Znaleziono 0 artykułów
08.10.2021

Książka tygodnia: John le Carré, „Agent w terenie”

08.10.2021
John le Carré, „Agent w terenie” (Fot. Materiały prasowe)

Nic nie poradzę, że każdą książkę Johna le Carré przyjmuję jak czytelniczy rarytas. Zwłaszcza że to książka ostatnia – John zmarł w grudniu 2020 roku.

Mówię o nim, używając imienia, jako że poznaliśmy się lata temu w Niemczech i miałem wrażenie, że mnie polubił. To był nie lada zaszczyt, zwłaszcza że kochałem się w jego prozie od dekad, bezapelacyjnie i bez żadnej wątpliwości. 

Le Carre wzniósł literaturę kryminalną i sensacyjną na poziom wcześniej nieznany. Z prostej rozrywki – wyjątkiem niech będzie Raymond Chandler – uczynił sztukę, literaturę klasy premium w najczystszej postaci. Na dodatek pisał nadzwyczaj kompetentnie: był szpiegiem Jej Królewskiej Mości, póki nie zdemaskował go Kim Philby, również poddany Elżbiety II, lecz jeden z najlepszych agentów Kremla. Kiedy więc John musiał pożegnać się (mówił, że tego chciał) z posadą szpiega, odczekał chwilę, by uniknąć oskarżeń, że a nuż wyjawia coś tajnego, i został pisarzem. 

Pisał pięknie, co może sprawiła miłość do Conrada, ten zachwyt nad jego angielskim, choć był to polski szlachciura z Kresów. A ponieważ znał się na rzemiośle tajnych służb, snuł intrygi tak prawdziwe, jak niesamowite, czego nikt inny nie potrafił. No i śmiał się z fantastycznie niemożliwych przygód Jamesa Bonda, w czym bardzo się zgraliśmy, jako że mnie też śmieszą perypetie agenta 007, ale bardzo lubię jego wczesne zadania (w kinie to Sean Connery i Roger Moore), kiedy gromił KGB aż miło.

John le Carré (Fot. Getty Images)

Słowem – co najmniej od czasów „Małej doboszki” (specjalnie mnie uwiodła), powieści o brytyjskiej aktorce wyznającej radykalne, „postępowe” przekonania, którą udaje się tak zakręcić, że uczestniczy w akcji izraelskiego wywiadu przeciwko palestyńskiemu terroryście, wyglądałem książek Johna jak kania dżdżu. I nawet jeśli z czasem zamienił walkę zachodniej demokracji (zresztą dalece niedoskonałej) z sowieckim Imperium Zła na machinacje globalnych korporacji, głupotę rządów świata w okresie podobno pohistorycznym (wymyślił to Francis Fukuyama), wszystko mi się podobało. W prawdziwej miłości już tak jest.

Tym razem słuchamy opowieści Nata, mężczyzny pod pięćdziesiątkę. Pracuje w brytyjskim wywiadzie na „kierunku wschodnim”. Dzieje się to długo po Sowietach, za czasów Władimira Putina, Donalda Trumpa i brexitu, który nasz agent uważa za idiotyzm wszechczasów, podobnie zresztą jak John le Carré. Po pracy w terenie został niejako zesłany do londyńskiej placówki, która nazywa się „Przystań” i jest mało poważanym, zapomnianym reliktem zimnej wojny, miejscem w sam raz dla szpiegów bez przyszłości.

Nat ma żonę Prue, prawniczkę, przez długi czas wspierającą jego szpiegowskie wysiłki, świadomą, że będąc np. w Moskwie, uprawiała małżeński seks przed okiem dobrze zamaskowanej rosyjskiej kamery. Teraz ma dość, więc oddaje się pracy na rzecz ubogich dzieci z najbardziej zaniedbanych dzielnic i wygrywa sprawy sądowe założone wielkim korporacjom farmaceutycznym. Rodzinę uzupełnia córka Steff, absolutnie współczesna buntowniczka, podobna do dziewcząt, które siadają w kawiarniach na warszawskim placu Zbawiciela. Dowiaduje się o zajęciu ojca cokolwiek późno, bo w dorosłym życiu, podczas familijnego wypadu na narty. Stawia Natowi pytanie, czy kogoś zabił, a potem demonstracyjnie się obraża, bo kategorycznie nie lubi Zjednoczonego Królestwa, więc nie zgadza się, że można szpiegować na jego rzecz.

Galerię bohaterów uzupełniają postacie ze służb. Są, jak w życiu, nadzwyczajnie przeciętni, doświadczają pospolitych namiętności, wśród których prymat dzierży ambicja i potrzeba awansu. To dziwaki, pijaczki, odludki. Albo, jak Florence, praktykantka i wschodząca gwiazda wywiadu. W ankiecie w rubryce „orientacja seksualna” wpisują „nie dotyczy”. Są też dawni sowieccy szpiedzy, a do nich Nat czuje jakąś miętę.

Do tego w klubie w Battersea, gdzie Nat namiętnie gra w badmintona i uchodzi za niepokonanego mistrza, pojawia się niejaki Ed, wysoki chudzielec z wadą wzroku, podobno analityk z wielkiego koncernu medialnego. Panowie mierzą się ze sobą na korcie, przegrany stawia kolejkę. Czy już sięgnęliście po książkę?

Nawiasem mówiąc, tylko na okoliczność prozy Johna cieszę się, że – jak pisze – pokomunistyczna Rosja nie spełniła pokładanych w niej nadziei i ochoczo wskoczyła na dawną, imperialną ścieżkę. Rosja to świetny materiał na powieść sensacyjną, a jeśli zwiążemy ją z Ameryką Trumpa, a tej le Carré szczerze nie cierpi, oraz niepokojąco zwariowaną Wielką Brytanią, zyskujemy pewność, że przeczytamy powieść zaiste wybuchową.

Naprawdę nie wiem, co bardziej mi się podoba w książkach Johna le Carré. Może to, że autorami kłamstw nieuchronnie związanych z pracą wywiadu, niedopowiedzeń i drugiego, fałszywego życia są ludzie jak najbardziej zwyczajni, żadni tam herosi. Łysieją, mają wydatne brzuchy i problemy, które są udziałem każdego człowieka. A może najbardziej mnie kręci psychologiczny rys postaci, te wszystkie gry i gierki, tak z wrogiem, jak z kolegami z pracy. Lub intryga, zawiła, logiczna jak najprostsze równanie matematyczne. Albo rytm zdań, które u le Carré raz przyspieszają, raz stają w miejscu, a raz biegną wstecz, bo jeśli tam nie dotrą we właściwym czasie, nic nie da się wyjaśnić, a przynajmniej zrozumieć, nie mówiąc już o wygranej. Bo ta zazwyczaj jest nieosiągalna.

Także z tego powodu nie podoba mi się, że John le Carré umarł, a „Agent w terenie” jest jego ostatnią powieścią. To po prostu samolubne i niesprawiedliwe.

John le Carré, „Agent w terenie”, tłumaczenie Jan Rybicki, Wydawnictwo Sonia Draga.

Paweł Smoleński, „Gazeta Wyborcza”
Proszę czekać..
Zamknij