Znaleziono 0 artykułów
26.03.2022

Justyna Święs: Aktorski debiut wokalistki

26.03.2022
(Fot. Materiały prasowe)

Choć Justyna Święs w tym roku kończy dopiero 25 lat, doświadczeniem mogłaby obdzielić kilku dorosłych artystów. Laureatka Fryderyka przez lata śpiewała w The Dumplings. Teraz skupia się na nagraniu solowej płyty i roli w filmie „Piosenki o miłości” Tomasza Habowskiego. I choć gra początkującą piosenkarkę, to z filmową Alicją niewiele ją łączy.

Weszłaś na plan „Piosenek o miłości” po latach występów przed publicznością. Towarzyszyły ci jakieś obawy?

Jestem raczej nieśmiała. Lubię chować się za muzyką, za głosem, którego jestem pewna. W tym filmie śpiewałam, ale to była niewielka część mojej pracy. Nie chciałam komponować muzyki do filmu, bo tym razem nie chciałam się chować. Występ przed kamerą to coś zupełnie nowego. Choć grywałam w filmach jako dziecko, przy okazji, bo rodzice są aktorami, wtedy to było zupełnie nieświadome.

(Fot. Materiały prasowe)

Czujesz się teraz aktorką?

Nadal nie lubię używać tego słowa. Żeby mówić o sobie, że jest się aktorką, dobrze mieć większy staż. Ja wciąż uważam się za naturszczyka. 

Co przekonało cię do tej roli?

Większość rzeczy w życiu robię spontanicznie. Do tego też tak podeszłam. Reżysera Tomka Habowskiego znałam wcześniej. Byłam świadkinią narodzin tego projektu. Dotykaliśmy tego delikatnie, stopniowo, kręcąc pojedyncze scenki i wystawiając je w szkole Wajdy. Wyszło bardzo naturalnie. 

(Fot. Materiał prasowe)

Twój ekranowy partner Tomek Włosok jest profesjonalnym aktorem. Wchodził na plan z inną energią, motywacją niż ty? 

Dobrze czułam się na planie filmowym. Chciałam ten film zagrać, łapiąc chwilę. Bardzo lubię filmy Mike’a Leigha. Gdy się je ogląda, ma się wrażenie, że to nie była gra aktorska, a życie. Też chciałam poczuć się, jakbym żyła w tej sytuacji. Nieumiejętność grania mogłam wykorzystać – po prostu byłam, oczywiście poza paroma trudnymi scenami, gdzie trzeba było zdecydowanie zagrać. Przygotowywałam się do tego na warsztatach aktorskich z kołczką Anną Skorupą.

Film estetyką przypomina kino Nowej Fali… 

To świadoma inspiracja Tomka. Co zabawne, w czasie, gdy kiełkował pomysł na film, ja grałam i robiłam muzykę do spektaklu Eweliny Marciniak w Teatrze Wybrzeże na podstawie „Mapy i terytorium” HouellebecqaI tam byłam postacią inspirowaną bohaterką Anny Kariny z „Szalonego Piotrusia”Marianne Renoir, tą w sukience w biało-czerwone paski. 

(Fot. Materiał prasowe)

Alicja ma coś z ciebie? 

To nie jestem ja, to ktoś zupełnie inny. Łączy nas śpiewanie – śpiewamy tym samym głosem. 

Alicja komponuje, śpiewa, marzy o muzyce, ale panicznie boi się wystąpić. Rozumiesz ten lęk?

Nie do końca. Alicja jest dziesięć razy mądrzejszą postacią, niż się na pierwszy rzut oka może wydawać. Nie mówi wiele, obserwuje – Roberta, jego środowisko i chyba sobie myśli, że nie chce być częścią tego świata, gdzie ważne jest, żeby być sławnym, podpisać kontrakt z wytwórnią, żeby grać koncerty dla Bóg wie jak wielkiej publiki. Wydaje mi się, że może to kieruje niechęcią do pokazania swoich dźwięków. 

(Fot. Materiały prasowe)

Z The Dumplings odnieśliście sukces, ale na własnych zasadach, bez żarłocznej korporacji, która was chciała wycisnąć. Jak wam się to udało?

Odkąd zaczęliśmy, minęło już prawie dziesięć lat. Wtedy łatwiej było zrobić coś po swojemu. Teraz, mam wrażenie, jest taka przepychanka. Musi być dużo wszystkiego wokół muzyki: strojów, szumu, followersów na Instagramie. Strasznie się to zaśmieciło. Nie ma przestrzeni dla osób, które, tak jak my, chciały po prostu działać muzyką, a nie strojami, scenografią i szaleństwami za duże pieniądze. 

(Fot. Materiał prasowe)

A nie jest tak, że jeśli wchodzisz w muzykę, to ważne, czy ktoś ci klaszcze? 

Jest ważne, ale nie można z tym przegiąć, nie można się tak bardzo przed ludźmi kłaniać. Ja cały czas cytuję Umberto Eco: twórca musi słuchacza edukować, a nie słuchacz ma kreować swojego twórcę. Teraz to kompletnie się zachwiało. Oczywiście w relacji twórca–odbiorca jest jakaś wzajemność, ale uważam, że w zdrowej relacji większy wpływ na odbiorę ma ktoś, kto tworzy, niż odbiorca na tworzącego. 

Myślisz, że po roli w „Piosenkach...” będziesz więcej grać?

Lubię siebie wielowcieleniową. Wiem, że moją przestrzenią w sztuce jest muzyka. Oczywiście, ono może być mylne, bo doświadczenie z filmem miałam tylko to jedno, ale mam poczucie, że muzyka daje mi więcej wolności. Siadam sobie w studiu, pracuję, kiedy chcę, robię, co chcę. Ale na pewno udział w filmie otworzył mi głowę.

(Fot. Materiał prasowe)

Z jakimi emocjami schodziłaś z planu?

Schodząc z planu, miałam w sobie różne emocje. Złość dającą się we znaki przez zmęczenie, bo jednak film to są zdecydowanie nienormowane godziny pracy, niesamowite wyzwanie czysto fizyczne. Muzyka, koncerty – to też jest wykańczające, tylko mieści się w ramach jakiegoś planu. A ja, jak już mówiłam, robię rzeczy spontanicznie, ale w życiu lubię sobie planować. Jestem wręcz osobą niesamowicie planującą. Taki paradoks. Obok tej złości też radość z tego, że coś powstało, że poznałam superekipę i wspaniałych ludzi. Masa emocji. Teraz znowu witam się z gigantycznym stresem, związanym z tym, że film trzeba zobaczyć na ekranie, zbierać gratulacje, promować. To moja najmniej ulubiona część pracy artystycznej. Mam znajomych, którzy to uwielbiają, ja nie lubię. Będę uciekać daleko w kąt i stać tam, z dala od czerwonego dywanu. 

Anna Tatarska
Proszę czekać..
Zamknij