Narmady. To jedna z najpotężniejszych indyjskich rzek, która po wybudowaniu 3 tys. większych i mniejszych barier umiera. W toczącą się od lat 90. pokojową walkę o przetrwanie Narmady i ludzi mieszkających u jej brzegów zaangażowała się pisarka Arundhati Roy. W tekście „Większe wspólne dobro” zadaje dużo ważnych pytań dotyczących budowy tamy Sardar Sarovar – największej ze wszystkich na Narmadzie. Ile osób trzeba przesiedlić (minimum 35 mln)? Czy dostają sprawiedliwe rekompensaty? Do kogo tak naprawdę trafia woda? I kto tak naprawdę bogaci się na budowie tamy?

W 1999 roku Roy napisała: „Dzień za dniem, rzeka za rzeką, las za lasem, góra za górą, pocisk za pociskiem, bomba za bombą – praktycznie bez naszej wiedzy jesteśmy łamani. Wielkie tamy są tym dla rozwoju narodu, czym nuklearne bomby są dla wojskowego arsenału. Obydwie są bronią masowego zniszczenia. Obydwie są bronią wykorzystywaną przez rząd do kontroli nad narodem”.

Za ten tekst została skazana na jeden dzień więzienia i grzywnę. Jako powód podano obrazę sądu. W Indiach od lat 50. panuje przekonanie, że budowa tam oznacza postęp. Kto jest przeciwko nim, nie jest patriotą.

Kiedy spotkałam się z Arundhati Roy w domu jej matki na południu Indii, powiedziała: – Wierzę, że początki dzisiejszego faszyzmu, nacjonalizmu i toksycznego sposobu myślenia leżą w fundamentach tej tamy. W idei, że istnieją ludzie, którzy czują się na tyle uprzywilejowani, że mogą zamienić życie innych w piekło.

Tamy to nie tylko fizyczne zapory na naszych rzekach. Tamy to sposób postrzegania świata, w którym potężnemu człowiekowi wolno wszystko. Bez względu na konsekwencje.

Katarzyna Boni
Proszę czekać..
Zamknij