Znaleziono 0 artykułów
18.12.2018

Lajk za lajkiem

18.12.2018
Paris Hilton i Fat Jewish w dokumencie Netfliksa (Fot. materiały prasowe)

„Każdego dnia ludzie chcą zobaczyć coś bardziej szalonego” – mówi gwiazda mediów społecznościowych Fat Jewish. To jeden z bohaterów netfliksowego filmu dokumentalnego „Amerykański mem” o spełnionej przepowiedni Andy'ego Warhola, że dziś każdy może być sławny przez  15 minut. Bez talentu i bez żenady. Wystarczą filtry na Instagramie.

Paris Hilton i Fat Jewish w dokumencie Netfliksa (Fot. materiały prasowe)

Iluminacji doznałem bodaj rok temu. A może to już dwa lata, czas tak szybko leci. W każdym razie, wędrowałem wówczas przez wielką wystawę malarstwa Paula Gauguina Artist as Alchemist, zorganizowaną – ku radości wielbicieli postimpresjonizmu – w jednym z największych i najwspanialszych muzeów sztuki na świecie, czyli Art Institute of Chicago. Stanąwszy przed słynnym „Żółtym Chrystusem”, począłem go mozolnie kadrować, fotografować i obrabiać kolejnym filtrami. Zdałem sobie wtedy sprawę, że staję się jednym z tych ludzi, którzy zamiast cieszyć się sztuką, plażą czy pięknym widokiem, fotografują wszystko swoim ajfonem, by niezwłocznie pochwalić się światu. Czy ciebie już bez reszty powaliło na głowę? – zapytałem sam siebie. Czy ty naprawdę zamiast oglądać Gauguina, fotografujesz go, by potem pół dnia tracić na instagramowe filtrowanie, hasztagowanie i czekinowanie? Dla kogo ty to właściwie robisz? I co ważniejsze, po co? I wtedy właśnie, przed tym „Żółtym Chrystusem”, skasowałem profil na Instagramie, ciesząc się od tego czasu oglądaniem sztuki wyłącznie dla własnej przyjemności. „Niezbadane są ścieżki Pana!” – skomentował to ironicznie mój przyjaciel, zaśmiewając się bez reszty z mojej iluminacji przez obrazem Jezusa. Uznaliśmy to, upijając się winem w jednym z klubów chicagowskiego Boystown, za prawdziwy cud.

Plakat do filmu (Fot. materiały prasowe)

Ale są też i tacy, którzy nie mogą wyobrazić sobie życia bez dzielenia się wszystkim ze wszystkimi. Nadają swoje jestestwo w odcinkach od rana do nocy, używając do tego, ma się rozumieć, co najmniej jednego medium społecznościowego, a zwykle kilku. Wiemy wówczas, co owe osoby robiły, z kim robiły i jak długo robiły. Wiemy, jakie mają wspaniałe, ciekawe i absolutnie wyjątkowe życie, bo piją kolorowe drinki, bo robią zakupy w Dubaju, bo wakacje spędzają na wyspach, których nazw nie potrafią nawet poprawnie zapisać. Ale obsesyjne dzielnie się ze światem nie odbywa się tylko dlatego, że wyspa jest rzeczywiście urocza, a parasolki w drinkach nad wyraz fikuśne. W obecności w mediach społecznościowych chodzi bowiem o lajki, które nabijać należy całodobowo. Lajk ma lecieć za lajkiem, lajkunie śmigać mają jak szalone, lajk tu, lajk tam. I tak się życie toczy. Można też lajki uczynić sensem swego życia, ba, można dzięki nim zostać sławnym i bogatym. O tym jest właśnie fascynujący (i przerażający jednocześnie) film dokumentalny „Amerykański mem”, który zaatakował mnie dni temu kilka na Netfliksie.

Plakat do filmu (Fot. materiały prasowe)

Jego bohaterami są właśnie ci, którzy przenieśli życie z realu do mediów społecznościowych. Są do nich podłączeni dwadzieścia cztery godziny na dobę. Wszystko, co dla nich ważne, toczy się tam. A przynajmniej tak uważają, bo potem, koniec końców, okazuje się, że są jednak w życiu sprawy ważniejsze, bo można mieć kilkanaście milionów lajków, ale obok siebie nikogo bliskiego. Wie o tym najlepiej Paris Hilton, pionierka wirtualnego życia, która tak dalece odkleiła się od rzeczywistości, że swoich followersów uważa za bliższych od tych ludzi, którzy otaczają ją na co dzień, a nawet bliższych od własnej rodziny. Dlaczego? Bo przyjaciele czy rodzina mogą ją za coś skrytykować, nie pochwalić jej decyzji, próbować ją od czegoś odwieść, a followersi (zwani LittleHiltons) zawsze są po jej stronie. Napiszą: „We love you, Paris!” i wszystko będzie okej. O ile prostsze jest życie w świecie, w którym wszyscy ci nieustannie mówią, że jesteś najlepsza, najwspanialsza, najmądrzejsza, najcudowniejsza, najpiękniejsza, najdowcipniejsza, najgenialniejsza i w ogóle naj.

Plakat do filmu (Fot. materiały prasowe)

Jeszcze nie tak znowu dawno temu dzieciaki pytane o to, kim chcą być, mówiły, że aktorem albo piosenkarką. Dzisiaj mówią coraz częściej, że chcą być sławne. Bo sława, dzięki mediom społecznościowym, jest na wyciągnięcie ręki. Dla wielu stała się zawodem. Oto dożyliśmy czasów, w których można być znanym z tego, że jest się znanym. Można nie mieć absolutnie żadnego talentu. Można nie mieć żadnych kompetencji w żadnej dziedzinie. Ani be, ani me. A można podbić świat, bo on tylko czeka na kolejną osobę, która nagra filmik o tym, jak zjada proszek do prania albo psią kupę. Tak, to nie żart! To jest najszybsza droga do sławy. Choć można ją też oczywiście zdobyć w przyjemniejszy sposób. Tak, jak to zrobił na przykład Kirill Bichutsky specjalizujący się w oblewaniu kobiet szampanem (na ich własną prośbę). Można, jak Boga kocham, być sławnym z tego powodu, że się oblewa kobiety szampanem, w wulgarny sposób wkładając im niemal butelkę do ust. „Moim zadaniem jest spowodować, żebyś się we mnie zakochał(a)” – mówi Bichutsky w „Amerykańskim memie”. A ja patrzę i nie wierzę, że to jest do mnie mówione.

Media społecznościowe i połączona z nimi kultura obrazkowa przyniosły nam naturalnie wiele dobrego, ale dzisiaj zmierzają, mam wrażenie, w bardzo dziwnym kierunku. Nikt już tego nie potrafi zatrzymać, bo, jak zauważa inna gwiazda internetu, Fat Jewish: „Każdego dnia ludzie chcą zobaczyć coś bardziej szalonego”. Pytanie tylko, czy jest gdzieś tego szaleństwa granica?

Zobacz zwiastun:

Mike Urbaniak
Proszę czekać..
Zamknij