Znaleziono 0 artykułów
14.01.2022

Książka tygodnia: „Dzień przed. Czym żyliśmy 12 grudnia 1981”

14.01.2022
(Fot. materiały prasowe)

Nie chcę się kłócić o procenty, lecz pewne jest, że w znacznej mierze o sukcesie książki decyduje pomysł, na którym zostaje zbudowana jej treść. A treść zależy od talentu i pracowitości autora. Kiedy to połączymy, może okazać się, że mamy do czynienia z pozycją znakomitą, kształcącą i dającą do myślenia. To przypadek „Dnia przed” Igora Rakowskiego-Kłosa. Jeśli ktoś nie wierzy, niech przeczyta.

Rakowski-Kłos jest autorem młodym, więc osobiście nie doświadczył – szczęściarz – czasu, który opisuje. Ale młodość potęguje ciekawość, a przynajmniej powinno tak być. Wziął na warsztat dzień 12 grudnia 1981 roku. To jak najbardziej „dzień przed”. A tego, co chwilę wcześniej, bardzo często się nie pamięta.

O stanie wojennym wprowadzonym 40 lat temu, a także o jego pierwszym dniu, napisano tysiące stron. Jeśli czegoś brak na ten temat, to obszernej powieści. Zdawało się, że w literaturze faktu powiedziano o tym czasie już wszystko. Tymczasem pojawił się Rakowski-Kłos. Czapki z głów.

Już dobór bohaterów tego reportażu jest absolutnie imponujący. W pierwszych akapitach zaglądamy na oddział położniczy wyziębionego – ciepło było wówczas dobrem reglamentowanym – szpitala w Gliwicach, gdzie pani Ewa Liszka przymierza się do porodu. Wszyscy dziś wiemy, co stanie się za kilkanaście godzin (pani Ewa również wie, ale wtedy pozostaje w słodkiej nieświadomości, interesuje ją tylko pchające się na świat niemowlę). A skoro wiemy, doznajemy podczas lektury takiego samego uczucia, jak przy oglądaniu filmu katastroficznego: jesteśmy po przeczytaniu recenzji, tytuł zdradza wszystko, ale ekranowi bohaterowie, kiedy ich oglądamy, nie mają zielonego pojęcia, iż niebawem czeka ich coś strasznego.

A przecież pani Ewa nie jest jedyną bohaterką książki. Rakowski-Kłos rozmawia z właścicielem malucha, któremu stan wojenny uniemożliwił naprawę samochodu. Przepytuje oficerów Ludowego Wojska Polskiego, 12 grudnia spieszących na służbę, lekko podenerwowanych, bo nawet jeśli nie wiedzą, co będzie, czują atmosferę koszar. Odnajduje funkcjonariuszy milicji obywatelskiej, dla których „dzień przed” oznacza też kilka godzin, zanim staną się jednymi z najbardziej znienawidzonych ludzi w kraju. Przepytuje Aleksandra Kwaśniewskiego, za kilkanaście lat dwukadencyjnego prezydenta RP, a wówczas redaktora naczelnego studenckiego, licencjonowanego przez komunistyczne władze tygodnika „itd.”. W swojej opowieści akurat wrócił z delegacji do nieistniejącego dzisiaj państwa, czyli Niemiec Zachodnich. Skrócił zagraniczny pobyt, gdyż spieszył się na imieniny, swoje i córeczki, śpiącej w niemowlęcych betach. Co by było, gdyby poczekał w Niemczech do końca delegacji? Na prezydenturę raczej nie miałby szans.

(Fot. Wojciech Strozyk/REPORTER)

Możemy posłuchać opowieści pewnego młodzieńca – w noc 12 grudnia 1981 roku miał nadzieję na jednorazowy flirt. Z dziewczyną, która właśnie wtedy pakowała się na wyjazd do Francji. Ktoś pracował w redakcji i z tej perspektywy patrzył na sytuację w Polsce. Ktoś inny w sklepie.

Ale zaglądamy też do domu Danuty Wałęsowej. 12 grudnia '81 jej mąż, Lech Wałęsa, pierwszy demokratycznie wybrany prezydent RP, a wtedy szef NSZZ „Solidarność”, jest na posiedzeniu władz krajowych Związku w gdańskiej sportowej Hali Olivia. Dziś wiemy, że niebawem będzie oglądać świat przez kraty, a nieco później Danuta poleci do Oslo odbierać w imieniu męża Pokojową Nagrodę Nobla.

Lecz w „dniu przed” wiadomo było na sto procent tylko tyle, że jest upiornie zimno, śnieżnie, w sklepach nie ma nic, kaloryfery nie grzeją, a Polacy są po równo smutni, wściekli, zrezygnowani i pełni nadziei. Mówią o tym również cytowane przez Rakowskiego-Kłosa fragmenty ówczesnych gazet; znów przydaje się umiejętność czytania między wierszami. Raczej nie spodziewamy się czołgów na ulicach, prócz garści facetów w generalskich mundurach, którzy te czołgi zaraz na ulice wygonią. Groza bowiem narasta. Przecież znamy już meldunki i rozkazy najwyższych dowódców wojska, które przypominają, że ktoś planuje Polakom narodową katastrofę.

Dostajemy więc kronikę wigilii wprowadzenia stanu wojennego, który – choć ogłoszony przez generałów jako triumf realnego socjalizmu – okazał się początkiem końca Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Co znaczy, że możemy czytać „Dzień przed” jako dokument tego, jak marnie przędliśmy 40 lat temu. Ale też – jako swoiste memento dla władzy. Niech nigdy nie będzie pewna, że kłamstwem i przemocą wywojuje sobie coś więcej niż klęskę i pogardę.

Igor Rakowski-Kłos, „Dzień przed. Czym żyliśmy 12 grudnia 1981”, wydawnictwo Znak

Paweł Smoleński, „Gazeta Wyborcza”
Proszę czekać..
Zamknij