Znaleziono 0 artykułów
09.01.2023

„Vogue Polska” x BMW Art Academy: Kurator Stach Szabłowski o sztuce jako instytucji życia społecznego

09.01.2023
Republika Słońca, kuratorki: Ewa Szabłowska, Stach Szabłowski, Studio BWA, Wrocław, 2022, fot. Alicja Kielan/BWA Wrocław

Sztuka jako instytucja życia społecznego, rodzaj kolektywnej świadomości jest bardzo czujna. Reaguje na to, co się dzieje, szybko i w interesujący, choć nie zawsze przewidywalny sposób. Z tego, jak w danym momencie wygląda sztuka, można wiele dowiedzieć się o tym, gdzie my się znajdujemy jako jednostki i społeczeństwo – mówi kurator Stach Szabłowski odpowiedzialny za tegoroczny BMW Art Club.

Kiedy przygotowałeś swoją pierwszą wystawę?

„Gabinet obiektów” Daniela Zielińskiego w 1997 roku w Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski w Warszawie. Dziś Daniel jest klasykiem wzornictwa, wtedy był jeszcze studentem.

Które z twoich wystaw były dla ciebie przełomowe?

Różne wystawy były dla mnie ważne z różnych powodów. Wystawa Kornela Janczego „Wspaniała atmosfera” w BWA Tarnów, bo udało nam się na stu merach kwadratowych zbudować całą galaktykę! A projekt „Republika słońca” kuratorowany z Ewą Szabłowską ostatniego lata, bo słońce jest najważniejsze.

„Midnight Show III: Porwani”, który razem z Katarzyną Roj i Michałem Grzegorzkiem zrobiliśmy w BWA Wrocław w 2016 roku, zajmuje szczególne miejsce w moim sercu, ponieważ była to wystawa rozgrywająca się w całkowitej ciemności – to było jedyne w swoim rodzaju, wyjątkowe doświadczenie.

Retrospektywa izraelskiego twórcy Roee Rosena „The Dynamic Dead Roee Rosen” z 2011 roku liczy się dla mnie dlatego, że gdybym był artystą, to myślę, że próbowałabym iść właśnie w takim kierunku co Roee. „Późna polskość”, którą zrobiliśmy z Ewą Gorządek w Zamku Ujazdowskim w 2017 roku, jest dla mnie natomiast istotna, ponieważ dotykała problemu, w którym jesteśmy głęboko zanurzeni, a z którym sobie chyba nie radzimy. Była to wystawa próbująca zmierzyć się z paradygmatem polskości w kontekście późnej nowoczesności, ale również recydywy nacjonalizmu, nieufności wobec świata zewnętrznego, integryzmu i ofensywy bardzo konserwatywnych wizji tożsamości narodowej w naszym kraju. To tendencje, które, jak sądzę, wciąż są obecne. Staraliśmy się zrozumieć polskość, przyjrzeć się formom, jakie współcześnie przybierają to pojęcie i jego wyobrażenia.

Kornel Janczy, Wspaniała atmosfera, kurator: Stach Szabłowski, BWA Tarnów, 2021, fot. BWA Tarnów

Z kolei dwa projekty, które zrobiliśmy z Ewą we współpracy z rosyjskimi kuratorami i artystami, czyli „Za czerwonym horyzontem” oraz „Enklawa”, wydają mi się obecnie ważne m.in. dlatego, że dziś byłyby totalnie niemożliwe do przeprowadzania. Pierwszy opowiadał o sztuce doby transformacji z Rosji i z Polski. „Enklawa” z kolei poświęcona była Kaliningradowi potraktowanemu jak case study kondycji naszej części Europy, z jej niestabilnymi granicami, długim trwaniem konsekwencji wojen, przesiedleń, wypędzeń i kolonizacji, miastami budowanymi na fundamentach, które są gruzami innych miast i społecznościami mieszkającymi na miejscu innych społeczności.

Praca nad tymi wystawami była bardzo pouczająca, szczególnie w kontekście obecnych wydarzeń. Nawiązując współpracę z rosyjskimi partnerami i artystami, mieliśmy świadomość, że wiele nas dzieli, ale jednocześnie wszyscy – my, ale wierzę, że także oni – byliśmy przekonani, że zbliżamy się do siebie, dążymy do głębszego wzajemnego zrozumienia. Byliśmy pełni ostrożnego wprawdzie, ale jednak optymizmu.

Jaką masz refleksję dzisiaj?

Świat sztuki z lat 2004–2006, w których pracowaliśmy nad „Za czerwonym horyzontem”, ale nawet jeszcze ten z lat 2010–2011, kiedy się zajmowaliśmy projektem „Enklawa”, wydawał się nie mieć granic. Widzieliśmy globalizację nie tylko jako proces ekonomiczny, lecz także kulturowy, tworzący międzynarodowe więzi, uniwersalne poczucie międzyludzkiej solidarności, języki międzykulturowego dialogu.

Sztuki wizualne miały w tych procesach do odegrania ważną rolę. Nie chodzi mi tylko o case rosyjski, chociaż on jest bardzo emblematyczny, a zarazem ekstremalny. Zwłaszcza dziś, kiedy świat powraca do podziałów na wrogie bloki, przypominające charakterem dawne zimnowojenne obozy. Coraz więcej jest granic, których nie da się przekraczać. Nawet nie chcemy ich przekraczać, bo po drugiej stronie znajdują się wrogowie, którym właściwie nic nie mamy do powiedzenia, i oni też nie – z wyjątkiem pogróżek. Oczywiście Rosja wyjątkowo ciężko pracuje nad tym, by odbudować architekturę podzielonego, zimnowojennego świata, ale to niestety szersza tendencja. Putin nie jest jej jedynym reprezentantem – projekt budowania uniwersalnej, światowej kultury i solidarności znalazł się w poważnym kryzysie. Wielu przywódców i wiele społeczeństw uwierzyło, że egoizm jest bardziej owocny i efektywny niż współpraca – i to akurat teraz, kiedy wyzwania stojące przed ludzkością, takie jak problemy klimatyczne, ekologiczne czy energetyczne, mają globalny wymiar i wymagają globalnych, wspólnych rozwiązań.

Dominik Ritszel, Lokaut, kurator: Stach Szabłowski, Galeria Sztuki im. Jana Tarasina, Kalisz, 2022, fot. Jakub Seydak

Dużo pracujesz z młodymi artystami. Co chcą teraz przekazać?

Widzę zwrot symbolistyczny, nie tylko nastroju, ale i estetyki oraz sposobów obrazowania, które każą myśleć o historycznym symbolizmie, o przełomie XIX i XX wieku, fin de siecle’u. I myślę, że nie tylko ja widzę tę tendencję – jest tak silna, że trudno jej nie zauważyć.

Kiedy zaczynałem zajmować się profesjonalnie sztuką, tego rodzaju język – surrealistyczny, symbolistyczny, afektowany, pełen alegorii, realizmu magicznego, a nawet ezoteryki – był praktycznie nieobecny, wydawał się nieużyteczny, wręcz reakcyjny. A dziś jest użyteczny i o czymś opowiada – myślę, że jest symptomem kryzysu. I nie mam na myśli jedynie kryzysów generowanych przez bieżące wydarzenia, lecz szersze zjawisko cywilizacyjne i kulturowe. I w zasadzie wszystko by się zgadzało, bo historyczny symbolizm był także dzieckiem kryzysu cywilizacyjnego. Okresu, w którym stary porządek świata – ten tradycyjny, feudalny, przyznający ważną rolę wierze i religii, pilnujący dawnych podziałów klasowych – był już martwy, ale wciąż trwał jak zombie, a nowa rzeczywistość, wprawdzie już przeczuwana, jeszcze się nie narodziła. Trzeba było dopiero bóli porodowych I wojny światowej, aby nowa rzeczywistość się objawiła. Sytuacja zawieszenia między tym, co stare i w zasadzie już martwe, a tym, co nowe i jeszcze nie nadeszło, rodzi niepokój i sprzyjała pielęgnowaniu różnego rodzaju chorobliwych fantazmatów.

To czas kryzysu epistemologicznego, w którym szerzą się spiskowe teorie, paranoiczne wizje rzeczywistości, myślenie magiczne, nie mówiąc o wojnach czy zawirowaniach gospodarczych. Takie czasy są niebezpieczne, ale ciekawe dla wyobraźni. Tak było na przełomie XIX i XX wieku i wydaje mi się, że tak jest również teraz. Wojny czy inflacja są symptomem tych okresów przejściowych. Szeroko pojęty symbolizm też jest jednym z takich symptomów. Niektórzy uważają, że to, czym zajmuje się dziś w Polsce wielu młodych artystów i artystek penetrujących otchłanie i mroki wyobraźni, to forma ucieczki od rzeczywistości. W jakimś sensie pewnie tak jest. Ale ucieczka od rzeczywistości również mówi nam coś ważnego o realiach, w jakich żyjemy. Na przykład że są nie do przyjęcia. Albo że chwilowo nie mamy narzędzi, aby opisać rzeczywistość w krytyczny, racjonalny sposób.

Inna tendencja, którą widać na scenie sztuki, to komercjalizacja sceny artystycznej. Nastąpił rynkowy boom na sztukę. Nareszcie! Wszyscy czekali na niego od początku transformacji ustrojowej. Oczywiście komercjalizacja sztuki ma konsekwencje nie tylko ekonomiczne, lecz także artystyczne. Rynek dyktuje pewne wartości. Widzimy, że niewidzialna ręka rynku z jednej strony daje, ale też trochę tą sceną dyryguje. Na przykład pokazuje, że nie przepada aż tak bardzo za praktykami partycypacyjnymi, konceptualnymi, krytycznymi, nieopartymi na artefaktach. Nie przepada nawet szczególnie za nowymi mediami. Rynkowy boom dotyczy zatem przede wszystkim malarstwa i to głównie figuratywnego; przy okazji wzmacnia ten zwrot symbolistyczny, o którym mówiliśmy.

Na razie wydaje się, że upodobania rynku harmonijnie rezonują z nastrojami panującymi na młodej scenie. I wspaniale, że rynek się rozwija, niemniej myślę, że przyjdzie taki dzień, kiedy młodzi artyści zaczną się przeciw niemu buntować.

Czy ten stan zawieszenia jest dla ciebie inspirujący?

Sztuka jako instytucja życia społecznego, rodzaj kolektywnej świadomości jest bardzo czujna i reaguje na to, co się dzieje szybko i w interesujący, choć nie zawsze przewidywalny sposób. Z tego, jak w danym momencie wygląda sztuka, czym i jak zajmują się artystki i artyści, można wiele odczytać i dowiedzieć się, gdzie my się tak naprawdę znajdujemy jako jednostki i społeczeństwo.

Biuro Wysp Znalezionych, kuratorki: Ewa Szabłowska, Stach Szabłowski, Studio BWA, Wrocław, 2020, Alicja Kielan/BWA Wrocław

Jakie ważne wystawy zobaczyłeś w tym roku?

Emocjonowałem się wystawą „Niepokój przychodzi o zmierzchu”. Wydaje mi się ważne, żeby co jakiś czas powstawały wystawy pokoleniowe i chyba był już najwyższy czas na zrobienie kolejnej takiej wystawy. Kuratorka „Niepokoju...” Magda Komornicka zaprosiła zdumiewająco dużą liczbę uczestniczek i uczestników. To nie były komfortowe warunki do oglądania sztuki. Kiedy masz na jednej wystawie prawie setkę artystek i artystów, robi się tłoczno – w ekspozycję wkrada się chaos i trzeba włożyć sporo wysiłku, żeby coś z tej magmy wyłowić. Ten trud się jednak opłacał i wystawa była naprawdę ciekawa. Dla mnie stanowiła kolejny dowód na to, że sztuka nie jest rzeczą wyssaną z palca, tylko fascynującym i prawdziwym odbiciem rzeczywistości. To był właśnie rodzaj wystawy, między wierszami której opowiedziana była historia o tym, gdzie jesteśmy w sensie emocjonalnym i duchowym. Mówiło się zresztą o niej, że jest bardzo emo, że jest bardzo konfesyjna, jak z gabinetu terapeutycznego. Ale przecież nie tylko, bo na tej wystawie było również sporo krytycznego zaangażowania w sprawy publiczne, tyle że wyrażanego inaczej niż w przeszłości, innym językiem, w innych idiomach.

„Niepokój...” wchodził w specyficzny rezonans z wystawą Aleksandry Waliszewskiej, która była hitem Muzeum Sztuki Nowoczesnej w 2022 roku. Waliszewska pokazana została na tle historycznego symbolizmu. W zasadzie to, o czym wcześniej rozmawialiśmy, o recydywie symbolizmu i o powodach, dla których do niej dochodzi, na tej wystawie było pokazane jak na dłoni. Z jednej strony mieliśmy historyczny symbolizm, z drugiej strony współczesna gwiazda, która się posługuje podobnym językiem i nawiązuje do tamtej wrażliwości. Waliszewska była w jakimś sensie prekursorką symbolistycznego zwrotu, który dziś obserwujemy.

Pamiętasz bardzo interesującą wystawę zrobioną w 2020 roku przez Michalinę Sablik i Kamila Pierwszego w Fundacji Gierowskiego? „W te dni zgiełkliwe, płomienne i oszałamiające, przenoszę się myślą”, poświęconą nowemu malarstwu, zapełniały obrazy symbolistyczne. W gronie bardzo młodych artystek i artystów, w większości tuż po dyplomach, jedyną obecną na wystawie osobą należącą do pokolenia urodzonego w latach 70. była właśnie Ola Waliszewska. Ona jest gwiazdą, ale bardzo specyficzną, trudną do zaszufladkowania. Na swój sposób jest konserwatywna i jednocześnie bardzo współczesna, elitarna i popowa, wyrafinowana i przystępna. Lubimy dziś wszystko polaryzować, ale Waliszewska wymyka się jednoznacznym podziałom, jest cudowanie wieloznaczna.

Kibicuję jej od dawna. Ale przecież nie ja jeden, przeciwnie, ona ma legiony fanów i fanek. Jej twórczość to także opowieść o alternatywnych kanałach dystrybucji artystycznego prestiżu i uznania. Waliszewska budowała swoją publiczność nie tylko w instytucjach, ale również horyzontalnie, w sieci. W rezultacie ta publiczność jest totalnie międzynarodowa i dużo bardziej różnorodna niż klasyczna widownia muzealna; mieszczą się w niej zarówno krytycy sztuki, kuratorzy, jak i celebryci w rodzaju Nicka Cave’a i Johna Zorna, czy anonimowi dla nas internauci z Gwatemali.

Potencja. Teoria Humoralna, kurator: Stach Szabłowski, BWA Zielona Góra, 2021, fot. Karolina Spiak/BWA ZG

W Zachęcie, Centrum Sztuki Współczesnej Zamek U-Jazdowski, Muzeum Sztuki w Łodzi zmieniają się władze. Widzisz wyjście z trudnej sytuacji, w jakiej znalazły się dzisiaj instytucje sztuki?

Wystawa „Niepokój” rzeczywiście odbyła się w czasie, kiedy Zachęta wiodła już rodzaj życia po życiu. Mówisz, że osoby artystyczne nie wyartykułowały mocnego krytycznego głosu komentującego tę sytuację. Masz rację, ale może to jest wyraz jakiejś prawdy o młodej scenie, na której większość aktorów i aktorek nie zajmuje się dziś aktywizmem artystycznym, lecz po prostu maluje obrazy, które chce sprzedawać?

Może taka jest brutalna prawda, ale nie osądzałbym wyborów osób, które wchodzą dziś w sztukę, surowo. Powstrzymałbym się od moralizowania. Przestrzeń instytucjonalna w Polsce się kurczy, jest zawłaszczana politycznie przez władzę. Poddane „dobrej zmianie” instytucje jedna po drugiej tracą wiarygodność. Czy można się dziwić, że młode osoby artystyczne wolą dziś być na rynku? Choćby dlatego, że malując obrazy i sprzedając je kolekcjonerom, nie muszą pytać ministra kultury o zgodę ani o to, co sądzi o ich twórczości. Oczywiście rynek nie jest niewinny, uzależnienie od niego to też jest ryzyko, które trzeba brać pod uwagę. Ostatecznie wolność zawsze trzeba sobie wywalczyć i wypracować.

Po prostu w tej chwili może sensowniej jest prowadzić te negocjacje z rynkiem niż z instytucjami „dobrej zmiany”, z którymi nie bardzo jest o czym rozmawiać. One nawet nie są zainteresowane korumpowaniem młodych artystów i artystek. Nie będzie nowego kina moralnego niepokoju i podsuwania do podpisu paktów z diabłem jak za komuny. Obecna władza po prostu nie jest zainteresowana żywą współczesną kulturą, nie lubi jej i nie rozumie. Nie widać też wezbranej fali jakiejś nowej prawicowej sztuki produkowanej przez instytucje upolitycznione według ideologicznych dogmatów „dobrej zmiany”. Te miejsca raczej zamierają, zapadają w jakiś ciemny sen, który śnią daleko od tego, co dzieje się w sztuce. W Zamku Ujazdowskim, w którym ten proces trwa już od początku 2020 roku, widać to wyraźnie. Jeszcze dwa, trzy lata takiego programu i niestety zaczniemy zapominać, że kiedyś to było miejsce, w którym tętniło życie artystyczne.

Jak poznałeś twórczość Michaela Hansmeyera i jak zaczął się wasz projekt dla BMW?

Ten projekt był bardzo fajną odskocznią od trudnych okoliczności, o których rozmawiamy. Ta współpraca była dla mnie ciekawa z wielu powodów. Jeden był taki, że cała agenda BMW Art Club jest oparta na rodzaju technooptymizmu. Częściej pogrążeni jesteśmy w narracjach technopesymistycznych.

Dużo rozmawiamy o tym, że stoimy na krawędzi katastrofy, zaraz usmaży nas słońce, nadejdzie koniec świata, a sztuczna inteligencja nas śledzi w sieci i szykuje się do przejęcia władzy nad ludzkością. Rozwinięty świat bardzo rozgościł się w tych katastroficznych wizjach i pielęgnuje je z masochizmem, który wydaje mi się trochę podejrzany. Tymczasem Hansmeyer nie jest technooptymistą naiwnym, ale postrzega technologię jako czynnik, który jest również rozwojowy, który nie tylko generuje problemy, ale także je rozwiązuje. To podejście wydało mi się odświeżające na tle tych powszechnych apokaliptycznych nastrojów, a tym bardziej na tle swego rodzaju nowego luddyzmu, wezwań, aby odtechnologizować świat i powrócić do natury.

Aurora Nostri Temporis, kuratorki: Matylda Prus, Stach Szabłowski, BWA Tranów, 2022, fot. BWA Tarnów

Nie wyszydzam tego, ale mam czasem wrażenie, że te propozycje są oderwane od rzeczywistości. Nie ma powrotu, on nie jest możliwy. A technologie są okej – skupmy się na krytyce samych siebie, a nie narzędzi, których używamy. Zaś narzędzia rozwijajmy. Michael Hansmayer to właśnie robi. Zajmuje się formą poza kontekstem politycznym, a nawet symbolicznym. On nie generuje znaczeń, a generuje formy za pomocą zupełnie nowych narzędzi. Hansmeyer reprezentuje postawę wynalazcy; to postawa na swój sposób amoralna, ale przecież potrzebna; największe odkrycia ludzkości zostały dokonane przez osoby pracujące w ten sposób.

Nasze spotkanie wynikło z researchu w trakcie przygotowań do kolejnej edycji projektu BMW. Szukaliśmy artystów i artystek skupionych na technologicznej innowacji aplikowanej do praktyk artystycznych. Tak trafiliśmy na Michaela i zobaczyliśmy w nim idealnego bohatera tego projektu. To spotkanie okazało się bardzo szczęśliwe. Na co dzień pracuję z artystami i artystkami zajmującymi się trochę innymi rzeczami i tworzącymi w innej poetyce. Hansmayer ma temperament i entuzjazm szalonego naukowca, który jest napędzany przez przekonanie, że jest tyle do odkrycia i do zrobienia. To, czym się zajmuje, nie jest tak osobiste jak w wypadku artystów i artystek opowiadających o swoim wnętrzu, przeżyciach, emocjach. Dysponuje za to ogromną interdyscyplinarną wiedzą i umiejętnościami. Wejście sztuki w obszary, na których na co dzień operuje nauka, okazuje się równie fascynujące co zaglądanie do ludzkiego wnętrza.

Jakie twoje projekty będzie można obejrzeć w tym roku?

W sylwestra skończyła się wystawa „Sezon w piekle” w Galerii Bielskiej BWA. Dotykała ona wielu spośród problemów, o których rozmawialiśmy. W BWA w Tarnowie trwa projekt „Aurora nostri temporis”, który zrobiliśmy razem z Matyldą Prus. To wystawa, którą zbudowaliśmy wokół pojęcia antyku, przy czym starożytność chwili obecnej umieściliśmy w naszej opowieści około roku 2000.

Szykuję również indywidualne projekty Arkadiusza Karapudy, Kasi Kmity oraz Olgi Dmowskiej. A z moją partnerką Ewą Szabłowską pracujemy nad wystawą, która otworzy się w BWA Wrocław i będzie towarzyszyć Festiwalowi Nowe Horyzonty. Poświęcamy ją fenomenowi BDSM. Będzie zatem o dominacji, podległości, odgrywaniu ról i last but not least, o przyjemności. Nie przypadkiem projekt nazywa się „Avec Plaisir”. O kulturze BDSM myśli się często jako o zjawisku, które rozgrywa się gdzieś na marginesach, a właściwie w podziemiach i kazamatach wrażliwości seksualnej i życia społecznego. My sądzimy, że w tych lochach można znaleźć wiele kluczy do rzeczywistości, w której żyjemy. I te klucze są bardziej uniwersalne, niż na pierwszy rzut oka się wydaje.

Marta Czyż
Proszę czekać..
Zamknij