Znaleziono 0 artykułów
13.11.2018

Jeszcze Polska nie zginęła

13.11.2018
11 listopada w Poznaniu (Fot. Jacek Mójta © CK ZAMEK)

Zgodnie z poznańską tradycją, rocznica niepodległości jest połączona z dniem świętego Marcina. Gdy w Warszawie krzyczano, że śmierć Żydom, muzułmanom, pedałom i, generalnie, śmierć wszystkim, w Poznaniu prezydent Jacek Jaśkowiak zapraszał mieszkańców do wspólnej zabawy. 

A może to wszystko było złym snem? Może się nie wydarzyło? Może zbyt intensywnie działa moja wyobraźnia? A może jestem po prostu przepracowany, więc mózg zaczyna płatać mi figle? Nie jest przecież możliwe, by setną rocznicę odzyskania niepodległości Polska uczciła w taki sposób. Jest rzeczą zupełnie nieprawdopodobną, by ulicami Warszawy maszerowali neofaszyści z kolegami z zagranicy o podobnej konstrukcji intelektualnej. Równie nieprawdopodobne, by asystowali im żołnierze Wojska Polskiego. Nie jest możliwe, by wbrew prawu strażacy i paramedycy na służbie odpalali niebezpieczne w tłumie race. Nie jest możliwe, by hajlowano, palono flagi Unii Europejskiej i wykrzykiwano antysemickie hasła. Nie jest możliwe, by ludzie owinięci w biało-czerwone flagi atakowali dziennikarzy albo zniszczyli piękny neon „Warszawa” stojący obok Pałacu Kultury. Nie mogło zdarzyć się obsikiwanie murów Muzeum Narodowego ani urywanie wycieraczek i lusterek zaparkowanych niedaleko trasy marszu samochodów. Nie można przecież świętować tak radosnego dnia tak nieprawdopodobną agresją wobec współobywateli, którzy nie podzielają poglądów zasłaniających twarze kominiarkami troglodytów. Nie można radować się z niepodległości, demolując napotkaną przez siebie na trasie miejską infrastrukturą. Nie można świętować odrodzenia ojczyzny, ziejąc nienawiścią. Przecież to jest jakaś aberracja!

11 listopada w Poznaniu (Fot. Jacek Mójta © CK ZAMEK)

Szczerze powiedziawszy, nie przepadałem nigdy za 11 listopada, bo nie rozumiałem tej nieprawdopodobnej wręcz niepodległościowej sztampy. Pojąć doprawdy nie mogłem, że niezależność i wolność świętowane są tak siermiężnie, tak poważnie, tak podniośle, że mało kto potrafił tak wysoko zadrzeć głowę. Że tylko msze święte, wieńce i groby, że smutnawe marsze i pozbawione treści przemowy równie beztreściowych polityków. Już od dzieciństwa święto niepodległości kojarzyło mi się z bezbrzeżnym smutkiem i pogrzebową powagą, akademią ku czci i staniem na apelu w idealnie równym rzędzie. Wydawało mi się, że 11 listopada jest narodowym dniem smutku, bo nikt się wtedy nie uśmiechał. Nikt. Wszyscy mieli miny, jakby przed chwilą stracili kogoś bliskiego. Jakby ta nasza Polska miała zaraz wjechać na katafalku, a my wszyscy, nałożywszy czarne woale, zaczniemy ją opłakiwać. Nawet data jest jakaś niefortunna, bo początek listopada. Jak pech to pech.

11 listopada w Poznaniu (Fot. Jacek Mójta © CK ZAMEK)

Cieszyłem się więc jak dziecko, mogąc latem obchodzić inne święto niepodległości, które przypada na miesiąc znacznie radośniejszy. 4 lipca w Chicago jest zwykle bardzo gorąco i człowiek się modli, żeby choć wilgotność powietrza nieco zelżała, bo trudno będzie oddychać. Ale to i tak nikomu nie przeszkadza w tym, żeby z pełną wesołością do niepodległościowego pikniku przystąpić. Najbardziej radują się oczywiście dzieciaki, bo wiadomo, że będzie dobra zabawa, a wieczorem fajerwerki, na które wszyscy czekają z większym podnieceniem niż na te sylwestrowe. Amerykańskie święto niepodległości ma w sobie bowiem więcej z karnawału niż pogrzebu, choć jest w nim naturalnie miejsce i na podniosłe przemowy, i na oddanie czci poległym, i na refleksję poważniejszą niż tylko tę, w co się ubrać na Independent Day party. Dominuje jednak radość, bo 4 lipca to przecież urodziny kraju, a nie stypa. To święto wszystkich, bez względu na kolor skóry, wyznanie czy światopogląd. Każdy ma prawo do radochy ze swojej ojczyzny. Każdy. Nie można przecież obchodzić niepodległości, wykluczając kogoś, obrażając albo bijąc. Wtedy to już nie jest święto, ale ordynarna libacja.

11 listopada w Poznaniu (Fot. Jacek Mójta © CK ZAMEK)

Takie karnawałowe świętowanie niepodległości u nas jest po prostu niemożliwe, powtarzałem moim amerykańskim przyjaciołom. Nie ma go w polskim genotypie, perorowałem. I jakież było moje zdziwienie, gdy dwa lata temu przybyłem 11 listopada do Teatru Polskiego w Poznaniu na premierę znakomitego spektaklu Grzegorza Laszuka „Myśli nowoczesnego Polaka”. Wszyscy wkoło jacyś uśmiechnięci, środkiem miasta wędruje kolorowa parada. Ludność z apetytem konsumuje świętomarcińskie rogale, w restauracjach króluje gęsina, dzieciaki biegają z watą cukrową, a wieczorem w niebo strzelają fajerwerki niezgorsze od tych noworocznych. „Co tu się dzieje?”, począłem natychmiast dopytywać tubylców. Dowiedziałem się wówczas, że zgodnie z poznańską tradycją, rocznica niepodległości jest połączona z dniem świętego Marcina. Że imieniny ulicy, że pochód, że rodzinnie, że miło, że zapraszamy bardzo! Normalnie szok.

11 listopada w Poznaniu (Fot. Jacek Mójta © CK ZAMEK)

Doceniłem tę wspaniałą poznańską tradycję szczególnie w miniony weekend, gdy docierały do mnie kolejne obrazki z Warszawy. Gdy w Warszawie krzyczano, że śmierć Żydom, muzułmanom, pedałom i, generalnie, śmierć wszystkim, w Poznaniu prezydent Jacek Jaśkowiak zapraszał mieszkańców do wspólnej zabawy. I bawili się poznaniacy przepysznie do późnych godzin wieczornych, świętując stulecie niepodległości. A za kilka tygodni świętować będą/będziemy także stulecie powstania wielkopolskiego, dzięki któremu region powrócił do Polski. Są na szczęście w naszym kraju miejsca, w których barwy biało-czerwone jeszcze nie zbrunatniały. Jeszcze Polska nie zginęła.  

Mike Urbaniak
Proszę czekać..
Zamknij