Znaleziono 0 artykułów
07.06.2018

„MAM NA IMIĘ KOBIETA” – kobiety na Big Book Festival

07.06.2018
Zespół MAM NA IMIĘ KOBIETA (Fot. Krzysztof Opaliński)

Jesteś kobietą, a więc musisz wybrać, czy będziesz różową księżniczką, czarną wdową, niepokalaną dziewicą, szarą myszką, czy cętkowaną panterą. A może lepiej zmieszać kolory i wzory po swojemu? Stworzyć własny koktajl kobiecości? Te i inne pytania w spektaklu otwarcia warszawskiego Big Book Festival.

Nie będę kicią, ni foczką, ani pieskiem.

I nie zamruczę, no cmoknij raz jeszcze,

cmoknij, raz jeszcze.

Mam kastet w ustach, mam kastet w ustach,

rzucam klątwy i rozbijam lustra.

Tak śpiewa Matylda Damięcka słowami piosenki, napisanej specjalnie dla spektaklu przez lidera „Pustek” Radka Łukasiewicza. A wtórują jej na scenie bohaterki wieczoru – cztery mocne aktorskie osobowości: Julia Wyszyńska, Justyna Wasilewska, Gabriela Muskała i Aleksandra Justa. W zaskakującym otoczeniu areny wspinaczkowej stają odziane w stroje sportowe niczym w zbroje i ruszają do symbolicznego boju o kobietę niepodległą schematom. A zarazem „ruszają się” zgodnie konwencją wybranej aktywności fizycznej, która pozwala wyzwolić kobiece ciało, ale często służy też jego tresowaniu. Oto pozornie kojąca joga, rzeźbiący idealne ciało fitness, wieloznaczny taniec i pełen furii boks. Aktorki-sportsmenki mówią w przedstawieniu głosami wielu kobiet: od sufrażystek po Madonnę (tę ze sceny, nie z ołtarza) – o poszukiwaniu swojego miejsca, kształtowaniu kobiecego wizerunku, płciowych stereotypach, feminizmie, wolności i zniewoleniu, ciele, nie zawsze należącym do nas. Nieprzypadkowo, wszystko to w setną rocznicę zdobycia przez kobiety prawa do głosowania. I do mówienia własnym głosem.

Nieoczywista/Niepodległa

Anna Król (Fot. Krzysztof Opaliński)

Chciałam spojrzeć na kobiety, jako uczestniczki życia społecznego i sprawdzić, jak te 100 lat zmieniło opinie na ich temat, jak zmieniło nas – mówi reżyserka spektaklu i dyrektorka Big Book Festiwalu Anna Król. Sięgnęła do tekstów aktywistek występujących w obronie praw kobiet. Inspiracji szukała też w „ikonach” wolności, u Amelii Earhart, lotniczki, czy Emmeline Pankhurst, kobiety, która zapoczątkowała ruch na rzecz równouprawnienia i wywalczyła dla kobiet prawa wyborcze. Są tu fragmenty dla mnie przejmujące, np. z książki Hillary Clinton, które nie dotyczą dywagacji na temat polityki mówi Ania. Dotykają sytuacji, kiedy autorka zrozumiała, że to co ją podczas porażki w wyborach ciągnęło w dół, to fakt bycia kobietą, a nie to, że była gorsza, miała głupszy plan itp.

W przedstawieniu pojawiają się też cytaty czysto literackie, z tekstów autorek piszących dla kobiet i o kobietach: Virginii Woolf, Anaïs Nin, Sarah Waters, czy Jeanette Winterson.

Justyna Wasilewska (Fot. Krzysztof Opaliński)

Kiedy zaczęłam składać tekst scenariusza dotarło jednak do mnie, że to, co mnie samą najbardziej interesuje, to nie rozważania, czym jest kobiecość na poziomie społecznym, politycznym, czy historycznym, ale na poziomie podstawowym: naturalistycznym, ludzkim, cielesnym, emocjonalnym. Zdałam sobie sprawę, że odpowiedź na pytanie: czym jest kobiecość, nie jest dla mnie oczywista – mówi Anna Król. Jedna z zaproszonych przez nią artystek Aleksandra Justa (Jedynka w etiudzie „Gwałtem”) – aktorka Teatru Narodowego równie dobrze czująca się w dramatach Czechowa, jak i współczesnych sztukach Iwana Wyrypajewa – zapytana o istotę kobiecości odpowiedziała: – Od razu na myśl przychodzą mi „wewnętrzne” cechy , które – jak uważam – częściej przejawiają kobiety i ja też je u siebie lubię: czułość, wrażliwość i instynkt macierzyński, nie tylko z związany z rodzicielstwem, choć akurat ja mam tych dzieci trochę (czworo! – przyp. aut.). Natomiast, mówiąc o zewnętrznym dbaniu o tzw. „kobiecość”, to jeśli uda mi się w biegu pomalować oko, już jest sukces! W całym tym galimatiasie męsko-damskim i tego naszego równouprawnienia kobiet, które często bywa na niby – nie tylko zyskujemy, ale też tracimy na tym. Brakuje mi mężczyzn, którzy są szarmanccy, dżentelmeńscy. W równouprawnieniu nie chodzi przecież o to, żeby kobiety stały się mężczyznami, ale o to, żeby być partnerami. Żeby nie mówić, że ty jesteś od garnków i od cycka, a ty od spraw ważniejszych.

Czy szara myszka to femme-fatale?

Z kolei Justyna Wasilewska (Dwójka w etiudzie „Na pointach”), aktorski żywioł znany z ról w TR Warszawa („Męczennicy”, „Robert Robur”) i w filmach („Sztuka kochania”, „Serce miłości”), tak opisuje swoje codzienne budowanie kobiecej „formy”: Lubię stawać się, zmieniać, stale w swojej kobiecości grzebię i szukam tam czegoś nowego, czasem ją podważam. Tak samo, gdy tworzę role zawsze staram się, żeby były wielowymiarowe. Granice między kobiecością, a męskością są coraz bardziej płynne. I oprócz tego, że zawsze będą nas biologicznie dzielić „narządy” i hormony, to mam, może naiwne, wrażenie, że my wszyscy dążymy do tego, żeby się przede wszystkim identyfikować, jako osobne, a jednak połączone konglomeraty odczuć, doświadczeń i myśli. Nie chcę szukać różnic między nami, ale znajdować połączenia.

Gabriela Muskała (Fot. Krzysztof Opaliński)

Gabriela Muskała (Trójka w etiudzie „Biegiem”) – dla której, jako kobiety, zawsze najważniejsza była niezależność – opowiada, jak dla pokazywanego w Cannes filmu „Fuga”, w reżyserii Agnieszki Smoczyńskiej, napisała sobie rolę kobiety podwójnej. Jej bohaterka to gospodyni domowa z mężem i dzieckiem, której po utracie pamięci zmienia się osobowość: – Stała się niesamowitą, pierwotną kobietą, która nic nie musi. Napisałam to z tęsknoty i podziwu dla kobiet, które potrafią nie być grzeczne, nie spełniać oczekiwań innych, bo ja jednak trochę temu ulegam. A zawsze warto posłuchać swojego wewnętrznego głosu. Dać sobie szansę wyjścia z ról.

Dodaje jeszcze, że sama jest „workiem sprzeczności”, ale lubi to w sobie. – Dzięki temu, jako aktorka czuję, że mam w sobie potencjał na wszystko – i na szarą myszkę i na femme-fatale. Mogę się różnymi formami kobiecości bawić.

Zakorzenić swoje NIE

Julia Wyszyńska (Fot. Krzysztof Opaliński)

Julia Wyszyńska (Czwórka w etiudzie „Wściekłość”), której niedawna rola w kontrowersyjnej „Klątwie” Olivera Frljića w Teatrze Powszechnym w Warszawie wywołała prawdziwą burzę w mediach, ma wrażenie, że często stosuje się podwójną miarę wobec mężczyzn i kobiet: Jest np. jakiś problem z prawem kobiety do bycia wulgarną. Mimo, że wcale nie uważam, że byłam wulgarna w „Klątwie”, ale moje śmiałe zachowanie na scenie tak zostało odebrane i wywołało skrajne emocje. Po atakach na mnie musiałam zdecydować, w którym kierunku podążam. Czy kobiety, która nie ma siły i boi się stawać do walki z rządem, Kościołem i społeczeństwem? Czy takiej, która ryzykuje i nie daje się zaszantażować emocjonalnie? Wielokrotnie słyszałam wtedy, że jestem jakąś ladacznicą, prostytutką, obciągarą, czy pałojadem. To wszystko miało znamiona obrzydliwego upodmiotowienia seksualnego. Nikt nie napisał do mnie: proszę cię, żebyś nie brała udziału w takich spektaklach, bo to narusza moje uczucia, tylko od razu ostry hardkor, który miał służyć tylko temu, żeby mnie upokorzyć.

Kiedy dostała od reżyserki „Mam na imię kobieta” scenariusz, od razu wiedziała, że najbardziej widzi siebie w boksie: Jest we mnie furia, że ktoś miał czelność wyznaczyć mnie na ofiarę do ukamienowania. I ta emocja wciąż domaga się wyrzucenia. Kobiety naprawdę muszą się mocno wysilać w zaznaczaniu swoich granic. Tutaj nie ma miejsca na subtelności, trzeba mocno zakorzenić swoje NIE i swoje warunki.

Wyzwalanie czy tresowanie

Mówiąc o sporcie w przedstawieniu „Mam na imię kobieta” nie mogę się powstrzymać od zacytowania innej piosenki – „Dzielne kobiety” Pauliny Przybysz:

Dzielne kobiety 
ogarnięte do granic 
pozapisywały ciała na zajęcia by tam
zadbać o siebie
i napięcia zdjąć z ramion
i z różnymi technikami
wyczekują na stan spełnienia
One chcą zmian
na bank
znam temat

W spektaklu o współczesnej kobiecości reżyserka świadomie sięgnęła po skojarzenia ze sportami-ikonami – jogą, fitnessem, bieganiem, tańcem i boksem. – Trenerki wszystkich Polek, które zrobiły w ostatnich latach oszałamiającą karierę, przekonują nas do tego, by szukać w fitnessie lepszej siebie, by się zmieniać, ulepszać – mówi Ania Król, sama uprawiająca wspinaczkę skałkową – Akceptacji może podlegać tylko ciało idealne. Przy takim karykaturalnym rozumieniu roli sportu, przestaje on być obszarem wolności, a zaczyna być kolejnym polem opresji. Sport wydał mi się więc świetną metaforą – punktem wyjścia do rozmowy o tym, czym jest dziś kobiecość, jakie jesteśmy, czego szukamy, czego się boimy, czy jesteśmy słabe, czy silniejsze niż kiedykolwiek.

Autorka bazowała na najprostszych pop-kulturowych skojarzeniach, na które jednak próbowała spojrzeć inaczej:

Aleksandra Justa (Fot. Krzysztof Opaliński)

Na przykład joga jako filozofia życia, bo traktujemy ją przecież nie tylko jako dyscyplinę sportową, jest poszukiwaniem szczęścia wewnątrz siebie, sposobem wyciszenia. Jednak Ola Justa, która będzie u nas joginką, ma bardzo trudne zadanie, bo wykonując choreografię opartą na jodze, jednocześnie tekstem opowiada nie o tym, co jest ukojeniem, ale poddawaniem się jakiemuś nieustannemu gwałtowi na sobie. Jej teksty mówią między innymi o tym, jak kobiety są uprzedmiotowiane – nie tylko przez inne jednostki, także przez kulturę, wychowanie.

Aleksandra Justa dodaje od siebie: – Nasza cywilizacja oddzieliła głowę i to, co w niej, od reszty ciała. A przecież gwałt, który odbywa się na kobiecie, odbywa się głównie na jej psychice, poprzez ciało. To jest połączone. Nie jesteśmy tylko ciałem, albo tylko mózgiem. I to się wielu panom nie mieści w głowie, że piękna długonoga blondynka może mieć również tzw. duszę i psychikę. Traktowanie człowieka przedmiotowo już jest w pewnym sensie gwałtem. Dzielimy się na kawałki, a przecież ciało czuje to, co pomyśli głowa.

Znajdź swój stan

Marta Ziółek (Fot. Krzysztof Opaliński)

Od razu przychodzi mi do głowy powiedzenie, które zaproponowała Barbara Kruger w swojej pracy „Your body is a battlerground” (Twoje ciało to pole bitwy) – śmieje się Marta Ziółek, choreografka i performerka, autorka głośnego spektaklu „Zrób siebie”, która puściła w ruch wszystkie kobiece ciała obecne na scenie w „Mam na imię kobieta” – Ciało to jest m.in. „przestrzeń” polityczna i chodzi o to, jak uchronić ją od tego, żeby nie była nazbyt inwigilowana, poddawana takiemu modelowaniu, które ją tak naprawdę cały czas ujarzmia.

Marta opowiada, jak już od najmłodszych lat zauważała, że istnieją pewne wzorce związane z ciałem, które są bardziej uprzywilejowane. – W latach 90. był boom na „modelkowy look”, a ja nigdy nie byłam androgyniczna i drobna – wspomina – Zawsze miałam atletyczną budowę, byłam bardziej okrągła. Zauważyłam, że jest jakaś zewnętrzna potrzeba ujarzmiania tych kształtów. I w którymś momencie uświadomiłam sobie, że bardziej liczy się wewnętrzne doświadczenie ciała, uruchamiane poprzez mobilizację: sport, ruch, taniec uwalniamy je wtedy ze schematów. Zaczęłam intensywnie działać w teatrach alternatywnych, tańczyć i to stało się dla mnie przestrzenią emancypacyjną. Zrozumiałam, że mogę być głośna, dzika, jeśli tego potrzebuję.

Gabriela Muskała, którą w spektaklu zobaczymy na bieżni i podczas fitnessu, tak mówi o swoim doświadczeniu cielesności: – Zanim dopadła mnie kontuzja, przez 6 lat trenowałam karate i nigdy nie zapomnę poczucia mocy, które daje mi to, że panuję nad swoim ciałem. Dobrze się czuję, kiedy moje aktorstwo nie zaczyna się od szyi w górę, lecz całe ciało jest moim narzędziem.

Marta podsumowuje: – Jest przestrzeń w każdej z nas na to, żeby znaleźć swój własny kolor, temperaturę, swój „stan”, w którym dobrze się czujemy. Moja przyjaciółka z okresu dorastania, w przeciwieństwie do mnie, lubiła stonowane, łagodne barwy. A ja w tamtym czasie zrozumiałam, że lubię wzory, kolory, taką furię. Czemu więc miałabym to hamować tylko dlatego, że ktoś może uważać, że czegoś tu jest za dużo.

„Mam na imię kobieta” to także więc opowieść o tym, że możemy same wybrać sobie rolę, albo przymierzać różne kostiumy. Parafrazując niezawodną Paulinę Przyszybysz – dzielne kobiety ogarnięte do granic, pozwólcie sobie być, kim chcecie i jak chcecie, choćby nawet, jak…:

jak przesłodzone królewny,

jak wytworne divy,

jak leniwe klabzdry,

bezsilne ptaszyny,

wystraszone sarenki,

delikatne rusałki.

A potem pójdźcie na boks i wyzwólcie swoją dziką moc.

 

„Mam na imię kobieta”
Spektakl otwarcia Big Book Festival pokaz: 22.06.2018, 21.00
Arena w górę, ul. Merliniego 2, Warszawa

bilety w cenie 15 zł do nabycia:

codziennie w Big book Cafe (ul. Dąbrowskiego 81),on line: bilety24.pl bezpośrednio przed spektaklem (ul. Merliniego 2).

Scenariusz i reżyseria: Anna Król
Występują: Aleksandra Justa, Gabriela Muskała, Justyna Wasilewska i Julia Wyszyńska.
Muzyka: Radek Łukasiewicz, wykona zespół w składzie: Matylda Damięcka – głos, Grzegorz Śluz – perkusja, Radek Łukasiewicz – gitara, bas, głos.
Choreografia i ruch sceniczny: Marta Ziółek
Multimedia: Adam Kryciński i Kuba Pawlak
Produkcja: Dorota Kukieła i Piotr Kozicki

Pełen program Big Book Festiwalu TU.

Anna Sańczuk
Proszę czekać..
Zamknij