Znaleziono 0 artykułów
16.07.2019

Lee Krasner: Pani Pollock

16.07.2019
Lee Krasner (Fot. Getty Images)

Pół życia tłumaczyła, że przede wszystkim jest malarką, żoną tylko przy okazji. Czy wreszcie uwierzymy w Lee Krasner? 

Lee Krasner głośno mówi, co myśli, a myśli, że dość już zniosła. W jej ustach na początku lat 80. brzmi to tak: – Malowałam przed Pollockiem, za Pollocka i po Pollocku. Rozmówcy kiwają głową, sygnalizują totalne zrozumienie i zaraz pytają jak zwykle: – Co kręciło Pollocka, gdy się poznaliście? Czy polubił Jamesa Joyce’a sam, czy pani go zainspirowała? Połowiczne zainteresowanie nie sprawia Lee przykrości. Przywykła. Na starość spływa to po niej jak świeża farba z ustawionego na sztaludze płótna. Męczy ją tylko tempo, w jakim do ludzi dociera prawda. Pełnego zrozumienia nie doczeka, satysfakcji też będzie miała tylko 50 procent. 11 lat przed śmiercią z tygodnika „Time” dowie się, że właśnie wychodzi z cienia Pollocka. Oho, próbują zrobić z niej ofiarę, którą nigdy nie była, „Vogue” w 1972 roku nazwie ją wielką Amerykanką. Miło, tylko co to znaczy. Intencje dziennikarze mają dobre, gubią się dopiero podczas próby rozstrzygnięcia, co jest faktem, a co dopowiadamy sobie w celu nasycenia obrazka kolorami. Dzięki wystawie w Londynie dowiadujemy się o Lee tego, co ona sama wiedziała od zawsze: że urodziła się, by zostać artystką. W tym samym celu wyszła za mąż. A że akurat za Jacksona Pollocka, największego amerykańskiego malarza minionego stulecia? Z pretensjami proszę do panów Matisse’a i Picassa. 

W pracowni Pollocka (Fot. Getty Images)

Zdania nie zaczyna się od „by”, dlatego pomagam sobie dwukropkiem: by udowodnić, że Lee Krasner była kimś przed małżeństwem, połowę jej biografii Gail Levin poświęca dzieciństwu i młodości artystki. Poznajemy tysiąc epizodów, które mogły mieć wpływ na jej charakter i twórczość, chociaż pewnie nie miały. Lee jest dzieckiem żydowskich emigrantów z carskiej Rosji, urodziła się w 1908 roku na Brooklynie, dziewięć miesięcy i dwa tygodnie po tym, jak los ponownie złączył Józefa i Chane Krassner. Za wielką wodę ojciec uciekł pierwszy, żeby wybadać sytuację. Krassnerowie byli bardzo religijni i mieli w nazwisku podwójne „s”, ale z czasem jednego pozbyli się dla wygody. I zrobili się wyrozumiali, bo tego wymagał od nich nowy świat. Wybaczyli dzieciom, że zamerykanizowały swoje imiona. Na liście uczniów w podstawówce figurowała jako Lenore, na studiach stała się Lee, tak jak wołali na nią przyjaciele. W jej domu mówiło się w kilku językach naraz: po rosyjsku, w jidysz, po hebrajsku, w tym ostatnim Lee nauczyła się pisać i modlić, chociaż ze zrozumieniem miała problemy, braków nigdy nie nadrobiła. Ponieważ rodzice byli biedni, uznali, że nie mają prawa decydować o przyszłości córki. Szkołę i studia niech wybierze sobie sama, byle nie kosztowało to ani grosza. Skąd wytrzasnęła sztukę, sama nie zgadnie, przecież Brooklyn w tamtych czasach to była wielka wiocha, kilka domów, a za nimi szczere pole – łąka porośnięta kwiatami, krowy, las, nikt by się nie domyślił, że po drugiej stronie rzeki buzuje metropolia. Gdy Lee dotrze na lepszy brzeg, o powrocie nie będzie już mowy. Manhattan wiele obiecuje, zwłaszcza kobiecie, dla której propozycja, by została drugą połówką jabłka, brzmi jak jałmużna. Lee chce całe ciastko. 

Oprócz ojca i matki Lee ma jeszcze macochę. Jest nią recesja, wielki kryzys – zaczyna się w 1929 roku i trwa aż do końca II wojny światowej. Na początku macocha jest łaskawa, nie przeszkadza studiować, w Cooper Union wszystko jest za darmo, w National College of Design już nie, ale Lee dostaje stypendium. Przyjmują ją pomimo zarzutów o brzydkie sztuczki. Po co panna Krasner udaje, że autoportret malowała w plenerze, przecież wszyscy widzą, że to praca studyjna. Lee nie oszukiwała, pracowała w ogrodzie, ale komisja tego nie kupuje. Komisja składa się z samych mężczyzn, więc wie lepiej. Ze studiów Lee wyciąga dwa ważne wnioski – o wszystko trzeba się upominać tak długo, aż się to dostanie, a mężczyźnie można sporo wybaczyć, pod warunkiem że jest przystojny i zdolny. Igor Panuhoff, kolega z wydziału malarstwa, utalentowany jest umiarkowanie, ale wygląda jak amant z Hollywood. Do tego ma jeszcze maniery arystokraty i rodziców z Rosji, którzy szybko zajęli należne im miejsce na szczycie lokalnej socjety. Podobno ojciec Igora był prawą ręką ostatniego cara, ale Lee nie obchodzi przeszłość, zwłaszcza ta, której nie sposób zweryfikować. Z Igorem tworzą parę, której nikt nie wróży przyszłości, bo on taki piękny, a ona taka… inna. Sylwetkę ma bez zarzutu, dorabia jako modelka, chętnie pozuje do aktów, bo stawka jest wyższa niż za portrety, a tych nikt jej nie proponuje, bo jej twarz jest za trudna. Pięć lat mija i oni nadal są parą. Lee musi zmienić uczelnię, bo stypendia się skończyły, pracuje jako kelnerka w klubie odwiedzanym przez artystów tak wybitnych, że zapominają zostawiać obsłudze napiwki. W 1935 roku wprowadza się do Igora ze wszystkim, co ma, czyli prawie niczym. Wpada do rodziców na szabasową kolację tylko po to, żeby oświadczyć, że to już koniec. Nie podoba jej się jak religia traktuje kobiety, dłużej nie będzie udawać, że wierzy. Igor podróżuje, wolno mu, nie musi harować po nocach w knajpach. Ponieważ woli rysować, niż pisać, z Florydy wysyła sygnał, że myśli o najważniejszym. Szkic ołówkiem przedstawia dorodną palmę koksową z dziwnie owalnym wierzchołkiem, pod drzewem leżą dwa włochate owoce. Do czego to podobne, każdy sam się domyśli.

Praca Lee Krasner na wystawie „Living colour” (Fot. Getty Images)
Lee Krasner pry pracy (Fot. Getty Images)

Z Igorem i bez niego Lee nie marnuje ani minuty, chodzi wszędzie, gdzie jest szansa zdobyć trochę wiedzy lub pieniędzy. Jest mistrzynią networkingu, zna osobiście tych artystów, którzy zakotwiczyli na Manhattanie i robią coś, co jej zdaniem wypada zobaczyć, bywa w galeriach, które wystawiają dadaistów, kubistów, surrealistów. Gdy nadejdzie pora Pollocka – jeszcze dosłownie chwila – to ona pozna go z de Kooningiem, nie odwrotnie. Ale przed Pollockiem Lee zdąży jeszcze nasłuchać się kwaśnych komplementów – Gdybym nie wiedział, że namalowała to kobieta, nigdy bym się nie domyślił, to jest naprawdę dobre – to słowa Hansa Hofmanna, jedynego nauczyciela malarstwa, któremu miała za co podziękować, naprawdę umiał uczyć. Podczepia się pod rządowy program pomocy dla artystów, tworzy kolaże pokazywane na wystawach domów towarowych, w stylu rosyjskich konstruktywistów, ale odrobinę też bauhausowskie. W 1936 roku wychodzi na ulice protestować, że politycy robią za mało dla sztuki. Na noc trafia do aresztu razem z rzeszą Rembrandtów, van Goghów, dwoma da Vincimi – wszyscy zatrzymani artyści podają nazwiska swoich idoli. Lee figuruje w policyjnej kartotece jako Mary Cassatt, najsłynniejsza impresjonistka Ameryki. W 1940 roku Igor wysyła jej kolejną kartkę z Florydy, tym razem same słowa. Nie wróci, prosi o przesłanie pozostawionych ubrań i książek. Ani wybacz, ani żegnaj, ani dziękuję. 

Ludzi pokroju Pollocka poznaje się albo przez przypadek, albo pod pretekstem – Lee udało się i tak, i tak. Najpierw ze sobą zatańczyli, w 1937 roku, przy czym on był tak pijany, że deptał jej po palcach i bełkotał do ucha propozycję szybkiego numerka, ona zaś na trzeźwo wszystko to natychmiast wykasowała z pamięci. Druga okazja trafiła się cztery lata później, ich obrazy zostały pokazane na wystawie zbiorowej „American and French Painting”. Lee znała wszystkich uczestników poza Pollockiem, wprosiła się więc do jego studia, raptem przecznicę dalej od domu, w którym mieszkała. – Byłam oszołomiona, oczarowana, tylko tyle. Miałam wrażenie, że podłoga mnie pochłania… Jak to możliwe, że poznałam go tak późno. Coś podobnego przeżyła wcześniej tylko raz, patrząc na „Guernicę” Picassa. Kryzys kryzysem, ale nowa sztuka w Nowym Jorku ma się nieźle. Artyści zakładają AAA, czyli związek abstrakcjonistów. Lee zapisuje się, zgłasza kilka pomysłów, zostaje zignorowana, więc woli kolegom podziękować. Otwierają się nowe galerie (m.in Pierre’a Matisse’a, syna Henriego) i dwa duże muzea – Whitney oraz Malarstwa Niefiguratywnego. Wraz z wybuchem II wojny światowej na Manhattanie meldują się wybitni uchodźcy z Europy: Salvador Dali, Max Ernst, Marc Chagall, Piet Mondrian, z tym ostatnim Lee kilka razy tańczy boogie-woogie i pokazuje mu swoje prace. Mondrian mówi: – Masz bardzo silny wewnętrzny rytm. Nie możesz go nigdy stracić. Zbliżanie się do siebie jest procesem, którego Lee nie chce przyśpieszać, ale już po roku podchodów wprowadza się do Pollocka. Mają tego samego boga, jest nim Picasso, wyznają też kult Matisse’a, zatem są dla siebie stworzeni. Lee dobrze wie, w co się pakuje, i postanawia nigdy nie narzekać, nawet na nadwyżkę osobowości. W związku z Jacksonem zawsze będzie ona, on oraz ktoś trudny do zniesienia. 

Lee Krasner (Fot. Getty Images)

Jesienią 1945 roku Lee proponuje Peggy Guggenheim, by była świadkiem na jej ślubie z Jacksonem. – Nie jesteś już przypadkiem wystarczająco zamężna? – pyta słynna na pół świata kolekcjonerka sztuki, co znaczy, że na żaden ślub się nie wybiera. Lee ma tę satysfakcję, że jako pierwsza powiedziała „nie”, na początku roku odmówiła udziału w wystawie „Kobiety” w należącej do Guggenheim galerii „The Art of This Century”. Dość hipokryzji, „Guggenheim nie była przyjaciółką kobiet, nigdy ich nie lubiła”. Panie muszą jednak jakoś dojść do porozumienia, bo Peggy ma potwornie dużo pieniędzy. Uwielbia wydawać je na artystów, którzy wkrótce będą wielcy, Lee zaś ma Pollocka. Tysiąc pięćset dolarów na sypiący się dom w Springs, sympatycznej wiosce na Long Island, biorą właśnie od Guggenheim, zanim ta wyprowadzi się na stałe do Wenecji. Przestrzenią do pracy dzielą się proporcjonalnie do rangi – Jackson zajmuje wielką stodołę, Lee dostaje dziuplę – sypialnię na piętrze. W Springs obowiązuje zasada, że do pracowni artysty nie wchodzi się bez zaproszenia. Logiczne, wyklucza oskarżenia, że ktoś komuś kradnie czas albo wpadł się za darmo zainspirować. Zasada działa bez zarzutu do samego końca, podobieństw między Jacksonem a Lee nie ma. Także dlatego, że ona w sztuce ciągle skacze.

W sierpniu 1949 roku tygodnik „Life” pyta na okładce, czy Pollock jest największym żyjącym malarzem w Stanach. Lee zna odpowiedź bez czytania, w Jacksona – artystę wierzy nawet bardziej niż w samą siebie. On rewanżuje się totalną lojalnością, gdy zmienia galerię, to tylko razem z żoną, wchodzi we wszystkie wystawy i projekty grupowe, chociaż nie musi. W Springs państwo Pollock prowadzą intensywne życie towarzyskie, przyjmują gości, miewają rezydentów z ich środowiska. W 1950 roku na kilka godzin wpada Le Corbusier, przyjacielowi streszcza wizytę w dwóch zdaniach: –Facet jest jak myśliwy, który strzela bez celu. Za to jego żona, ona naprawdę ma talent, kobiety zawsze mają tego za dużo. Krasner lubi kolaże, wykorzystuje w nich kawałki prac odrzuconych lub wzgardzonych, swoich oraz męża. Tworzy mozaiki i meble – dwa stoły na bazie koła z wagonu kolejowego. Maluje trzema farbami, dwoma, tylko brązem, ale chwilę później ma fazę na Matisse’a, więc szasta kolorami. Dopóki pracuje w sypialni, tworzy małe formy, jej dojrzałe prace wymagają przystawienia drabiny. Recenzje z wystaw dostaje dobre lub jak labirynt: „Próba zrozumienia Lee Krasner zmusza nas do zastanowienia się nad naturą natury”. Marszandzi potwierdzają, że talent niewątpliwie ma, ale ciągle próbując czegoś nowego, nigdy nie wyrobi sobie stylu. Lee nie słucha nikogo. Nie musi, ma męża, a po 1956 roku jego pieniądze. 

Praca Lee Krasner na wystawie „Living colour” (Fot. Getty Images)

Na nieśmiałość Pollock zna tylko jeden sposób – procenty. W pracy picie raczej nie pomaga (po 1953 roku w zasadzie już nie maluje), w życiu na pewno, a gdy jeszcze przyjdzie człowiekowi do głowy, by zafundować sobie kochankę, bliscy jadą na rezerwie cierpliwości. Latem 1956 roku Lee wybiera się do Francji, by odwiedzić wspólnych znajomych. Niech Jackson zostanie i spokojnie się zastanowi, jak i z kim chce żyć, z żoną czy z inną artystką, taką np. Ruth Kligman. Z Paryża Krasner pisze do męża, że była w Luwrze, widziała Uccella, Mantegnę i Goyę, jeżeli zaś chodzi o sztukę współczesną, nic ciekawego tu nie powstaje. 12 sierpnia w nocy dowiaduje się, że została wdową, Jackson, prowadząc samochód pod wpływem alkoholu, zabił siebie i koleżankę kochanki, Ruth Kligman przeżyła. Jako jedyna spadkobierczyni Lee pilnuje, by pod męża nikt się nie podczepił. Rozstrzyga, który Pollock jest prawdziwy, a który nie. Ten, którym chwali się Kligman, to oczywiście podróbka. Wygląda jak wdowa po kimś ważnym: prawdziwe perły, buty Ferragamo, torebka Chanel. W niespełna rok po pogrzebie zajmuje pracownię męża. Ludzie pytają, czy nie za szybko. – Ależ skąd – odpowiada, dlaczego tyle miejsca miałoby się zmarnować. – Między malowaniem a życiem nie ma różnicy, są tym samym. Chcę żyć, dlatego muszę malować. Twarda sztuka. Kto by pomyślał, że nie śpi po nocach i w domu woli nie być sama. 

35 lat po śmierci Lee wreszcie ma szansę poznać ciekawszą część prawdy o sobie: ile osiągnęła i co jest warta bez Jacksona. Czy jej nazwisko i 100 obrazów przyciągną na wystawę tłumy? Wiosną na aukcji Sotheby’s jej płótno z 1960 roku „The Eye is the First Circle” sprzedało się za ponad 11 milionów dolarów, zgodnie z oczekiwaniami, ale bez rekordu. Ostatnia praca Pollocka w podobny sposób zmieniła właściciela w 2005 roku. Za 200 milionów. O całej swojej twórczość Lee mówi, że jest autobiografią. W zasadzie tym jest malarstwo w ogóle. Tylko czy ktoś zechce to odczytać.

Piotr Zachara
Proszę czekać..
Zamknij