Znaleziono 0 artykułów
19.08.2022

Książka tygodnia: Andrzej Bart, „Śmierć głośna, śmierć cicha”

19.08.2022
Łódź, Fot. Getty Images

„Śmierć głośna, śmierć cicha” dzieje się w Łodzi, mieście czterech kultur i co najmniej tylu wyznań, przed II wojną światową, w którą jedni wierzą, a inni nie. Poznajemy trójkę przyjaciół uwikłanych w kryminalną zagadkę. Zły pisarz dobrego thrillera nie stworzy. Andrzej Bart jest pisarzem wybitnym.

Jeśli książka zaczyna się od zdania „Tej nocy Wiktor Stern dwukrotnie postanowił zrezygnować z kobiet w swoim życiu i dwukrotnie uznał to za niepotrzebną brawurę”, znak to nieodmienny, iż warto zwrócić na nią uwagę. Zwłaszcza gdy akcja rozpoczyna się na ostatnim balu noworocznym II Rzeczypospolitej i dzieje w miejscu tak fascynującym jak Łódź. Wiktor wybrał się nań z panną Martą, którą wydobył z robociarskiej szarzyzny i ubrał tak, że obecni na balu burżuje zamieniali się z dumnych panów łódzkiego wszechświata w – jak pisze Andrzej Bart – w „obleśnych wujków, którzy obiecują dużo siostrzeniczce przystępującej do bierzmowania”.

Fot. Materiały prasowe

Wiktor chce być pisarzem, a tymczasem rywalizuje udatnie, choć nie w temacie honorariów, z samym Tadeuszem Dołęgą-Mostowiczem, ojcem najprzedniejszych szmir polskiej literatury w rodzaju „Znachora”. Na razie stuka więc ckliwe romanse drukowane w odcinkach w „Kurierze”, które przyniosły mu niejaką sławę i dość pieniędzy na koniaki, taksówki, dorożki oraz garsonierę uchodzącą za jedno z najładniejszych mieszkań kawalerskich w Polsce. Nazwisko wskazuje, że czarna czupryna, smutno-gorące oczy i profil nosa nie wzięły się u przystojnego Wiktora z przypadku. Kusi egzotyczną urodą polskiego Żyda, ale też wie, czy hrabina X czy księżna Y w kolejnej odsłonie wyciskacza łez ulegnie łowcy posagów, a może nie pozwoli, by absztyfikanci starli jej puszek niewinności.

Ten bystry, dowcipny i zadziorny młody człowiek ma za przyjaciółkę Sonię Millar, kobietę oczytaną i inteligentną, z figurą gwiazdy wybiegów i niepoślednią urodą. Sonia jest córką niemieckich fabrykantów, lecz bardziej czuje się Polką, podobnie jak jej rodzice. Ma jeden feler – choć nie przejdzie kroku, by nie wiązać męskich spojrzeń jak magnes opiłki żelaza, a kiedy się śmieje, „śmieje się cała ulica”, to mimo trzydziestki jeszcze nie wyszła za mąż, co budzi uzasadnione lęki mamy i taty.

Kompletu dopełnia Michał Burski, Polak i rzymski katolik, po profesji komisarz policji, tak inteligentny jak Sonia i zadziorny jak Wiktor. Nie wiemy, skąd wzięła się przyjaźń owej trójki (nie wie tego nawet autor), lecz wiemy, iż musi być pełna i głęboka, skoro wikłają się w kryminalną zagadkę. Po Łodzi grasuje seryjny morderca, sadysta i – jak kiedyś mawiano – zboczeniec płciowy, bo swoim ofiarom odcina nogi, by porzucać je solidnie zapakowane w nieoczywistych miejscach, zostawiając na zwłokach ślady swej niewyżytej lubieżności. Nie napiszę, jak się to wszystko skończy, bowiem finału thrillerów ujawniać nie wolno, nawet w obliczu tortur.

„Śmierć głośna, śmierć cicha” dzieje się w przedwojennej Łodzi

Bart jest pisarzem wybitnym („Fabryka muchołapek” czy „Dybuk mniemany”) i scenarzystą filmowym („Rewers”). Nie omieszkałem więc spytać, po co mu książka z gatunku lżejszych, mimo iż solidnie krwawych, a krew wszak lekka nie jest. – Taka zabawa – powiedział Andrzej. Dziękujmy Opatrzności, że Bart zechciał się tak zabawić.

Thriller musi znaleźć miejsce godne ponurej akcji. To śródmieście i peryferia Łodzi, które Bart portretuje tak udatnie, że nie tylko staje nam przed oczami dostatek Piotrkowskiej i fabrykanckich pałaców, elegancja „Malinowej” w Grand Hotelu czy ówczesne peryferia w rodzaju willowej Radogoszczy, nędznych Bałut i Widzewa. Idąc z Bartem na łódzki spacer, widzimy kolory dymów wydobywających się z kominów fabryk, słyszymy szum jedwabnych sukni i miękki szelest wełnianych garniturów, czujemy, jak pachnie farbiarnia bawełny, kieliszek wódki od Baczewskiego i ostatnia nuta perfum ukryta w woni dorożki.

Thriller musi mieć atmosferę, dobrze, by była wielopoziomowa i wielowątkowa. Jest to w „Śmierci…” groza nadchodzącej wojny, w którą jedni wierzą, a inni nie, ale wszyscy ją spotkają. Oraz charakter Łodzi, miasta czterech kultur i co najmniej tylu wyznań, tygla mieszającego Polaków, Żydów, Niemców, białych Rosjan, staruszkę oddającą na przyszły wysiłek wojenny wytartą obrączkę i państwowego urzędnika, który modli się do pana Hitlera, patriotów, zdrajców, optymistów i pesymistów, łajdaków i ludzi szlachetnych, niech będzie to nawet bandzior.

Thriller musi mieć wyrazistych bohaterów pobocznych, choćby po to, by zamieszać policji w głowie. I dobrze, jeśli odnajdziemy w nich echo współczesności. Da nam więc Bart pewnego mecenasa jadającego przy biskupich stołach i dobrze widzianego w rozlicznych kuriach. Co zaś się dzieje w kuriach, od jakiegoś czasu już wiemy.

Dobry thriller musi ofiarować czytelnikowi również z pół tony seksu. Pisać o seksie to dopiero sztuka. Tu Bart wyłamuje się z obowiązującej w Polsce konwencji. Nie opowiada bowiem o nabrzmiałych członkach i wilgotnych waginach, co sprawdza się w szkolnych podręcznikach do przyrody jako banalny fizjologiczny skrót. Pisze tak, że aż czuć nieokiełznaną namiętność, wyuzdanie, niekiedy niebezpieczną przygodę albo nagłą potrzebę chwili. Jedna więc dama „mimo lichego paletka, szalika i beretu wydaje się naga”. Jest drzewo w parku, widoczne z okien sali, gdzie radzą łódzcy możni, drzewo stojące na tyle blisko, iż widać, co pod nim robi pani z panem i co z pewnością wzbudzi zainteresowanie męża, rogacza – podglądacza, lecz nie wzbudzi zazdrości, bowiem pani z panem nie sposób poznać po twarzach. 

Mało – Bart pisze, jak wspaniały seks, choć nieobyczajny, bo poparty lepką, acz ekscytującą przyjemnością zdrady, się kończy. Finał więcej mówi niż portrety członków z waginami razem wzięte. Pewna pani, znana z urody, szukająca ekscytacji w przebieraniu się w medyczny fartuch i w badaniu stetoskopem, daje sobie i kochankowi nadzwyczajną przyjemność, gdy zezwala, by po wszystkim zapiął (nie rozpiął!) żabki u jej pończoch. I on te żabki tak zmysłowo zapina, że kochanka już wie, iż przyjdzie do niego następnego tygodnia, gdy mąż wyjdzie z domu na konną przejażdżkę. 

Słowem – żeby napisać dobry thriller, na początku warto być po prostu pisarzem, a dopiero potem – pisarzem thrillerów. W odwrotnej kolejności to nie działa, bo zły pisarz dobrego thrillera nie napisze. Zaś z dobrego thrillera można zrobić równie dobry serial, choćby w po to, by do naszych sypialni wróciła kultura rozpinania i zapinania żabek. 

Andrzej Bart, „Śmierć głośna, śmierć cicha”, Dom Wydawniczy Księży Młyn

Paweł Smoleński, „Gazeta Wyborcza”
Proszę czekać..
Zamknij