Znaleziono 0 artykułów
14.09.2019

Love Me Tinder: Gwałt na randce

14.09.2019
(Ilustracja Izabela Kacprzak)

– Było w nim coś agresywnego. Gdy przekroczył próg mieszkania, sytuacja wymknęła mi się spod kontroli. Bez większych wstępów przeszedł do seksu, a ja nie umiałam się bronić. Dotarło do mnie, że nie potrafię odmawiać, nawet gdy czuję ból, strach i upokorzenie. Ale jeszcze nie pojmowałam w pełni, że zostałam zgwałcona – opowiada kolejna bohaterka naszego cyklu, samotna mama, która zrozumiała, że nie może się z nikim związać, dopóki nie nauczy się stawiać granic.

Nigdy mi do głowy nie przyszło, że zostanę żoną alkoholika. Umiałam się podporządkować, bo tego nauczona zostałam w domu. Czasem tylko nieśmiało protestowałam. Ale nie potrafiłam mówić „nie”. Mąż wiedział, jak zagrać na moich emocjach, bym poczuła się winna i szybko się wycofała w postawę pełnego podporządkowania. Zaszłam w ciążę. Mąż się cieszył, ale raczej na pokaz. Gdy urodziłam, z dnia na dzień się wyłączył. Mieszkaliśmy pod jednym dachem, ale on – jak to ujął – postanowił mi nie przeszkadzać w zajmowaniu się niemowlęciem. Znikał z domu, wracał skacowany albo jeszcze pijany. Po kilku latach życia bez seksu, bez bliskości, bez wzajemności uczuć powiedział, że chce rozwodu. A ja właściwie poczułam ulgę. Walczyłam o ten związek wcześniej, teraz czułam jedynie jego ciężar i bezsens.

„W końcu jesteś wolna”, „Taka fajna kobieta to długo luzem chodzić nie będzie” – tak koleżanki komentowały mój rozwód. Ożyła we mnie nadzieja, że ktoś mnie zechce. Kiedyś, gdy syn wyjechał na wakacje do dziadków, założyłam konto w aplikacji randkowej. Zdziwiłam się, że tylu facetów chce się ze mną umawiać. Dawałam się łapać tym, którzy przybierali pozę nieśmiałego. Wtedy nie widziałam tej prawidłowości. Dopiero patrząc z dystansu, zrozumiałam, że to był schemat. Znów wchodziłam w rolę tej, która utuli, zrozumie, pocieszy. Chciałam dawać, nie miałam niemal żadnych oczekiwań.

Wiedziałam, że gdy dziecko wróci z wakacji, skończy się moja wolność. Poszłam na randkę. Był dużo starszy, niż miał być, uderzająco podobny do mojego byłego teścia, dość szybko się wygadał, że ma żonę. Zakończyłam spotkanie. Ale w telefonie już czekały inne propozycje. W tym jedna od naprawdę ciekawego człowieka – dowcipny, inteligentny, na zdjęciu widniała łagodna twarz. Umówiliśmy się, ale raz i drugi coś mi wypadło. Czułam się wobec niego trochę nie w porządku, więc trzeciego terminu chciałam dotrzymać. Umówiliśmy się w centrum miasta. I wtedy pogoda nagle się załamała, totalny kataklizm. Nie przyszło mi do głowy, że źle robię, podając mu swój adres. Wydawał się taki miły, a za oknem szalała burza. Nie chciałam przegapić tego spotkania. Chciałam przecież nacieszyć się wolnością.

Przyjechał. Podobny do zdjęcia w sieci, ale inny, niż się spodziewałam. Śmierdział potem, było w nim coś agresywnego. Gdy przekroczył próg mieszkania, poczułam, że sytuacja wymyka mi się spod kontroli. Bez większych wstępów przeszedł do seksu.

A ja nie umiałam się bronić. Całe życie pozwalałam, by ktoś przekraczał moje granice, używał mnie do swoich celów. Gdy powiedziałam: „nie”, to cicho, niemal bezgłośnie. Dotarło wtedy do mnie, że nie umiem odmawiać, nawet gdy czuję ból, strach i upokorzenie. Był u mnie przez kilka godzin, a ja się zastanawiałam, czy wyjdę z tego cało. Jakbym opuściła swoje ciało i obserwowała całą sytuację z zewnątrz, komentując ją w myślach. „Ale z ciebie idiotka. Tylko ty mogłaś być tak beznadziejna, żeby się w coś takiego wpakować. Do niczego się nie nadajesz”.

(Ilustracja Izabela Kacprzak)

Wtedy nie rozumiałam, że to był gwałt. Okazuje się, że ktoś wystarczająco długo pozbawiany poczucia własnej wartości może uwierzyć, że słowa: „Przecież ci się to podoba” to prawda.

Gdy rano wychodził, nawet się do niego uśmiechałam. Do siebie też. Ostry seks, trochę przemocy, nic wielkiego. Przecież sama go zaprosiłam. Przecież wcześniej tego chciałam.

Nie spotkaliśmy się więcej.

O dziwo, nie zniechęciło mnie to do dalszego poszukiwania faceta. Już przez inną aplikację. Od tej pory umawiałam się tylko w miejscach publicznych.

Raz to był totalny niewypał, innym razem miła znajomość, ale bez chemii. Kilka wypadów do kina i relacja się urwała.

(Ilustracja Izabela Kacprzak)

Aż w końcu poznałam kogoś wspaniałego. Bezdzietny rozwodnik, inteligentny, ciepły, dowcipny. Poczułam się, jakbym znała go od dawna. Były romantyczne randki i ciągłe SMS-y. Po kilku tygodniach wyznał mi miłość. Z czasem poznał mojego syna i zaczął z nim nawiązywać fajną relację. Po kilku miesiącach powiedział, że chce się ze mną ożenić.

Swoje życie ukrywał. Nigdy nie było dobrej okazji, żeby poznać jego znajomych i rodzinę. Kilka razy przyłapałam go na drobnym kłamstwie. Przepraszał, tłumacząc, że chciał przede mną lepiej wypaść. Tajemnicą otaczał swoje sprawy zawodowe. Spóźniał się na spotkania. Czasem w ogóle nie przychodził, choć dużo kosztowało mnie znalezienie opieki do dziecka i takie ustawienie zajęć, by wyrwać się na randkę. Nie rozumiał tego, że mam dziecko, więc nie mogę spontanicznie wybrać się z nim w środku nocy na wycieczkę za miasto, żeby popatrzeć na gwiazdy. Kilka razy byłam świadkiem jego wybuchu niepohamowanego gniewu na kelnera albo pasażera w autobusie. Zorientowałam się, że mną manipuluje, gdy chce, żebym coś mu kupiła. Pożyczał drobne kwoty pieniędzy, ale nigdy ich nie zwracał. Dzwonił w środku nocy, pijany, z żądaniem, żebym natychmiast do niego przyszła. Albo znikał bez słowa na kilka dni.

Kiedyś bez słowa ostrzeżenia wbił mi szpilkę w kolano. Krzyknęłam z bólu i zdziwienia. Uśmiechnął się, jakby to był żart.

Mniej więcej po roku znajomości znalazłam opis funkcjonowania w związku z osobą o antyspołecznym zaburzeniu osobowości. Pasowało jak ulał. Był czarujący, gdy czegoś chciał. Mówił to, co chciałam usłyszeć. Zapewniał o uczuciach. A jednocześnie sprawiał ból bez mrugnięcia okiem.

Pomyślałam, że tym razem muszę ratować siebie i dziecko. Już nigdy więcej nie chcę być czyjąś własnością, nie pozwolę, by syn patrzył na to, jak źle traktuje się jego mamę.

Zerwałam z nim, choć on nie przyjął tego do wiadomości. Jeszcze przez wiele miesięcy dzwonił, przychodził, obiecywał, że się zmieni. Albo pytał znienacka: „Co tam, kochanie? Może pojedziemy gdzieś razem?”, jakby w ogóle nie czuł, że nie ma już prawa tak do mnie mówić. Ale ja nareszcie zrozumiałam jedną ważną rzecz. Nie mogę z nikim być, nie mogę się z nikim spotykać, dopóki nie nauczę się stawiać granic, dbać o siebie, mówić: „nie” – głośno i wyraźnie.

Już nie korzystam z aplikacji randkowych. Na razie nie jestem jeszcze wystarczająco silna. Pracuję nad sobą pod opieką terapeutki i seksuolożki. Uczę się asertywności.

Myślę, że szukanie związku przez internet to opcja tylko dla osób, które potrafią zadbać o swoje bezpieczeństwo. Jeśli ktoś w realnym życiu daje sobie wejść na głowę, podporządkowuje się silnym osobowościom i rozpaczliwie szuka akceptacji, to powinien być bardzo ostrożny z randkami w ciemno. Taka osoba pozwala innym na zbyt wiele, ma problemy z protestowaniem, gdy narusza się jej godność, integralność. A taka postawa – teraz to wiem – przyciąga psychopatów i narcyzów. Oni doskonale znają się na osaczaniu, wzbudzaniu poczucia winy, pomału przesuwają granice. Mam wrażenie, że przez internet naprawdę łatwo trafić na zaburzone osoby, które szukają nie tyle związku, ile ofiary.

Kobieta, która była traktowana przemocowo, doświadczyła współuzależnienia, nie powinna się decydować na randki przez aplikację, dopóki nie zrobi porządku w głowie. Ja dopiero dzięki terapii się uczę, jak blisko z kimś funkcjonować, a jednocześnie zachować prawo do decydowania o sobie. Może kiedyś poczuję się pewniej. Na razie wiem, że potrzebuję czasu dla siebie.

Karolina Zielińska
Proszę czekać..
Zamknij