Znaleziono 0 artykułów
18.02.2021

Krystian Lada: Rasowy rebeliant

18.02.2021
Krystian Lada (Fot. Camille Cooken)

Pracuje w najlepszych operach Europy, gdzie niczym rasowy rebeliant rozsadza od środka struktury najbardziej nobliwej ze sztuk. Mówi o wykluczeniu, równouprawnieniu, miesza gatunki. A dyrektorzy teatrów jeszcze mu za to dziękują! Krystian Lada – reżyser, librecista, dramaturg i charyzmatyczny menedżer kultury, laureat prestiżowej Mortier Next Generation Award (2019), dwukrotnie nominowany do Paszportu Polityki (2019, 2020).

Może powinnam zacząć tak: chłopak z warszawskiego Grochowa (rocznik 1983), który jako dzieciak ku zaskoczeniu otoczenia zafascynował się operą, zawsze czuł, że jego „życie jest gdzie indziej”. Wyjechał więc na Erasmusa do Amsterdamu, by już w wieku 30 lat zdobyć w Królewskiej Operze La Monnaie w Brukseli łączoną posadę dyrektora ds. dramaturgii, edukacji i… działu marketingu (chyba pierwszy taki miks w historii teatrów operowych), jednocześnie będąc tam zastępcą dyrektora artystycznego. A potem zrezygnował z tej miłej posady. 

„Bajazet” (2020), Kammeroper Wien (Fot. Herwig Prammer)

Albo tak: znakomicie wykształcony operowo – studiował dramaturgię i literaturoznawstwo na Uniwersytecie w Amsterdamie, ale reżyserować wielkie widowiska nauczył się, pracując przy telewizyjnych show TVN i Polsatu, w rodzaju „Mamy cię” czy „Jak oni śpiewają”. Z jednej strony Edyta Górniak, z drugiej Edyta Herbuś, do tego – setka ludzi na widowni i trzeba zapanować nad tymi żywiołami, by w pięć dni postawić dwugodzinny rozrywkowy spektakl dla mas na żywo. 

Najlepiej jednak tak: w dorobku ma ponad 20 prac na wielu scenach. Pracował z szacownymi teatrami operowymi Europy, m.in. berlińską Staatsoper, Grand Théâtre w Genewie, holenderską Operą Narodową, warszawskim Teatrem Wielkim Operą Narodową, La Monnaie w Brukseli, Kammeroper w Wiedniu czy Operą Królewską w Kopenhadze oraz z festiwalami w Kolonii, Brukseli, Rotterdamie, Amsterdamie, Krakowie. Wystawiał dzieła Rossiniego czy Verdiego w przewrotnych inscenizacjach, ale bliskie mu są opery powstające współcześnie. Wyprowadzał gatunek z murów teatralnych, opowiadał operowe historie z punktu widzenia wykluczonych, zapraszał do współpracy transpłciowych śpiewaków, operowe performanse pokazywał w upadających szpitalach i zdesakralizowanych kaplicach. Założył The Airport Society – brukselską kooperatywę artystów oraz działaczy społecznych wymyślających strategie dla nowej opery powiązane z lokalnymi społecznościami i dotykające problemów współczesności. I to wszystko przed czterdziestką!

Opera: Czy to sztuka na te czasy

Kiedy spotykamy się, jak to w covidzie, na ekranach komputera (on – w Antwerpii, gdzie mieszka, ja – w Warszawie), mam do niego pytanie, które dręczy mnie już od jakiegoś czasu. Opera, mimo wielu prób, jest nadal formą artystycznie mało zmienioną, niektórzy mówią: skostniałą. Czy może opowiedzieć jeszcze coś odkrywczego w świecie, który rozpada się na naszych oczach, nie umie utrzymać sztywnych struktur i konstrukcji?

– Pytasz, czy opera jest formą skostniałą, i czy jest sztuką na nasze czasy? Moja odpowiedź to dwa razy tak – śmieje się Krystian Lada. – Opera nie doczekała się jeszcze swojej „rewolucji Gutenberga”, czyli reformy medium. W 2021 roku czytasz Szekspira na ekranie Kindle’a i to nadal jest Szekspir, ale zmieniło się medium. Tymczasem w operze ostatnia nowatorska ambicja datuje się na koniec XIX wieku, jej autorem był Wagner.

Próby do „Sigismondo” (2020), Festiwal Opera Rara (Fot. Łukasz Kornafel)

Niemiecki kompozytor wyszedł z architektury teatru włoskiego – czerwono-złotej bombonierki na planie podkowy – i wyjechał z operą na dziewicze wzgórza bawarskiego Bayereuth. Tam stworzył zupełnie inny teatr, pozwalający na realizację jego wizji muzycznych i dramaturgicznych. Zmienił system widowni, co wpłynęło na procesy akustyczne, odbiór dzieła, ale też na to, co na scenie. Ale to było sto lat temu! Czyli w operze nadal drukujemy książki prasą drukarską? 

– Powiem tak: opera jako wizja artystyczna realizowana przez współczesnych, tu i teraz, jest aktualną i świetnie sobie radzącą formą sztuki. Ale już teatr operowy jako medium i instytucja, która tę sztukę powinna umożliwiać, faktycznie biegnie z zadyszką w tyle – odpowiada Lada. Mówi, że to smutne, bo opera powstała w renesansie jako pierwsza forma sztuki innowacyjnej. Camerata florencka to była grupa nie tylko muzyków i kompozytorów, ale także filozofów, poetów, artystów, społeczników, polityków, którzy chcieli stworzyć coś, co będzie większe, niż suma wszystkich tych elementów i talentów.

„Requiem for a Hospital”, Opera Days Rotterdam (Fot. Camille Cooken)

Rewolucja Krystiana Lady

Dla Krystiana jako małego chłopca opera była pierwszym językiem. – Nie rozumiałem, jak ludzie mogą czytać tekst i nie słyszeć muzyki, patrzeć na obraz i nie czuć zapachów – wspomina. – Opera jest medium, które w fantastyczny sposób łączy różne doświadczenia zmysłowe, warstwę emocjonalną i racjonalną. Żyjemy w społeczeństwie, które stara się skrupulatnie rozdzielać te sfery i widzimy, do czego to doprowadza, kiedy jest za dużo emocji, choćby w świecie polityki. Opera to jak najbardziej współczesna forma sztuki, ponieważ jej wielowymiarowa forma jest w stanie odzwierciedlić złożoność naszego świata. Tyle że potrzebuje reformy instytucji, które się nią zajmują i ja próbuję brać w tym udział. Mówię to mimo że sam mam luksus pracy w teatrach operowych, które są zainteresowane tym, czym ten gatunek może być w roku 2021 czy 2025 i które nie uciekają przez zmianą.

Reżyser przyznaje, że pejzaż polskich teatrów operowych wygląda jednak nieco inaczej. Można odnieść wrażenie, że niektóre z nich mają ambicję, by stać się muzeami sztuk minionych. Przypomina jednak, że polscy artyści nowej opery radzą sobie dobrze. Jak na przykład Wojciech Blecharz, który komponuje opery dla Teatru Powszechnego i Nowego Teatru. Także „Drach” Aleksandra Nowaka z tekstem Szczepana Twardocha – według Lady jedna z najlepszych kompozycji operowych w Polsce ostatnich lat – był pokazany nie w teatrze operowym, ale na festiwalu muzyki współczesnej. Porzucone przez polskie teatry operowe funkcje przejęły inne instytucje.

Lada uważa, że paradoksalnie kompozytorki i kompozytorzy nowej opery są najbardziej wykluczoną grupą w systemie polskich teatrów operowych. Bijące serce opery zostało zmarginalizowane kosztem próby wskrzeszania na okrągło jedynie kilku – zwykle tych samych – tytułów repertuarowych.

W Polsce Krystian Lada zaistniał zaledwie parę razy. W Krakowie w ramach festiwalu Opera Rara zaprezentował operę Rossiniego „Sigismondo” (2020), w którą brawurowo i przewrotnie wplótł cytaty z Matejki i znalazł ramy dla opowieści o tym, co robimy dziś z tzw. polityką historyczną. We współpracy z Operą Wrocławską przygotował queerową wariację na temat opery Belliniego „I Capuleti e i Montecchi” na motywach szekspirowskiego „Romea i Julii” (2018) oraz superwidowisko plenerowe „Nabucco” Verdiego (2018) pokazane jako polityczna dystopia o dyktaturze, upojeniu władzą i buncie mas. Jednak to, co kocha najbardziej, to eksperymentalne, całkowicie współczesne formy operowe. W warszawskim Teatrze Wielkim w ramach cyklu Projekt P, wspólnie z młodą polską kompozytorką mieszkającą w Holandii Katarzyną Głowicką pokazali „Requiem dla ikony”. 
Jednak skrzydła rozwija w tej dziedzinie głównie za granicą.

Powiedział „nie” strukturze i wygrał bogatsze życie

Podobne artykułyAleksandr Prowaliński: Teatr to potwórMike Urbaniak Wśród jego zaskakujących realizacji z kręgu instalacji operowych jest choćby niezwykła „Farewell Dijkzicht – Requiem for a Hospital”. Przygotowany dla festiwalu Operadagen w Rotterdamie na poły dokumentalny spektakl rozgrywa się w pomieszczeniach budynku opuszczonego szpitala. W spektaklu „Aria di Potenza” dla miejskiego festiwalu Nuit Blanche w Brukseli, połączył arie operowe i przemówienia polityków. Jednym z najbardziej osobistych projektów Lady była wstrząsająca opera na trzy kobiece głosy i tancerkę – „Unknown, I Live With You” (2018) oparta na osobistych relacjach i wierszach kobiet w Afganistanie. Powstała w ramach działań The Airport Society, we współpracy z Kasią Głowicką. To ona odpowiada za minimalistyczną, elektro-akustyczną warstwą dźwiękową tej opery. W dawnej kaplicy sióstr Brygidek, w surowej scenografii przypominającej prosektorium, można było zobaczyć i usłyszeć między innymi polską divę Małgorzatę Walewską w zaskakującym wydaniu – w roboczym kombinezonie przekazywała doświadczenia kobiety poddanej przemocy i upodleniu. Towarzyszyły jej ciemnoskóra mezzosopranistka Raehann Bryce-Davis i Lucia Lucas, śpiewaczka po tranzycji obdarzona basem-barytonem oraz tancerka Gala Moody.

„Nabucco” (2018), Opera Wrocławska  (Fot. Eriks Bozis)

– To najbardziej radykalny proces, w którym uczestniczyłem – mówi reżyser. – Musiałem położyć na szali moją dyrektorską pozycję w brukselskiej operze, bo marzenie o realizacji tego projektu było silniejsze, niż to co słyszałem od mamy, która powtarzała, że teraz to już tylko spokojnie do emerytury. Spektakl okazał się popularny, podróżował po festiwalach, zbierał świetne recenzje, ale najważniejsze, że dzięki niemu wygrałem dużo bogatsze życie. Kasia, ja i każda z wybitnie utalentowanych osób – od śpiewaczek po fantastycznych muzyków – wszyscy asertywnie powiedzieliśmy „nie” temu, co nas mierzi, męczy i ogranicza w strukturach teatrów operowych. To był niehierarchiczny, niekonwencjonalny i niewykluczający proces twórczy, który trudno mi sobie wyobrazić w obecnych strukturach instytucji teatru operowego. 

Każdy dzień zaczynali razem od sesji jogi, ćwiczeń oddechowych i dyskusji na temat praw kobiet. Miał wtedy 33 lata i myślał: „Dlaczego dopiero teraz tak pracujemy?” O dziwo, ten eksperyment otworzył Krystianowi wiele drzwi do dyrektorskich gabinetów tradycyjnych teatrów. Uważa, że praca nad operą, gatunkiem od dziesięcioleci zanurzonym w feudalnym porządku, może być jednak swoistą „siłownią dla demokracji”. – Wiem, że w polskiej kulturze teatru operowego reżyser jest demiurgiem – mówi z przekąsem. – Ale opera to takie medium, gdzie reżyser sam może co najwyżej odebrać nagrodę. Do całej reszty potrzebuję innych ludzi: ekspertów od muzyki, sztuk wizualnych, pracy ze światłem itd. To rezonuje z moją głęboką potrzebą współzależności i to mnie fascynuje w operze. 

Plan zdjęciowy „Pieśń Roksany” (2020) (Fot. Pauline Van Aelst)

Ma poczucie, że nadchodzi czas, by „egosystem” gwiazd zamienić na pozbawiony przemocy ekosystem współpracy. – Nauka wzajemnego słuchania, jest czymś, czego moglibyśmy się od opery nauczyć – mówi.

Jak połączyć niemożliwe 

Słowo „opera”, oznacza przecież: dzieło. Złożone po kawałku z różnych elementów, umiejętności i sztuk. Kiedy myślę, jak dzisiaj taniec, muzyka, sztuki wizualne, performans i teatr potrafią przenikać się i mieszać tak, że nie można ich już oddzielić, to znajduję tam ducha tej samej idei. Krystian potwierdza: – Początkiem kryzysu opery w XX wieku jest moment, gdy opera jako wielość rzemiosł, gdzie na jednej stronie skali potrzebujemy szewca, który uszyje buty dla chórzystów, a na drugiej kompozytora, zaczyna się rozwarstwiać. To moment, w którym ludzie odrywają muzykę od reszty i mówią: grajmy operę concertante w filharmonii - ustawimy śpiewaków w rządku i niech wykonują „Traviatę”. Wyobraźmy sobie nasz organizm: mamy system szkieletowy, nerwowy, limfatyczny. A nagle bierzemy tylko system limfatyczny i mówimy: żyj człowieku! Tak się nie da! 

W operze wszystko się zazębia i nawet interpretując na współczesny sposób tradycyjny utwór trzeba znać kontekst jego powstania i ówczesne konwencje, by nie stworzyć pięknej wydmuszki. – Nie ugotować pomidorowej z proszku zamiast pysznej babcinej pomidorówki – mawia Krystian. 

– W ambicjach twórców operowych mojej generacji widzę powrót do ideałów, które przyświecały florenckiej cameracie, kiedy rodził się ten gatunek – zauważa. – Współczesność ciężko odczytać na jednej tylko płaszczyźnie. To świat, w którym polityki nie można oddzielić od kultury, kultury od spraw prywatnych, a prywatności od polityki. Opera potrafi to połączyć w harmonijną, wielopłaszczyznową całość.

„Capuleti e i Montecchi” (2018), Opera Wrocławska (Fot. Bartek Barczyk)

Krystian Lada łączy w sobie grochowski sznyt z brukselskim kosmopolityzmem, „niesamowitą słowiańszczyznę” z holenderskim pragmatyzmem. Bazę od lat ma w Brukseli, ale… – Za każdym razem, kiedy zaczynam mówić po polsku, czuję, jak we mnie wszystko buzuje w środku. Te bory przepastne, to Gniezno, ten Wawel, Mickiewicz i Słowacki. W głowie cały czas mieszkam w Polsce, tyle, że to taka Polska, w której preambułę do Konstytucji pisze Olga Tokarczuk, ministrem kultury jest Witold Gombrowicz, a hymn skomponował Karol Szymanowski. To Polska, która miała swój złoty wiek w momencie, gdy była najbardziej wielokulturowa, wieloetniczna i wielowyznaniowa. Z tego dziedzictwa jestem dumny. 

Będziemy pili szampana, czyli zmiana zaczyna się od środka

Wiele osób uważa Ladę za lewicowego aktywistę, który podkłada bombę pod stary porządek, on woli nazywać siebie „haktywistą”. Prawdziwy z niego „Krystian Wallenrod”, jak sobie żartujemy – wchodzi w system, by „hakować” go od środka. Robi to, jak mówi, z miłości. – Mam dużą łatwość myślenia poza schematami – tłumaczy. – Kiedy ludzie do mnie dzwonią i mówią: „Mam problem”, ja słyszę: „Możliwość”. Może dlatego, że od lat uprawiam jogę i ćwiczenia oddechowe? To pomaga myśleć poza schematami, mieć otwarty umysł. Mnie zawsze interesowały połączenia pomiędzy pozornie odległymi od siebie aspektami rzeczywistości.

Podobne artykułyPeggy Guggenheim: Życie uzależnione od sztukiNatalia Jeziorek Kiedy zaczął pracować w, zdaniem niektórych, najlepszym teatrze operowym na świecie, czyli La Monnaie, zobaczył, że to piękna wieża z kości słoniowej, w której nie ma kontaktu z otaczającym ją światem. Zaczął wciągać do niej lokalne, multietniczne społeczności. Emerytowanych śpiewaków postawił na scenie w paraoperowej inscenizacji „Medúlli” Björk i zderzył z nastoletnią publicznością, nie bał się zapraszać do głównej sali koncertowej tzw. trudnej młodzieży, wciągać w życie teatru ludzi z niepełnosprawnościami. Cieszy go, że coraz więcej kobiet pracuje w męskocentrycznym światku opery: – Jest moment przesilenia – uważa. – Niedawno polska dyrygentka Marta Gardolińska została dyrektorką opery w Nancy, spotykam mnóstwo zdolnych dziewczyn komponujących opery. Porównuję to do korka w szampanie. Jest wystarczająco dużo bąbelków buzujących w butelce, teraz trzeba tylko poczekać, aż zmurszałe korki wystrzelą i wtedy będziemy zlizywać ten szampan z naszych ciał!

Sam zadaje sobie pytanie: jak to się dzieje, że 45-letnia kobieta, współczesna diva operowa, która chodzi na pilates i jogę, nie je mięsa i deklaruje się jako feministka – wchodzi na scenę śpiewać Toscę i robi wszystko, co każe reżyser: tu proszę na kolana, tu proszę pocałować go w rękę, a tu proszę się rozebrać. – Kiedy pytam ją, dlaczego się na to zgadza, słyszę, że nie wie – zamyśla się Krystian. – Mamy branżowo tak głęboko wyprany mózg, że już nie wiemy, gdzie są granice tego mizoginistycznego nonsensu. W branży filmowej w konsekwencji ruchu #MeToo Keira Knightley potrafi powiedzieć, że nie zagra więcej scen intymnych reżyserowanych przez facetów. Samoświadomość i krytyczne myślenie – potrzebujemy tego w operze!

Queer w operze

Pandemia, jak dla całej sfery kultury, także dla Krystiana była ciosem, sprawiła, że trzy lata pracy nad „Królem Rogerem” dla jednego z najstarszych festiwali operowych w fińskiej Savonlinnie rozsypały się jak domek z kart (za to na tej kanwie powstała spontanicznie wideo-miniatura operowa „Pieśń Roksany”, którą można oglądać w internecie). Ale przed nim już plany, które ma szansę zrealizować. Publiczność w Kopenhadze czeka na „Misteria pożądania” („The Mysteries of Desire”), autorski spektakl Lady dla Opery Królewskiej we współpracy z World Pride, do którego kostiumy projektuje najbardziej znany duński projektant mody – Henrik Vibskov. 

– Premiera jest planowana w trakcie World Pride Festival w sierpniu tego roku – zapowiada reżyser. – Zaprosiłem do współpracy gwiazdy operowe, a obok nich na scenie staną drag-queens, transpłciowi śpiewacy i osoby niebinarne. Nie tylko opowiadamy historię o tych ludziach, ale i z tymi ludźmi. To jest kolejny ważny krok. Sięgamy też po iście queerowy repertuar – Wagner obok Freddiego Mercury’ego, Mozart obok Cher.

Tym samym twórca powraca niejako do pierwotnej formy opery, jakim jest renesansowe pasticcio, czyli zestawienie rożnych dzieł. W XVII i XVIII wieku te „składanki” były szalenie popularne, a dziś nawet nie wiemy, że niektóre opery miały właśnie taki rodowód. 

Wcześniej, bo już w maju, Lada planuje premierę w Theater St. Gallen w Szwajcarii. „Florencia en el Amazonas” („Florencia w Amazonii”) to współczesna opera meksykańskiego kompozytora Daniela Catána z librettem opartym na twórczości Gabriela Márqueza. Historyczne dzieło, bo to pierwsza opera hiszpańskojęzyczna zamówiona przez amerykański teatr operowy. 

Krystian Lada (Fot. Camille Cooken)

– Moją ambicją jest, by dawać współczesnym operom drugie i trzecie życie – mówi Krystian Lada. – Zbyt często znikają w otchłani niepamięci po kilku zaledwie pokazach. „Florencia” to wspaniały przykład tego, jak opera może operować melodią, by pobudzić najwyższy diapazon emocji. Jakby Puccini, Mozart i Debussy spotkali się na rozmowę po hiszpańsku. Opowiada historię diwy operowej, która pogrążona w kryzysie wieku średniego wraca do rodzinnej Amazonii, wierząc, że znajdzie tam pomysł na przyszłość. Ale na miejscu okazuje się, że jej zanurzonej w nostalgii Amazonii już nie ma i może nigdy nie było. To celna metafora naszych czasów – nostalgia rozumiana jako pozbawiona przeżytego doświadczenia tęsknota, rozkochanie w tym dystansie pomiędzy faktyczną współczesnością a mityczną przeszłością.  

U Lady amazońska opowieść okazuje się uniwersalna. Jak mówi: – Podobnie przecież w naszym kraju są ludzie, którzy z uporem próbują wrócić do idei Polski wyłącznie białych i wyłącznie heterokatolickich Polaków, której nie ma i nigdy nie było. Ta wizja zawsze przecież była kłamstwem.

Anna Sańczuk
Proszę czekać..
Zamknij