Znaleziono 0 artykułów
24.04.2022

Mark Rothko: Nie można wycenić esencji

24.04.2022
Fot. Arturs Pavlovs

Jego stosunek do rynku sztuki, do marszandów, kolekcjonerów czy krytyków był, delikatnie mówiąc, pełen dystansu. Dzisiaj jego prace są jednymi z najdrożej sprzedających się. Mark Rothko stworzył w swoim za krótkim życiu kilkaset obrazów, które nie przestają fascynować. Fascynuje też jego historia – żydowskiego chłopca z Łotwy, który osiąga w Ameryce niebywały sukces i u szczytu sławy popełnia samobójstwo, zostawiając nas z mnóstwem pytań bez odpowiedzi.

Mark Rothko jest tak amerykański, że mało kto poza światem sztuki wie, że urodził się i wychowywał w Imperium Rosyjskim, którego częścią była dzisiejsza Łotwa z jego rodzinnym Daugavpils, znanym w Polsce jako Dyneburg. Nie było to, trzeba zaznaczyć, dzieciństwo bardzo szczęśliwe z racji antysemickich nastrojów dookoła, silnie odczuwanych w żydowskiej rodzinie Rothkowitzów. Najmłodszego z czworga rodzeństwa wysłano do chederu, religijnej szkoły dla żydowskich chłopców. Pożytek z tego był, rzec można, jeden – Marcus, bo tak wówczas miał na imię, nauczył się bardzo wcześnie pisać i czytać. Poznał także, ma się rozumieć, Talmud i Torę. Jednak ciągły strach przed narastającym antysemityzmem i siłowym wcieleniem najstarszego syna do carskiej armii spowodował, że Rothkowitzowie postanowili, jak tysiące wschodnioeuropejskich Żydów na początku XX wieku, ewakuować się z Dyneburga daleko za ocean, do Stanów Zjednoczonych. Wyjeżdżali tam na raty, najpierw ojciec i starsi bracia musieli przygotować grunt dla reszty, dopiero potem, w 1913 roku, przypłynęła małżonka z najmłodszym Marcusem i jego siostrą. Rothko stanął na słynnej Ellis Island, mając dziesięć lat, by zacząć nowe życie, które miało mu przynieść światową sławę i zasłużone miejsce w panteonie amerykańskiej sztuki. Ale to jeszcze za chwilę

Fot. Arturs Pavlovs

Duże prostokątne obszary płótna, zwane multiformami, Mark Rothko zaczął malować w latach 50.

Tymczasem Rothkowitzowie mają do przejechania całą Amerykę, bo osiadają w Portland w Oregonie i wkrótce mierzą się z wielką rodzinną tragedią – umiera głowa rodziny. Śmierć ojca była dla Marcusa jednocześnie pożegnaniem z religią, którą porzucił już na zawsze i funkcjonował odtąd jako świecki Żyd. Świecki i bardzo utalentowany, dobrze się uczący i zaangażowany społecznie – ciągnęło go zawsze w lewą stronę. Nietrudno było to dostrzec także na Yale, gdzie studiował. Elitarne, zamożne, często konserwatywne środowisko uniwersyteckie raczej go odstręczało, więc rzucił Yale i przeniósł się w 1923 roku (miał okrągłe dwadzieścia lat) z Connecticut do Nowego Jorku, gdzie skończyło się życie lewicowego aktywisty, który o włos nie został działaczem związkowym. A zaczęło się życie artysty zaintrygowanego nowymi, XX-wiecznymi nurtami w sztuce, takimi jak ekspresjonizm czy surrealizm. Kiedy pod koniec lat 20. Rothkowitz wystawiał pierwszy raz swoje prace, wzbudziły one pozytywne zainteresowanie, stały się dobrą prognozą na przyszłość. 

Lata 30. to już pełne zanurzenie artysty w sztuce, nie bardzo zresztą rozumiane przez borykającą się nieustannie z problemami finansowymi rodzinę. Rodzinę, która powiększyła się o żonę Marcusa, poznaną w roku 1932 Edith Sachar. Młodzi państwo Rothkowitzowie wiją gniazdo w Nowym Jorku, gdzie Marcus ma w końcu wystawy indywidualne. I o ile jego kariera się rozwija, małżeństwo raczej się zwija – kończy je rozwód w 1944 roku. Jest to także czas przejściowy dla sztuki Rothkowitza. Przed wojną interesowała go żywo sceneria miejska, w czasach wojennych – które bardzo przeżył jako Żyd i zmienił swoje imię i nazwisko na Mark Rothko – zajmował się czymś, co nazywa się często biomorficzną abstrakcją. A po wojnie, w latach 50., wkroczył w długi, fascynujący i przynoszący mu światową sławę okres ekspresjonizmu abstrakcyjnego, w którym malował duże prostokątne obszary płótna zwane multiformami. Po nich właśnie błyskawicznie rozpoznaje się dzisiaj wiszące na galeryjnych ścianach obrazy Rothko. 

Fot. Arturs Pavlovs

Rothko zerwał kontrakt z restauracją Four Seasons w Nowym Jorku

Powojenny czas spędza Rothko już z drugą żoną, Mary Alice Beistle, nazywaną Mell. Była od Marka młodsza o prawie dwadzieścia lat, zajmowała się ilustrowaniem książek i poznała swego przyszłego męża zaraz po przeprowadzeniu się w 1944 roku do Nowego Jorku. Mark i Mell pobrali się rok później, a w 1950 przyszła na świat ich córka Kate. W tym samym roku państwo Rothkowie wybrali się w podróż po Europie (zawsze interesowała ich tam przede wszystkim sztuka), jednak z pominięciem rodzinnych stron artysty. Stalinowski Związek Radziecki nie był zbyt fortunnym kierunkiem dla amerykańskich obywateli. 

W miarę jak rosła sława artysty, rosły też oczywiście ceny jego dzieł, ale samego Rothko niezbyt to podniecało, bowiem sztuka, jej rola, jej esencja były według malarza nieprzeliczalne na pieniądze. Irytowało go straszliwie, że ludzie nie rozumieją jego prac, ale kupują je za ciężkie pieniądze, bo są modne, bo tak należy, bo to świetna inwestycja. Mark Rothko, ulepiony z lewicowej gliny żydowski chłopak z Łotwy, gardził rynkiem sztuki, rządzącymi nim prawami i ludźmi – krytykami, marszandami, kolekcjonerami. Chciał, by kupowano jego sztukę, jasne, ale dlatego, że do kogoś przemawia, że działa na zmysły, że ktoś ją autentycznie kocha, a nie dlatego, że tak wypada. 

Irytowało go też całe to metkowanie ekspresjonizmem. Zresztą, jeśli prześledzić historię sztuki, nie jego jednego. Nic tak nie działało impresjonistom na nerwy niż nazywanie ich impresjonistami. Najbardziej znanym symptomem pokazującym stosunek Rothko do tak zwanego świata sztuki była sprawa należącej do Josepha E. Seagrama (tak, tego od dżinu) restauracji Four Seasons w Nowym Jorku. Artysta zgodził się najpierw za sporą sumkę wzbogacić dekor tego ekskluzywnego przybytku swoimi dziełami, ale po jakimś czasie, po powrocie z kolejnej wyprawy do Europy, kategorycznie odmówił kontynuacji współpracy, zwracając tłustą zaliczkę i zabierając to, co stworzył, sprzed przeżuwających najdroższe i najwykwintniejsze ingrediencje burżujów. To nie było miejsce na jego sztukę. Wolał się skupić na swojej idée fixe, czyli stworzeniu w Houston w Teksasie kaplicy zwanej dzisiaj Kaplicą Rothko.

Fot. Arturs Pavlovs

Mark Rothko zostawił po sobie ponad 800 obrazów

Tymczasem druga połowa lat 60. nie była już dla Marka Rothko czasem na rozwijanie twórczości własnej. Była czasem zmagania się z postępującym kryzysem małżeńskim i szwankującym zdrowiem, do czego preludium stał się tętniak aorty. Mell i Mark rozstali się w ostatni dzień 1969 roku. Miesiąc później Rothko już nie żył, popełnił samobójstwo w swojej pracowni, miał 66 lat. Pół roku później życie odebrała sobie Mell. Mark Rothko zostawił po sobie ponad 800 obrazów, których ceny dobijają dzisiaj powoli do stu milionów dolarów. Powrócił też w pewnym sensie do rodzinnego Dyneburga, z którego uciekał jako mały chłopiec. Dzisiaj imię Rothko nosi tamtejsze Centrum Sztuki. Ojciec, Jacob Rothkowitz, byłby chyba z syna bardzo dumny. 

Z tym wielkim artystą, z jego życiem i twórczością, ale też szerzej – z tym, czym jest dzisiaj sztuka – mierzy się naturalnie wielu twórców, za pomocą rozmaitych mediów. Także nasz współczesny teatr, a dokładnie rzecz biorąc – dwa teatry.

Łotewski Dailes teātris w Rydze i Teatr im. Jana Kochanowskiego w Opolu wspólnie stworzyły spektakl „ROHTKO” (literówka jest tu zamierzona). Czy sfałszowany obraz może wywoływać prawdziwe emocje? Czy możliwe jest, by oryginalne dzieło powodowało jedynie fejkowe wzruszenia? Co właściwie decyduje o wartości sztuki? Czy dobra sztuka może być tania? Co to jest dobra sztuka? I czym jest w ogóle sztuka w czasach NFT, czyli niewymienialnych tokenów, będących unikatową, cyfrową jednostką danych, opartą o architekturę blockchain? (Witamy w XXI wieku!) Te i inne pytania stawia w wyreżyserowanym przez siebie z rozmachem spektaklu Łukasz Twarkowski wraz z pracującą z nim ekipą realizatorów.

Od czasów wrocławskich – od „Farinellego” i „Kliniken” w tamtejszym Teatrze Polskim –Łukasz Twarkowski jest nie tylko fascynującym reżyserem, lecz także twórcą, który ma nosa do innych utalentowanych artystów zajmujących się światłem, muzyką czy choreografią i uwielbiających być pomiędzy – dziedzinami sztuki, mediami, językami. Dawało to zwykle cudowne efekty, a przede wszystkim pozwalało mu tworzyć własny, oryginalny, magnetyczny i działający na wszystkie zmysły świat. Niesamowite wyobraźnia i konsekwencja jego i jego współpracowników dają po dziesięciu latach pracy w teatrze efekty zupełnie oszałamiające. „ROHTKO” jest tego fantastycznym przykładem!

„ROHTKO”, według tekstu Anki Herbut, reżyseria Łukasz Twarkowski, Teatr im. Jana Kochanowskiego w Opolu, koprodukcja z teatrem Dailes w Rydze.

Mike Urbaniak
Proszę czekać..
Zamknij