Znaleziono 0 artykułów
21.03.2019

Marianna Grzywaczewska: Feminizmu nauczyłam się od męża

21.03.2019
Marianna Grzywaczewska (Fot. Luka Łukasiak)

Miała zaledwie 21 lat, gdy założyła Cloudmine oraz gdańskie Bakalie. Dziesięć lat później jej sklep internetowy z polską modą zrzesza kilkadziesiąt marek, a targi doczekały się 26. edycji. Ich założycielka angażuje się także w działalność społeczną. W ramach jej Demokracji Ilustrowanej powstał plakat „Konstytucja” Luki Rayskiego. Z mężem, artystą Edgarem Bąkiem, Marianna wychowuje trzyletnią Mirkę.

Prowadzisz Cloudmine od dziesięciu lat. Masz poczucie stabilizacji?

Tak, ale też jestem ciągle w ruchu, nie stoję w miejscu. Dwa lata temu powstał sklep stacjonarny, który wyznaczył nowy etap działania firmy. Wiele klientek Cloudmine mieszka w Warszawie, więc przestrzeń przy Paryskiej stała się dla nich miejscem spotkań. Wciąż nie mam poczucia, że moja działalność jest w pełni ugruntowana, raczej cały czas pączkuje, a ja już myślę o kolejnych projektach. Jestem otwarta na to, co nowe. Nie zawsze rozsądne, wykalkulowane czy wyliczone co do złotówki.

Innowacyjne działania wymagają odwagi?

Tak, ale też poczucia odpowiedzialności, zwłaszcza od kiedy zatrudniam więcej osób. Znoszę ten stres, bo jednocześnie jest dużo entuzjazmu i satysfakcji. Właściwie dopiero teraz czuję pełną radość z tego, co robię. W sklepie internetowym paczki lecą w świat, odbiorców nie widać i nie wiem, czy rzeczy z naszej selekcji i nasze autorskie produkty naprawdę się podobają. W butiku stacjonarnym cieszą mnie natychmiastowe reakcje dziewczyn. Właściwie nie mamy zwrotów. Klientki, które przychodzą do nas pierwszy raz, często zachwycają się każdym przedmiotem. Takie sytuacje napędzają mnie do robienia nowych rzeczy.

Marianna Grzywaczewska (Fot. Zofia Mierzewska)

Gdzie nauczyłaś się zarządzania?

Marianna Grzywaczewska (Fot. Zofia Mierzewska)

Jestem samoukiem. Prowadzenie sklepu internetowego i stacjonarnego to nauka czegoś nowego każdego dnia. Od obsługi kasy fiskalnej po umiejętną rozmowę z projektantami i producentami. Od kierowania zespołem po dobór kolorów na witrynie sklepu. Wsłuchuję się również w nasze klientki, ale także w to, co mówi mój zespół. Nie jestem w sklepie codziennie, bo równolegle działam w innych projektach, ta różnorodność też mnie rozwija.

Jakie wyzwania wiążą się z prowadzeniem sklepu stacjonarnego?

Z jednej strony klienci oczekują nowości, a z drugiej nie mogę przecież wprowadzać zbyt wielu młodych marek, dopóki ich nie sprawdzę. To swoisty paradoks. Mam też na głowie organizację pracy, zatowarowanie, promocję. Ważną sprawą jest umiejętność dzielenia się pracą i zyskami. Mogę się rozwijać dzięki temu, że mam sprawdzonych pracowników. Od dwóch lat moją partnerką w zarządzaniu sklepem, ale i tworzeniu pomysłów na rozwój Cloudmine jest Ewa Popowska. Ufam jej i całemu zespołowi i jeszcze nigdy się nie sparzyłam. Powtarzam to wszystkim moim zdolnym znajomym – zaufaj i podziel się pracą, a zobaczysz, jak świetnie to zaprocentuje.

Masz też wsparcie rodziny?

Zawsze mogę liczyć na męża, Edgara. Edgar jest dyrektorem artystycznym moich marek, pierwszy słyszy o moich wizjach i rozterkach, radzi, jak działać. Rodzice też zawsze są po mojej stronie. Mama nauczyła mnie wielu organizacyjnych trików i kreatywnego podejścia do pracy. Mówiła zawsze: „Nie ma czegoś takiego, że się nie da”. Przy pierwszych Bakaliach, gdańskich targach, rodzice pomagali mi rozstawiać stoiska, poznawali z ludźmi, wspierali radą. Mam też mnóstwo miłości i wsparcia od moich przyjaciół, którzy są jak rodzina – kibicują, doradzają i podnoszą na duchu w trudnych momentach.

Marianna Grzywaczewska (Fot. Zofia Mierzewska)

Rodzice są z ciebie dumni?

Tak. To dzięki tacie robię to, co robię, choć dopiero dziś widzę tę zależność. Tata jest producentem filmowym i telewizyjnym, produkował m.in. takie programy jak „Lalamido” czy „Od przedszkola do Opola”. Jako mała dziewczynka chodziłam więc na nagrania. Widziałam, jak z kartki papieru rodzi się coś żywego. Tata chciał wtedy, żebym została dziennikarką, a teraz, tak naprawdę, robię to, co on – organizuję – prowadzę firmę, wymyślam projekty, przygotowuję targi, koordynuję wydarzenia, buduję wizerunki marek. Jest to jakoś pokrewne z tym, co podglądałam w jego firmie.

Studiowałaś też organizację produkcji na Filmówce.

Długo chciałam zostać aktorką, a potem reżyserką. Myślałam wtedy o pracy przy filmach i w telewizji. Najpierw studiowałam filozofię na UW, a potem, gdy Cloudmine zaczęło się rozwijać, szukałam kierunku bliższego wspomnianej organizacji. Filmówka w trybie zaocznym była świetnym wyborem, bo mogłam równolegle prowadzić firmę. Na roku zebrała się grupa kolorowych ludzi – niektórzy byli zaraz po maturze, inni zupełnie dorośli, część miała już dzieci, a jedna dziewczyna studiowała nawet jednocześnie medycynę. Na zjazdach spaliśmy w słynnym akademiku na Piotrkowskiej albo wynajmowaliśmy mieszkanie w dwadzieścia osób. Każdy miał tam swój śpiwór i szczoteczkę do zębów. Po zajęciach graliśmy w karty, puszczaliśmy winyle i gadaliśmy. To było fantastyczne doświadczenie. Do dziś mam kontakt z tymi ludźmi.

Ale właściwie tego dyplomu nie potrzebowałaś.

Tak, ale miałam poczucie, że ciągle coś zaczynam i nigdy nie kończę. Postanowiłam tę słabość pokonać, gdy zaszłam w ciążę. Perspektywa rodzicielstwa mnie zmobilizowała. Nadrobiłam dwanaście różnic programowych i napisałam pracę dyplomową. A potem, już jako młoda mama, zrobiłam prawo jazdy.

Marianna Grzywaczewska (Fot. Zofia Mierzewska)

Rodzicielstwo uczy lepszej organizacji czasu.

Tak, z jednej strony daje poczucie, że nadszedł moment, by złapać wszystkie sznurki i je porozplątywać. Z drugiej strony w pracy może dziać się coś ważnego, a ja i tak myślę o dziecku. Dla mojego męża bycie ojcem i artystą to dwa odrębne światy. Dla mnie wciąż się one przenikają. Muszę poruszać się w obu równie sprawnie. Matki mają wobec siebie samych ogromne, irracjonalne oczekiwania. Świat zewnętrzny też od nich bardzo wiele wymaga, nawet jeśli nie jest to wypowiedziane wprost. Wciąż nam się wydaje, że robimy coś nie tak. I zawsze jesteśmy w niedoczasie.

Jak wygląda twój dzień?

Rano szykujemy Mirkę do żłobka, potem pracuję – zdalnie albo w butiku, po 16.00 odbieram córkę i mamy czas tylko dla siebie. W weekendy staram się nie pracować, choć kiedy organizuję wydarzenia weekendowe, czasem bywa to skomplikowane... Staramy się jako rodzina dużo razem wyjeżdżać, bo oboje mamy wolne zawody. Spędzamy np. dwa miesiące na Kaszubach, gdzie na zmianę zajmujemy się córką i pracujemy.

Pochodzisz z Gdańska. To twój drugi dom?

Tak, zdecydowanie. Do Warszawy przeniosłam się w II klasie liceum, bo mój tata zaczął pracować w TVP. Teraz rodzice znowu mieszkają w Gdańsku, a ja zachowałam relacje rodzinne i przyjacielskie. Od dziesięciu lat rozwijam tam targi młodych projektantów – Bakalie, a od dwóch Gdański Targ Roślinny skupiony wokół natury, ekologii i zero waste.

Pracowałaś już w życiu w co najmniej kilku zawodach. Masz poczucie, że jako kobiecie było ci kiedyś w pracy trudniej?

Nigdy nie czułam się gorzej potraktowana, ale wiem, że miałam po prostu szczęście. Co nie zmienia faktu, że coraz częściej zauważam, jak skandalicznie traktowane są kobiety wokół mnie. We wszystkich gałęziach mojej działalności próbuję przemycać przekaz emancypacyjny. A feminizmu nauczyłam się od męża. To on mi uświadomił, jak głębokie są nierówności.

Marianna Grzywaczewska (Fot. Luka Łukasiak)

Ten świat równych szans chcesz też budować dla córki?

Tak, chociaż pewnie dziś jeszcze większym wyzwaniem jest wychowanie chłopca… Podziały genderowe funkcjonują już w żłobku. Słyszę od Mirki, że nie lubi chłopaków, bo się z nią nie bawią. Gdy zaczęłam czytać książki dla dzieci z mojego dzieciństwa, włos mi się na głowie zjeżył od liczby szkodliwych stereotypów. Musimy wykonać wręcz ojcobójczy czy matkobójczy gest, żeby się wyzwolić z dawnych wzorców. Nauczyć się podważać prawdy objawione, nie uznawać, że słowa, tylko dlatego że zostały zapisane w książce albo wypowiedziane przez naszych rodziców, są święte.

Co uważasz za swoją supermoc?

Potrafię łączyć różne światy. Czasami przed snem doznaję olśnienia, kogo mogę poprosić o pomoc, z kim stworzyć ciekawą współpracę albo jak nazwać nową markę czy produkt. Potrafię wykorzystać potencjał innych ludzi. Mam pewien rodzaj odwagi do robienia kroku w przód, poza strefę komfortu. To chyba zasługa albo gen od rodziców, działaczy opozycji. Nie porównuję tego, co robię, do ich osiągnięć. Nie wiem, czy w ich sytuacji potrafiłabym zachować się tak jak oni, ale na pewno jestem wychowana w etosie działania.

To przyświecało ci przy tworzeniu Demokracji Ilustrowanej, w ramach której powstał plakat „Konstytucja” Luki Rayskiego?

Tak, poczułam, że trzeba wykorzystać talent twórców, żeby zaprotestować przeciwko sytuacji politycznej. Lukę poznałam przez Edgara. Gdy wysłałam e-maila do kilku zdolnych grafików z prośbą o stworzenie plakatu o demokracji, dostałam m.in. jego pracę ze słynnymi literkami w dwóch kolorach. Potem Mateusz Halawa intuicyjnie wyczuł moment dziejowy i wydrukował ze wsparciem drukarni i darczyńców kilkadziesiąt tysięcy sztuk, które poszły w Polskę. Nie spodziewałam się, że ta praca zadziała tak mocno.

Marianna Grzywaczewska (Fot. Luka Łukasiak)

Masz poczucie, że swój sukces biznesowy powinnaś przekuć w działalność społeczną?

Mam ciągły niedosyt tego działania! Zawsze byłam w jakiejś młodzieżówce, samorządzie szkolnym albo stowarzyszeniu. Nie brzydzę się polityką, w przeciwieństwie do wielu przedstawicieli naszego pokolenia. Fascynuje mnie ona. Uważam, że ten, kto nie interesuje się polityką, tak naprawdę nie interesuje się sobą ani tym, co go otacza.

 

Anna Konieczyńska
Proszę czekać..
Zamknij