Znaleziono 0 artykułów
27.04.2022

Mary Komasa i Antoni Komasa-Łazarkiewicz: Muzyka zawsze będzie ludziom potrzebna

27.04.2022
Fot. Zbyszek Szymańczyk

Zamiast studia nagrań mieli swoje mieszkanie w Berlinie, zamiast orkiestry – laptopa, kilka instrumentów i to, co pod ręką. Mary Komasa i Antoni Komasa-Łazarkiewicz tylko we dwoje nagrali ścieżkę dźwiękową do serialu Netfliksa „Krakowskie potwory”. Wkrótce zostanie ona udostępniona w sieci.

Mary Komasa mówi wprost: „To nasza najlepsza muzyka”. Praca nad ścieżką dźwiękową do wyreżyserowanego przez Kasię Adamik i Olgę Chajdas polskiego serialu Netfliksa nie jest pierwszym wspólnym, muzycznym projektem jej i jej męża, Antka. Ale jest pierwszym, który stworzyli tylko we dwoje, w dodatku w niezwykłych, pandemicznych czasach. – Praca nad tą muzyką była dla nas niczym podmuch wolności. Przed lockdownem nikt nie uwierzyłby, że muzyka do tak dużej produkcji może powstać w mieszkaniu w Berlinie. Przez cały czas tworzenia ani razu nie spotkaliśmy się z ekipą twarzą w twarz – wszystkie rozmowy odbywały się na Zoomie. Gdyby nie pandemia, pewnie poszlibyśmy utartym szlakiem: studio nagraniowe, współpraca z muzykami… Wiedząc, że jesteśmy zdani tylko na siebie, puściliśmy wodze fantazji – mówi wokalistka.

Kiedy podczas lockdownu świat ucichł i dokoła zapanował spokój, jak mówi Antek, „zaczęli szukać dźwięków naturalnych i organicznych albo pozornie przypadkowych i tkać z nich muzykę”. W domowym studio mieli kilka instrumentów i laptopa, w którym „jeden klawisz może zastąpić 60-osobową orkiestrę”. Komponowanie muzyki do filmów lub seriali w ten sposób to dziś częsta praktyka. Pozwala producentom zaoszczędzić czas i pieniądze. – Z naszej niezgody na tego rodzaju pracę narodził się pomysł, żeby stworzyć utwory ze szlachetnych dźwięków, żywych i akustycznych, oraz z rozmaitych technik wokalnych. Zebraliśmy różne dziwne przedmioty i sprzęty domowe: gałęzie, garnki, miski, kołatki… Do tego dodaliśmy głos Mary, warstwę syntezatorów i instrumenty, które mieliśmy pod ręką. Chcieliśmy, żeby dźwięki były jak najbardziej organiczne, tak by wpisały się w surowy klimat serialu – opowiada Antoni Komasa-Łazarkiewicz.

Fot. Zbyszek Szymańczyk

Potwory w mojej głowie

„Krakowskie potwory”, serial z gatunku fantasy, oparty na legendach pochodzących z mitologii słowiańskiej, to zdaniem Antoniego „muzyczne złoto”. – Dla kompozytora nie ma nic ciekawszego niż wchodzenie w takie mroczne, tajemnicze rejony. Świadomość, że rzeczy, którymi się bawisz, sprawią, że ktoś się będzie bał i podskakiwał w fotelu, daje ci ogromną siłę – mówi. Zanim zaczęli tworzyć muzykę, rozmawiali z osobami, które zajmują się odtwarzaniem zapomnianej słowiańskiej mitologii, próbują wskrzeszać język starosłowiański, pisać zaklęcia i książki. To one tłumaczyły Mary i Antkowi znaczenie każdej używanej w rytuałach sylaby, objaśniały wymowę ruchów pierwotnych. – Gdy później dostawaliśmy odcinki, które były jak czyste płótno, czyli bez żadnej muzyki i bez potworów, rzucaliśmy się na nie jak wygłodniali, żeby te inspiracje jak najszybciej z siebie uwolnić – opowiada kompozytor.

Tytułowe potwory były dodawane na końcowym etapie postprodukcji. – W materiałach, na których pracowaliśmy w scenach z potworami albo był napis »tutaj będzie potwór«, albo główną bohaterkę gonił facet w obcisłym zielonym kostiumie. Musieliśmy więc nie tylko wykreować w swojej głowie te stwory, ale przede wszystkim zbudować w muzyce takie napięcie, żeby widzowie poczuli atmosferę grozy – dodaje Mary. Nie bez wpływu na muzykę był też klimat Krakowa. Szczególnie dla Antka, który studiował kompozycję na tamtejszej Akademii Muzycznej. – Kraków jest dla mnie ważnym miastem, ponieważ ukształtował moją wyobraźnię jako kompozytora. Nie chcę za dużo zdradzać tym, którzy jeszcze nie widzieli serialu, ale funkcjonuje w nim pojęcie »axis mundi«, czyli punkt uważany za idealny środek świata. Kiedy po raz pierwszy obejrzałem scenę, w której jest o nim mowa, zorientowałem się, że znajduje się dokładnie tam, gdzie mieszkałem przez trzy lata studiów. Kiedy oglądałem gotowy serial i z tych świetnie mi znanych miejsc spod ziemi zaczęły wyłazić potwory, to mocno zadziałało na moją wyobraźnię – dodaje Antek.

 

Muzyczna lekcja pokory

Praca przy tak wielkiej produkcji, jaką jest serial Netfliksa, wymagała od Mary Komasy i Antoniego Komasy-Łazarkiewicza ogromnej elastyczności. Każdy z odcinków jest oglądany w centrali przez osoby, które mają własną wizję tego, co widz powinien zobaczyć na ekranie. „Do ostatniej chwili – jak mówi Antoni – trzeba trzymać wszystkie karty w ręku i być przygotowanym na poprawki”. W ich przypadku było tak z jedną z kluczowych scen ostatniego odcinka. Skomponowana przez nich muzyka okazała się zbyt monumentalna i musieli na szybko usiąść do instrumentów i nagrać coś nowego. W takich sytuacjach nie ma miejsca na urażoną dumę, na szczęście żadne z nich nie ma z tym problemu. – Wchodząc na plan, wszyscy zostawiamy ego za drzwiami. Nie myślimy o sobie, pracujemy na projekt. Jesteśmy jednym z elementów układanki i musimy tak się dopasować, żeby całość była spójna. To dla artysty świetna lekcja pokory – mówi Mary.

Ona i Antek od samego początku pracują razem i w tej współpracy doskonale się uzupełniają. – Kiedy jedno z nas coś zaczyna, drugie to podchwytuje i kończy. Stworzyliśmy własny język – ktoś, kto obserwuje nas z boku może nie rozumieć, co do siebie mówimy. Szybko rzucamy pomysłami i równie szybko pracujemy – zwykle od rana do wieczora, aż padnięci idziemy spać. Bywa, że Antek jest bardziej konceptualny, a ja chcę ciągnąć muzykę w kierunku melodii, ale są dni, kiedy to działa na odwrót. Przede wszystkim jednak słuchamy siebie nawzajem i mamy do siebie ogromne zaufanie – opowiada wokalistka. Jej mąż dodaje: – W naszym przypadku to był proces. Na początku zdarzało się, że obrażałem się na Mary za jej uwagi. Dzisiaj uważam, że pomogła zdjąć z mojej muzyki spektakularność, która być może była wyrazem moich kompleksów. Wielu młodych kompozytorów chce pokazać, jak bardzo skomplikowaną muzykę potrafią stworzyć i ja też tak robiłem. Mary pomogła mi odkryć istotę mojego talentu kompozytorskiego. Dzięki niej pokonałem drogę do prostoty.

Fot. Zbyszek Szymańczyk

Z tęsknoty za sceną

Mary pracowała do ostatniej chwili. W zaawansowanej ciąży przyjechała do Warszawy na ostatnie zgranie muzyki, dziewięć dni później urodziła synka. Mówi, że macierzyństwo, tak bardzo wyczekane, już zmieniło ją jako artystkę. W jaki sposób? Dowiemy się już wkrótce, bo razem z Antkiem pracują właśnie nad jej nowym albumem. Gdy będzie gotowy, zaczną myśleć o powrocie do koncertowania. – Będziemy musieli je zorganizować w inny sposób, tak by jeździć na koncerty we troje. Jesteśmy przekonani, że nasz synek będzie to uwielbiał tak samo jak my. Chcemy pokazać mu, w jaki sposób żyjemy, i chcemy, by był tego życia częścią. To może być dla niego bardzo cenne doświadczenie, a nam wszystkim pozwoli być razem – mówi Mary. – Jest w nas tęsknota za sceną i determinacja, żeby jak najszybciej wrócić do koncertowania. W czasie pełnego lockdownu był w nas lęk, że ludzie odzwyczają się od chodzenia na koncerty. Później, kiedy je odmrożono, wystąpiliśmy kilka razy i to dało nam niesamowitą energię. Entuzjazm publiczności przywrócił nam wiarę w to, że cokolwiek nie działoby się na świecie, muzyka zawsze będzie ludziom potrzebna – dodaje Antek.

Alicja Szewczyk
Proszę czekać..
Zamknij